W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Szczodry Dzień

Szczodry Dzień

W połowie lat 60. nie wiedziałem, że to relikt sprzed chrystianizacji Polski, który ponoć najdłużej przetrwał na naszych ziemiach wśród beskidzkich górali. Tak uważa etnografka istebniańska pani Małgorzata Kiereś. Przynajmniej w odniesieniu do jego istoty; poczęstunku przedwigilijnego gościa jadłem, napitkiem czy drobnym prezentem.

Jak wiadomo, w czasach przedgierkowskich, codziennie do pracy w Bielsku-Białej dojeżdżało 80 tysięcy robotników, ze wszystkich kierunków Róży Wiatrów. A najwięcej z beskidzkich miast i wiosek. I pewnie dlatego beskidzki obyczaj szczodrego dnia, tak łatwo zadomowił się w bielskim przemyśle.

Mimo, że wigilia nie była dniem wolnym od pracy, to „obyczaj niepracowania” tego dnia, był swoiście tolerowany przez kierownictwa fabryk, instytucji i urzędów. Około godziny 10-tej, pierwsze wychodziły z pracy kobiety (bo ryby, bo dziecko w żłobku, bo autobusy jeżdżą inaczej itp.). Po 12-tej zamykano oddziały produkcyjne, fabryki opuszczali robotnicy. Dłużej pracował magazyn wyrobów gotowych, przy załadunku ostatnich samochodów do bazy towarowej na Partyzantów. Ale najdłużej i najgłośniej bywało w biurach zaopatrzenia, zbytu i przygotowania produkcji. Dopiero tam zrozumiałem, co znaczy Szczodry Dzień.

ZPW im. J.Niedzielskiego, później Welux, jak przystało na 200-letni pomnik bielskiego przemysłu wełniarskiego (d. Tuchfabrik Strzygowskiego), był przez dyrektora Tadeusza Warzela niezwykle zadbany. Jakimś niezrozumianym cudem ocalał apartament byłego właściciela, ze snycerską boazerią (ograbioną przez krasnoarmiejców z cielęcej skóry) przedstawiającą winnicę z egzotycznymi roślinami i zwierzętami, który przeznaczono na salę obrad KSR (Konferencji Samorządu Robotniczego). Ten architektoniczny zabytek i rarytas został rozgrabiony i zniszczony bezpowrotnie w połowie lat 90. ubiegłego wieku, na oczach różnych instytucji mających ustawowy obowiązek ochrony zabytków.

Dyrektor Warzel dbał o ten zabytek w sposób szczególny; w jego dziale mechanicznym pracowali murarze, malarze, stolarze opiekujący się wyglądem dwustuletnich budynków, Specjalnie zatrudnił dwóch ogrodników, by pielęgnowali ogród i otoczenie zakładu, o które także troszczył się bielski artysta malarz i rzeźbiarz Ignacy Bieniek. Jego rzeźby zdobiły drogę dojazdową od mostu na rzece Białej, po portiernię, a od strony ulicy Leszczyńskiej, na ścianie tkalni stworzył imponującą mozaikę ze szkła i kamieni, przedstawiającą historię bielskiego przemysłu wełniarskiego, na której bystre oko prawicowego radnego dostrzegło nazwę ”Lenino”, przy ilustracji wojennej drogi polskiego żołnierza do Ojczyzny. Nie jeden to przypadek w bielskich dziejach, gdy jedno słowo burzy dzieło. Patrz los nazwy ulicy Czerwonych Wierchów.

Dyrektor Warzel mógł być dumny ze swojego dzieła i chętnie gościł w fabryce liczne delegacje, także zagraniczne, bo Welux był także jednym z krajowych liderów eksportu tkanin wełnianych na cały świat, głównie na rynek amerykański.

Tradycja szczodrości Szczodrego Dnia odnosiła się wszakże do zaledwie jednego aspektu szczodrości, mianowicie do szczodrego częstowania gości szczodrzonką (Finex), Segregatorówką (Welux), czy Kulanką (od kulania po biurku flaszki wódki z cukrem) – Belos. Tak wtedy nazywano wódkę z kłosem (Żytniówkę), noszącą także dumne miano dolarówki. Dla przypomnienia, powtarzam: przez cały okres PRL, pół litra podstawowej wódki zawsze kosztował na czarnym rynku jednego dolara, w połowie lat 60. - było to 57 zł, w pierwszych latach 70. - 70 zł. Pełna kultura Szczodrego Dnia wymagała, by nigdy wódka nie stała na biurku. Miejscem butelki i kieliszka była szafa z segregatorami, do której podchodził delikwent, wyjmował znajomy segregator, wychylał kielich, napełniał go ponownie, odstawiał butelkę do segregatora i przymykał szafę. Ceremoniał wymagał dostojności; nikt nie popędzał, by nie rwać wątku rozmów, chyba, że ktoś się zagapił, wtedy popędzano „hamulcowego”, nazywanego też Polewojem, co zdarzało się niezwykle rzadko. Klimat zawsze był luźny, wesoły i bezkonfliktowy. Czasami, jak w Wedze, z jednego lub z drugiego okna pod oknem dyrektora Talika rozległo się gromkie „Bóg się rodzi…”, intonowane przez Teosia Zarębę; czasem, jak w Weluksie – bojowa pieśń; ”My młodzi, my młodzi, nam bimber nie zaszkodzi…” - z biura Franka Lekkiego.

Jednak najbardziej spektakularny wyczyn był autorstwa murarzy z Weluksu. W budynku przylegającym do portierni, dyrektor kazał wybudować lokal w stylu beskidzkiej chaty, zwany bacówką, przeznaczony na uroczyste zebrania lub przyjmowania gości obiadem i innym poczęstunkiem. Tego Szczodrego Dnia, gdy po południu fabryka już opustoszała, na dziedziniec wjechał autobus z ważną ministerialną delegacją, którą także należało, zgodnie z tradycją, godnie ugościć.

Wraz z pierwszymi gwiazdami nakarmieni i napojeni goście zaczęli opuszczać bacówkę, rojnie i gwarnie tłoczyli się przy autobusie, nie zapominając o składaniu sobie wzajemnie świątecznych życzeń. Nagle w drugim końcu placu, od strony wejścia do kotłowni, dał się słyszeć gromki śpiew na trzy głosy i na dobrze oświetlony plac wtoczyła się trójka murarzy trzymających się mocno ramionami. Szli dobrze rozkołysanym krokiem, ku portierni, i nie bacząc na publikę, a może właśnie przez wzgląd na nią, ryczeli radośnie i wniebogłosy: „ Niech mu gwiazdka pomyślności nigdy nie zagaśnie…”.

- Widzę Tadziu, że nawet kolędnicy życzą ci dobrze.

- Już ja im, k... sprawię kolędę, że zapamiętają ją do końca życia.

Jak głosi legenda, sprawa się rozmyła. Ponoć murarze widzieli, jak goście składali dyrektorowi życzenia, to im nie wypadało w Szczodrym Dniu, jak nakazuje tradycja, nie dołączyć się do świątecznych życzeń.

Dla mnie osobiście, jeden z takich Szczodrych Dni, był naprawdę szczodry. W Zaopatrzeniu było nas kilkunastu, gdy w pewnym momencie podszedł do mnie Ignaś Bieniek i z niejakim zażenowaniem wręczył mi, jako drobny prezent na Szczodry Dzień, kawałek ciemnozielonego linoleum, z jakimiś nacięciami, ze słowami; wybacz Stasiu, nie mam nic innego pod ręką.

Potem mi objaśniał, że wcześniej próbował innych obdarować tym prezentem, ale tylko ja przyjąłem go chętnie. Przyznaję, że nie przyglądałem się dokładnie prezentowi. Dopiero w domu okazało się, że jest to litograficznie sporządzony rysunek bialskiej Niwki, z kilkoma mostkami, przeznaczony do powielania. Zachowałem go do dziś, jako niezwykłą pamiątkę po Ignacym Bieńku, po Szczodrym Dniu w Weluksie i po nieistniejącej Niwce z mostkami. Pamiątka bezcenna.

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart