Kiedyś podróżnik udawał się na wyprawę, po czym pisał książkę z wrażeniami. Jeśli podróż miała cel ambitniejszy niż tylko poznawanie obcych stron, książka napisana po podróży mogła świat zmienić – jak dzieło Charlesa Darwina O powstawaniu gatunków drogą naturalnego doboru napisane po wyprawie na Galapagos na pokładzie statku Beagle. Dziś, kiedy przemieszczanie się po świecie jest dużo łatwiejsze, a białe plamy na mapie świata wypełnione, mogłoby się wydawać, że (drogą doboru naturalnego?) odmiana homo sapiens, nazywana podróżnikami (homo viator) została wyparta przez dużo liczniejszą odmianę ludzi – turystów. Tak jednak nie jest. Są jeszcze tacy, którzy z podróżowania zrobili sposób na życie, ale zamiast książek czy nadsyłanych do gazet reportaży obdarzają nas relacjami wideo, umieszczanymi na Youtube.
Jedną z najpopularniejszych polskich gwiazd tego gatunku twórczości jest bielszczanin Piotr Pająk, zajmujący się podróżowaniem i sztukami walki. Jego kanał na YT nazywa się Podróże Wojownika. Został założony w 2019 roku i ma już ponad 800 tysięcy subskrybentów. Umieścił tam ponad dwa tysiące filmów, które miały dotąd łącznie 200 milionów wyświetleń. Pająk (przedstawiający się widzom „Siema, jestem Pjoter”) mieszka od listopada 2018 w Tajlandii, ale określenie „mieszka” jest sformułowaniem zdecydowanie nieprecyzyjnym. Czas spędza, intensywnie podróżując – odwiedził ponad 75 krajów – a między podróżami trenuje i bierze udział w walkach. Informuje, że ma na swoim koncie 100 walk w BJJ , 17 MMA i 3 Muay Thai i 1 w kickboxingu (te szyfry są zapewne czytelne dla kibiców).
Podróżnicze filmiki Pająka i zdecydowanej większości jego youtubowych konkurentów są zapewne ciekawe, zwłaszcza dla kogoś, kto może wyrwać się gdzieś dalej jedynie w czasie zbyt krótkiego urlopu. Podróżnik czy podróżniczka youtubowa ma przewagę nad zwykłym wycieczkowiczem czy wczasowiczem, porusza się bowiem poza systemem przemysłu turystycznego, który oferuje swoim klientom rodzaj inscenizacji na temat odwiedzanych miejsc. Jest to jednak przewaga pozorna. Może więcej zobaczyć, trafia często tam, gdzie zwykli turyści nie zaglądają, ale czy widzi więcej? Nie sądzę. „Idąc na rekord” w liczbie subskrypcji i odwiedzonych miejsc, skazany jest na powierzchowność, naskórkowość spostrzeżeń. Więcej dowiadujemy się o nim samym, jego przeświadczeniach i – czasem – uprzedzeniach, niż o krajach, które odwiedza czy o ich mieszkańcach. Patrzy okiem turysty.
Jak bardzo to może być zwodnicza perspektywa, jak mało prawdziwa, przekonuje stara książka niedawno dopiero wydana po polsku, Edwarda Burnetta Obraz obecnego stanu Polski (wyd. DiG przy wsparciu Fundacji Lanckorońskich, 2020). Autor udał się z Anglii do Polski w grudniu 1804 ze Stanisławem Kostką Zamoyskim i udał się do jego dóbr w ówczesnej Galicji, by pełnić funkcję nauczyciela angielskiego oraz native speakera bawiącego angielską konwersacją swoich zleceniodawców. Odwiedził Gdańsk, Warszawę, Zamość. Kiedy próbuje spełnić obietnicę zawartą w tytule (dać obraz Polski), jest zabawnie, z naszego punktu widzenia, nieprecyzyjny i naiwny w analizach. Bardzo ciekawe są za to reportażowe fragmenty, plastyczne opisy tego, co doświadczył naocznie. Rozdział Podróżowanie, gospody, ceny żywności mógłby być scenariuszem odcinka podróżującego wideoblogera, jak na przykład wojowniczy „Pjotr”.
Dla pobudzenia zmysłów PT Czytelników podaję fragment opisu karczmy, oczywiście połączonej ze stajnią:
„Wchodząc do części mieszkalnej zostajesz zaatakowany przez cały legion najbardziej odrażających woni, jakie kiedykolwiek sprzysięgły się przeciwko twemu nosowi. Jest najświętszą prawdą, że niejednokrotnie, gdy przestąpiłem próg o krok lub dwa, musiałem wycofać się, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza – i determinacji – zanim zdolny byłem ponownie ruszyć naprzód. […] posłania ze słomy lub siana rozściela się pokotem, na klepisku kuchni czy raczej wspólnej ogólnej izby. […] Sposób, w jaki się tu sypia, zwłaszcza gdy tego samego dnia zjedzie wielu podróżnych, przypomina obyczaje panujące w koszarach, choć – jak się wydaje – żołnierze angielscy mają pod tym względem zdecydowanie lepiej. Domownicy płci obojga kładą się jak popadnie obok gości […]. Odnosi się wrażenie, że mężczyźni okazują w takich sytuacjach więcej delikatności niż kobiety, najczęściej jednak pozostają w spodniach, zdejmując jedynie kurtkę i kamizelkę, natomiast niewiasty rozbierają się nocą do koszuli, a rano podnoszą się z posłania obok ciebie, nie okazując ani cienia zażenowania […]. W lecie natomiast, rozbierając się na noc, kobiety owe zrzucają z siebie ową jedną koszulę, która stanowi cały ich przyodziewek”.
A co do jedzenia?
„Ordynarny chleb żytni, jaki podają w tych miejscach, jest zawsze kwaśny i tak przykry w smaku, że tylko wilczy głód, wspomożony kilkoma refleksjami o różnych gustach i sile narodowych przesądów, może skłonić angielskiego podróżnika do jego przełknięcia”.
Od razu przypomina się Norwid, piszący kilkadziesiąt lat później „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba // Podnoszą z ziemi przez uszanowanie […] // Tęskno mi, Panie”. Ale czytajmy dalej:
„Obyczaje kulinarne są odrażające. Kurczę – ze sterczącymi na bok łapami i głową – podane na zwykłym, glinianym półmisku, na poły pływa w roztopionym maśle”.
I okej, nie smakowało panu podróżnikowi (oprócz kawy, którą uznał za lepszą niż w „jakiejkolwiek kawiarni londyńskiej”), nie było wygodnie, a co gorsza – śmierdziało. Zdarza się. Ale pan Burnett, jak jego późne wnuki z Youtube’a, musi swoje jednostkowe doświadczenie uogólnić, pisać od razu o „obyczajach kulinarnych”!
A co z ludźmi?
„Polski chłop jest niskiej postury i wygląda jakby przedwcześnie przestał rosnąć. Ma małe, szare oczka; krótki nos, zazwyczaj nieco zadarty; włosy na ogół barwy zbliżonej do żółtej […]. Sprawia wrażenie przygnębionego i otępiałego; chód ma ciężki i pozbawiony życia”,
To jeszcze jakoś ujdzie, ale kobiety wiejskie?! Zdaniem Anglika
„są na ogół bardzo niskie i krępe, twarze mają okrągłe, pełne i płaskie. Są wyjątkowo brudne i w ogóle nie pociągające; stąd też trudno wyobrazić sobie większe brzydactwo w kobiecej postaci. Nigdy nie widziałem w młodych dziewczynach wiejskich – nawet czystych i schludnych – najmniejszego choćby cienia urody”.
Ani zdecydowanie przychylniejsze opisy potraw i obyczajów towarzyskich na dworach magnackich, ani pochlebna charakterystyka tamtejszych dam („Szczere i bezpośrednie, zawsze chętne do flirtu, w przeciwieństwie jednak do Francuzek […] Polki kuszą mężczyzn subtelnym czarem – siłą przyciągania bardziej sekretną, lecz nie mniej potężną”), ani nawet ciągnący się przez prawie trzy strony(!) drobiazgowy opis urody hrabiny Zofii Zamoyskiej (np. „księżna ma najbardziej boskie, intensywnie ciemne oczy, jakie kiedykolwiek zdobiły oblicze kobiety”) – nie są w stanie zrównoważyć tych opinii krzywdzących naszą kuchnię karczmianą, a zwłaszcza nasze praprababki.
Panie Burnett, masz pan szczęście, że już nie żyjesz, bo zaaranżowalibyśmy panu jakiś freak fight w oktogonie, choćby z bielszczaninem z Tajlandii…
Nie wierzcie podróżnikom.