Ilość mieszkańców Polski od 2012 roku systematycznie spada. Za każdym razem kiedy pojawiają się dane statystyczne, zaczyna się dyskusja, a potem recepty na cudowne rozmnażanie narodu. Nie żebym miał coś przeciwko, w końcu mam 6 dzieci co dobitnie świadczy o moim „stosunku” do tego hedonistycznego zajęcia. Ale…
Odkąd jednak ludzie nabyli wiedzę i umiejętność praktykowania tychże czynności bez konsekwencji w postaci krzyczących nowych mieszkańców naszej planety, a średniowieczne przykazanie „tylko dla prokreacji” zaginęło w mrokach przeszłości, proceder ten rozwija się w najlepsze ku uciesze i zadowoleniu jego uczestników. A mimo tego produkcja systematycznie spada. Naród maleje a w kraju lament, bo jak pokazują wyliczenia jak tak dalej pójdzie to w 2050 roku będzie nas już tylko 30 mln i to do tego zdecydowana większość będzie należeć do grupy 50+. Co najgorsze rozmnażać nie chcą się młodzi, a akurat w tej sprawie mimo szczerej ochoty my „starzy” ich nie wyręczymy.
Ponieważ „na dzieciach” wszyscy się znają, od lewa do prawa, to my obywatele dowiadujemy się od naszych wybrańców lub kandydatów na „wybrańców narodu”, co trzeba zrobić, żeby place i parki zaroiły się na nowo od naszych pociech.
Mój ulubiony filozof, ks. Józef Tischner mówił, ze istnieją trzy prawdy: prawda, tyż prawda i g…o prawda.
W sprawie chęci do rozmnażania się narodu te prawdy wszystkie naraz funkcjonują w przestrzeni publicznej. Jak głosi „tyż prawda” – dzieci to źródło radości i miłości dla rodziców i najlepsze co ich w życiu spotkało. Tylko, że skoro to takie szczęście i jest tak dobrze, to dlaczego tego szczęścia tak mało?
Bo jak inni mówią to „g…o prawda”. Dość liczne grono, w Polsce systematycznie rosnące od kilkunastu lat, niekoniecznie podziela opinie entuzjastów prokreacji.
Dzieci to źródło stresu, frustracji i zmartwień – mówią. I to tyż prawda.
Tymczasem
Kiedy jedni rozwiązują problemy egzystencjalne swoich „małych terrorystów” – ci wolni od tego szczęścia rozwiązują dylematy takie jak: co robić w weekend, gdzie ze znajomymi (też bezdzietnymi) wybrać się na kolejną wycieczkę, czy wreszcie do którego baru iść wieczorem.
To właśnie nazywa się luką szczęścia, albo bardziej dosadnie: karą za posiadanie dzieci
To oczywiście dość uproszczone zdefiniowanie problemu bo o ile niektóre badania dowodzą, że posiadanie dzieci źle wpływa na aspekt szczęścia, to z kolei inne pokazują, że dzieci wpływają dobrze na człowieka, przede wszystkim na jego poczucie sensu i celu życia.
Kobiety tracą więcej
Prof. Luca Stanca, autor książki „Geografia rodzicielstwa i dobrego samopoczucia”, twierdzi, że jeśli chodzi o rodzicielstwo - kobiety mają o 65% większe poczucie kary niż mężczyźni.
Trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę, iż to jednak kobiety, szczególnie w pierwszym okresie życia dziecka, przejmują większą część obowiązków związanych z opieką nad dzieckiem. Stąd poczucie utraty wolności, marnowanie pojawiających się szans na rozwój i karierę zawodową - u kobiet występuje dużo mocniej.
Pytanie jakie się pojawia, to czy istnieją mechanizmy, pomysły które sprawią, że ta luka szczęścia może się zmniejszać, o ile rzeczywiście nam zależy na przyroście naturalnym i rozwoju demograficznym.
Bo pytanie czy ujemny przyrost to rzeczywiście coś, czym powinniśmy się martwić - to zagadnienie na zupełnie osobny tekst
Badacze luki szczęścia zdają się potwierdzać to, co wydaje się dosyć oczywiste. Tam gdzie opieka i programy społeczne pozwalają łączyć pracę z rodzicielstwem i w dużym stopniu zmniejszają obowiązki rodzicielskie tam rodzice są najszczęśliwsi a posiadanie dziecka nie jest uznawane za karę.
Najlepiej funkcjonuje skandynawska polityka rodzinna i tam też posiadacze dzieci są szczęśliwsi od tych „wolnych”. Przy okazji mam też złą wiadomość dla krytyków 500+, 800 + etc. – w Skandynawii, na którą tak bardzo lubimy się powoływać, nie krzyczy się i narzeka, że to niesprawiedliwe żeby tym co mają dzieci pomagać finansowo – bo przecież jak sobie zrobili to ich sprawa. Co więcej, nie jesteśmy żadnym wyjątkiem i nie należymy do czołówki krajów Europy we wspomaganiu finansowym rodzin z dziećmi. Problem raczej w tym, że kasa to nie wszystko.
Pomoc finansowa to tylko jeden z elementów polityki rodzinnej państw skandynawskich, do tego dochodzą jeszcze dni wolne po urodzeniu dziecka, wolne dni na opiekę nad chorym dzieckiem, świetna szkoła, wsparcie rodziców w rozwiazywaniu problemów wychowawczych i wiele innych - zdawałoby się drobnych ułatwień, które ostatecznie pozwalają młodym ludziom decydować się na powiększenie rodziny.
Dziadkowie ponad wszystko
Ale najlepiej jest w Portugalii i to jest fascynujące. W Portugali zadowolonych rodziców jest o 8 % więcej od tych którzy nie posiadają dzieci, dla porównania np. w Polsce jest 5 % więcej zadowolonych rodzin bezdzietnych. Portugalia zajmuje absolutnie pierwsze miejsce w Europie!
Najlepszym programem rodzinnym w Portugalii są dziadkowie i to jest kapitalne.
To oni ogrywają kluczową rolę w wychowywaniu wnuków. Według ostatnich badań 72 % młodych rodziców deklaruje, że radzą się swoich rodziców w sprawach dotyczących ich dzieci.
W ten sposób w wychowaniu dziecka aktywnie uczestniczy 6 dorosłych osób co sprawia, że sami rodzice maja znacznie więcej czasu dla siebie niż ich rówieśnicy w Europie.
Duńczycy zaszaleli
Ponieważ z tym dziadkami różnie bywa i nie zawsze są, żeby zasypać lukę szczęścia w wielu duńskich miastach wdrożono program „dodatkowych dziadków”. Starsi ludzie w ten sposób zyskują nowe pole do działania a młodzi bezcenną pomoc w zajmowaniu się dziećmi.
Dlaczego?
I refleksja końcowa: dlaczego mając wiedzę, dysponując badaniami porównawczymi i wnioskami z tych badań, nie potrafimy zbudować dobrej polityki rodzinnej? Poszukać takiego modelu , który sprawi że poczucie kary za posiadanie dzieci w Polsce będzie się systematycznie zmniejszać, a ludzie będą szczęśliwsi?
Tymczasem wypada mi życzyć wszystkim szczęśliwego korzystania z procederu…i carpe diem!