Wiedząc, iż nic tak nie dzieli ludzi, jak polityka – staramy się odszukać w naszym społecznym współżyciu bodaj quasi enklawę, obszar wolny od nieuchronnych sporów. Obawiam się jednak, że ze sfery marzeń trudno będzie się nam wydostać.
Jednym z najtrudniejszych zadań, z jakimi spotykamy się w relacjach społecznych, stała się powszechnie artykułowana dyrektywa: ”rozmawiamy o wszystkim, tylko nie o polityce”. W tym haśle jednak pobrzmiewają częściowo nieprawda, niewiedza i nieszczerość. Niewiele jest bowiem tematów publicznych wolnych od politycznego wydźwięku. Nawet zwykłe utyskiwanie na zły rozkład jazdy PKP, czy krytyka wzrastających cen cukru, wbrew powszechnemu odczuciu, już są tematami stricto politycznymi. Oto krytyk rozkładu jazdy jawi się, jako opozycjonista wobec władzy, który ten problem rozwiązałby o wiele lepiej, a obrońca staje się adwokatem tejże władzy, przedstawiającym ekonomiczne uzasadnienie decyzji. Unikanie zaś takiej konfrontacji jest oceniane jako rodzaj obłudy, czy, jak kto woli obce wyrażenia – hipokryzji.
Hipokryzja, od starożytności jest narzędziem polityki i to nierzadko głównym, a przy tym narzędziem popularnym i dość akceptowalnym, pod warunkiem przestrzegania pewnych zasad, bez którego łatwo o kolizję, czy nawet katastrofę, np. w przypadku utraty zaufania wyborców.
Ostatnim przykładem jest dla mnie dramatyczne rozchwianie kierunków naszej dyplomacji. Hałaśliwie i bojowo bronimy naszych racji przed niechcianą migracją Azjatów i Afrykanów, przy jednoczesnym procederze sprzedaży im polskich wiz. Gdy w innym przykładzie, dla najbliższego sąsiada walczącego z Rosją jesteśmy dozgonnym przyjacielem, by po kilkunastu miesiącach miłosnych stosunków zacząć stosować wobec niego nieprzyjacielską, wręcz wrogą narrację i retorykę. Doprawdy, wie który, jaka jest w tym prawda i ile w tym obłudy?
Nic na to nie poradzimy, o ile potrafimy posłużyć się prawdą. Często niewidoczną, bo nie każdą prawdę widać gołym, nieprzygotowanym okiem.
Tu przyszedł mi na myśl wywód Hoimara von Ditfurtha, o budowie atomu. Cytuję z pamięci: „...wielkość atomowego jądra, jego odstęp od otaczającej go powłoki do powłoki elektronowej są dokładnie porównywalne z odstępem między punktem na środku Atlantyku, a jego krańcami. Między nimi nie ma nic. Gdy ścisnąć materię naszego organizmu, by jądra atomu przylegałyby do siebie, bylibyśmy kulką niewidoczną dla oka, ale nadal o wadze...” 72 kg (tyle dziś ważę).
Dlatego, mimo niewidoczności w każdym przypadku, prawdy, nigdy nie wolno odrzucać jej ukazywania. Już kilka razy o tym wspominałem, że jestem facetem, który od zjadania miodu woli żuć pszczoły. Muszę się zatem przestawić na mniej delikatesowy, słodki jadłospis. Takie czasy.