W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Duszonki z Beskidów w australijski Outback

Duszonki z Beskidów w australijski Outback

Dziś kulinarnie, etnicznie blisko, ale warzone także tam daleko. Otóż już jakiś czas temu zaszczepiłem australijskim kolegom kultową potrawę moich przodków z Beskidu Małego – duszonki. Tamtejsze żeliwne garnki do kuchcenia w buszu nadają się idealnie. Jest tam silna żeliwna tradycja, choć naszej kultowej potrawy tam nie znają. A ja w transmisji tej kulinarnej tradycji mam poczucie misji. Bawi mnie bycie master of ceremony, zawsze wszystko robię sam.

Ale do rzeczy, czyli do gara. To proste danie jest niezwykle smaczne. Część z Was wie i przyrządza je latami. Jak ja je robię? W garze układam naprzemianległe warstwy ziemniaków, boczku z kiełbasą, siekanej cebuli i kapusty. Przyprawiam tylko solą i pieprzem. Całość wkładam do żaru ogniska i piekę na małym ogniu – w australijskim buszu, gdzie drewno jest dwa razy bardziej kaloryczne niż nasze – 30 minut, w Polsce – 45, do nawet godziny i ponad. Jest to wyjątkowo łakome danie, więc zawsze planuję podwójne porcje dla każdego. 

Dobrze, a jak było drzewiej przy duszonkach w Beskidach?

Pytałem Tatę, bo to od niego przejąłem tradycję. A on od swojego taty, czyli mojego dziadka. Oni targali gar na plecach, z Kóz, pod górę przez Panienkę, na szczyt Chrobaczej Łąki, gdzie, nawet patrząc dziś, czas się zatrzymał. Tata mówił tak: 

Zadania były podzielone. Dziecka zbierały chrust. Baby przygotowywały wsad do gara. Chopy ciupali patyki czyli rąbali drewno i przygotowywali widelce z gałązek wierzby lub orzecha laskowego. Także chop musiał wyciąć z ziemi darń i dopasować do gara. To była naturalna przykrywka, uszczelniająca duszenie potrawy, stąd nazwa duszonki. Chopy też rozpalały i pilnowały ognia. Po rozpaleniu trzeba było utrzymać odpowiednią, nie za wysoką temperaturę, tak aby strawy nie przypalić.  

W czasach komuny, kiedy jeszcze moja świadomość duszonkowa kiełkowała, kiełbasa i boczek były rarytasem, nie każdy je miał, toteż „zamiast” musiała starczyć wędzona słonina. Pamiętam jeszcze gorsze czasy, czasy kartek i stanu wojennego – wtedy robiliśmy duszonki wegetariańskie. Dusiło się bez wędlin, a po uduszeniu zawartość gara wsypywało się do dużej metalowej miski i na górę kładło się kostkę masła, a roztopione dokładnie z resztą strawy wymieszało. Uważam, do dzisiaj, choć już tak duszonek nie przyrządzam, że to właśnie ta wersja była najsmaczniejsza. 

Z czasem zmieniały się naczynia do strawy. Pamiętam jeszcze czasy kiedy dusiło się u nas w ogrodzie w starych, lekko poturbowanych kuchennymi kłótniami garnkach. Potem wkroczyły kociołki żeliwne, z dokręcaną pokrywką i na specjalnych nóżkach. Taki gar, o ile się wolno i miarowo pali, trzyma temperaturę równo, a potrawa jest soczysta, po prostu niebo w gębie. 

Duszonki w naszej beskidzkiej krainie bywają nadal popularniejsze od grilla. Niejeden raz spacerując do nosa wpadnie zniewalający zapach już prawie gotowych duszonek. Robiłem je także nie raz w siarczystym mrozie, bo zawsze lepiej smakują z ogniska niż z piekarnika. To wyjątkowo pyszne, czyli łakome jedzenie. Przed przystąpieniem do uczty warto się dobrze przegłodzić.  

Kończę, bo już mi ślinka cieknie. 

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart