W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Poszukiwany, poszukiwana

Poszukiwany, poszukiwana

Teatr Polski stworzył teatralną wersję filmu Stanisława Barei Poszukiwany, poszukiwana. Grono realizatorów (reżyser Paweł Szkotak, autor scenariusza teatralnego Piotr Rowicki, scenograf Damian Styrna) pozwalało z zainteresowaniem spodziewać się tej premiery, ja jednak miałem obawy.

Czy urządzanie sentymentalnego powrotu w czasy PRL-u może jeszcze przynieść jakieś ciekawe efekty? Ileż to już razy oglądaliśmy…

„Mówię – bom smutny – i sam pełen winy”. Tak pisał Słowacki w „Grobie Agamemnona”. Ja, pełen winy, choć nie smutny, przypomniałem sobie, że minęło równo dwadzieścia lat, odkąd jako koncert sylwestrowy zrobiliśmy na bielskiej scenie program oparty na piosenkach z lat 50., 60., 70. 80. i 90. minionego stulecia. Nazywało się to „Podróż sentymentalna”. Bloki piosenek z poszczególnych dekad oddzielały konferansjerskie scenki, które napisałem na zlecenie reżysera, ówczesnego dyrektora Teatru Polskiego Tomasza Dutkiewicza. W każdej z nich występował oportunista danego czasu (zetempowiec w czerwonym krawacie, pozujący na egzystencjalistę okularnik w czarnym golfie, hipis w poszerzanych spodniach itp.) i współczesna postać zagubiona w czasie, sceptyczny naiwniak, któremu trzeba było wszystko tłumaczyć. Nie pamiętam już, czy każda część była poprzedzona projekcjami fragmentów z dawnych kronik filmowych, na pewno na początku wyświetlaliśmy zdjęcia dokumentalne z budowy Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. W częściowo improwizowanych scenkach występowali aktorzy-amatorzy, czyli ja – jako ten oportunista i Krzysztof Olszewski, obdarzony temperamentem estradowym urzędnik Banku Śląskiego, w owym czasie hojnego sponsora bielskiego teatru – jako ów zagubiony w czasie „kosmita”. Czy to było dobre, nie umiem powiedzieć. Na szczęście piosenki śpiewali zawodowcy z naszego zespołu (Iwona Loranc, Tomasz Lorek, Adam Myrczek i Tomasz Dutkiewicz) oraz goście z Warszawy (Monika Rowińska i Łukasz Zagrobelny, dublowani niekiedy przez Izabelę Bujniewicz i Pawła Hartlieba). Program cieszył się sporym powodzeniem, powtarzaliśmy go wielokrotnie do końca sezonu, z pewnością nie z powodu tych naszych z Krzyśkiem wygłupów, ale dzięki świetnym wokalistom i zasadzie, której natura pozostaje dla mnie ciągle tajemnicza, ale zawsze się sprawdzającej, że najbardziej podobają nam się te piosenki, które już znamy. Takie podróże sentymentalne urządzano też na innych scenach i estradach w Polsce, nasza na pewno nie była pierwsza. Pewnie chodzi o to, że widzom przypomina się młodość.

Ta moda na PRL żyje do dzisiaj, jej najnowszy przykład można u nas zobaczyć w tunelu pod wyremontowanymi peronami stacji kolejowej Czechowice-Dziedzice, ozdobionym malowidłami reprodukującymi barwne etykiety (niekiedy o charakterze propagandowym) naklejane „w czasach słusznie minionych” na pudełka zapałek wytwarzanych w tamtejszej zapałkowni.

Ciekawe, że w latach 70. była też moda retro – dla mnie jej symbolem na zawsze pozostanie oszkliwy – czyli kiczowaty do bólu – aparat telefoniczny naśladujący aparaty z początków XX stulecia, tyle że wykonany z plastiku… Moje obawa przed najnowszą premierą w Teatrze Polskim wynikała właśnie ze wspomnienia tego bolesnego retro-kiczu. Drugim powodem do niepokoju był sam zamiar zrobienia teatralnego „sequelu” świetnego filmu wyprodukowanego w 1972 (premiera w 1973 roku, scenariusz stworzył Bareja wspólnie z Jackiem Fedorowiczem) z niezapomnianą rolą Wojciecha Pokory. Czy teatr może do tego coś dodać od siebie?

Spieszę donieść, że moje obawy okazały się płonne. Spektakl Szkotaka okazał się bardzo dobrą propozycją artystyczną. Zachowujący pogodną komediowość oryginału, trochę uzupełniający ją o naszą dzisiejszą świadomość natury peerelowskich realiów (świetny pomysł na piosenkę Zbigniewa Wodeckiego „Opowiadaj mi tak” do słów Leszka Długosza, zainscenizowaną jako… przesłuchanie), smacznie wzbogacony innymi piosenkami z lat siedemdziesiątych, których jednak nie ma zbyt wiele, co jest zaletą, bo spektakl nie zmienia się w kolejny wieczór tzw. coverów – jest gustownym widowiskiem o dużych walorach teatralnych. Nie umniejszając zasług reżysera i scenarzysty, chciałbym zwrócić szczególną uwagę na znakomite połączenie scenografii, animacji multimedialnych i mappingu (dzieło Damiana Styrny i Eliasza Styrny) tworzące wizualną wariację na temat bloków mieszkalnych i betonu. To dzieło sztuki samo w sobie.

Wydarzeniem tej inscenizacji jest rola przebierającego się za Marysię Stanisława Marii Rochowicza zagrana przez Michała Czadernę. Tego typu przebieranki znane są w teatrze co najmniej od czasów Shakespeare’a. Mają wielki potencjał komediowy. Ale kiedy mężczyzna gra kobietę, łatwo przesadzić, popaść w karykaturę czy efekciarstwo. Czaderna uchronił się przed tymi niebezpieczeństwami, prezentując aktorstwo wysokiej klasy. Dowód najprostszy to kwestia zmiany głosu. Kiedy mówi jako Marysia, aktor powinien używać wyższej tonacji, niż wtedy, gdy wypowiada się jako Rochowicz. Czaderna tę różnicę zaznacza bardzo precyzyjnie, ale subtelnie, nie pozwalając sobie na przesadę. To samo dotyczy poruszania się. Kobiece ruchy Czaderny są wystylizowane z, powiedziałbym, szacunkiem dla kobiet, nie znajdziecie w nich żałosnej farsowej przesady obliczonej na rechot widzów. Uniknięcie jej wcale nie jest łatwe, endorfiny wytwarzane przez organizm, kiedy publiczność żywo reaguje, są naprawdę uzależniające, przesadę dla łatwego efektu widzieliśmy na scenie wielokrotnie. Dzięki precyzyjnemu poprowadzeniu roli przez Czadernę (który, dodajmy jeszcze jeden komplement, nie próbuje kopiować Pokory) przedstawienie Szkotaka, nie tracąc nic ze swojej rozrywkowości, zyskuje walor pogodnej ballady, budzącej śmiech i uśmiech, będącej wyrazem zaufania do inteligencji odbiorcy. Zresztą – zobaczcie sami.

PS. Spektakl oglądałem w wersji sylwestrowej, to znaczy uzupełniony o koncert piosenek Kory, wykonywanych przez aktorów bielskiego teatru z muzyką na żywo w wykonaniu orkiestry Jacka Obstarczyka. Można go było już oglądać w wersji „okiennej” w czasie Dni Bielska-Białej. W opracowaniu scenicznym jest jeszcze ciekawszy. Wśród szóstki wykonawców moim zdaniem „the winner is” Grzegorz Margas, a zwyciężczynią – Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt. Czepiałbym się tylko kostiumów – przyciężkawych, barokowo przesadzonych wariacji na temat stylu punk. Kora bywała ekstrawagancka na estradzie, ale zawsze z klasą. Tu mamy kurs w stronę wizerunku scenicznego późnej Maryli Rodowicz. Na moje oko – niepotrzebnie.

 

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart