W październiku 2022 w Cygańskim Lesie w starciu 1/16 Pucharu Polski Rekord Bielsko-Biała grał z Pogonią Szczecin. Dawid podejmował Goliata – obrazowo rzecz ujmując. Trzecioligowiec grał z ekstraklasowiczem… i w niczym mu nie ustępował, odpadając dopiero po niezwykle długiej i emocjonującej serii jedenastek. Spotkanie to będzie pewnie wspominane przez kolejne pokolenia bielskich kibiców. Bo, tak po ludzku, piękna to opowieść…
Historia, również ta futbolowo, lubi kołem się toczyć. Ta bielska również. 44 lata wcześniej pod Szyndzielnię też przyjechali "Portowcy", też grający w najwyższej klasie rozgrywkowej, mający w swoich szeregach kadrowiczów. I też to bielski klub miał być biblijnym "chłopcem do bicia". Po 120 minutach gra zakończyła się wielkim skandalem.
* * *
W niedzielę 17 września 1978 roku Bielsko-Biała, przynajmniej to sportowe, żyło meczem miejscowego BBTS-u – wtedy trzecioligowca – ze wspomnianą Pogonią ze Szczecina. Spotkanie rozgrywano na stadionie "Na Górce" a stawką był awans do 1/8 Pucharu Polski.
Bielszczanie w tamtych rozgrywkach utarli nosa wyżej notowanym drużynom. We wcześniejszych rundach wyeliminowali pierwszoligowców z Wałbrzycha (Górnik) i Rybnika (ROW). Prasa – całkiem zresztą trafnie - określała ich mianem "rewelacji" i "niespodzianki". A kibice w całej Polsce dobrze życzyli.
Jednym z głównych bohaterów tamtego sportowego święta był Zbigniew Suwaj, napastnik BBTS-u. Choć mecz nie przebiegł po jego myśli, to chętnie doń wraca. Mówi, że jest jednym z tych, które zapamiętał na całe życie. – Graliśmy na Górce. Widok był niezapomniany. Stadion niby mógł pomieścić trzy tysiące ludzi, ale wtedy było więcej. Myślę, że 5 może 6 tysięcy. Ta stara drewniana trybuna trzeszczała pod ciężarem kibiców. A i wokół boiska było ich pełno.
Boisko przy dzisiejszej ulicy Młyńskiej słynęło wtenczas z… kiepskiej murawy. Przed spotkaniem z renomowaną i uznana w kraju marką piłkarze BBTS-u wzięli sprawy w swoje ręce. I to dosłownie!
– Płyta nie była równa. Na treningach, niedługo przed tym pucharowym starciem, braliśmy walec i ciągnęliśmy go w tę i z powrotem. Chcieliśmy, by takie starcie odbywało się przynajmniej w przyzwoitych warunkach. Czy się udało? Nie do końca…
W składzie szczecinian znalazł się m.in. Leszek Wolski – dziś legenda tego klubu, która dla "Portowców" rozegrała ponad 900 spotkań. Albo bramkarz, Henryk Wawrowski – reprezentant kraju, srebrny medalista olimpijski z Montrealu. Naprzeciw, prócz Suwaja, stał choćby Zbigniew Jurasz, pozyskany przez BBTS z… LKS-u Łodygowice. Czym więc bielszczanie mogli przeciwstawić się silnemu rywalowi?
– Wolą walki i ambicją! – twierdzi Suwaj – My ten mecz zaczęliśmy dobrze. Pamiętam doskonałą asystę Kazimierza Kubicy i bramkę, dzięki której otworzyłem wynik.
Do 87. minuty piłkarska Polska niedowierzała. Redaktorzy gazet, kibice, goście ze Szczecina – wszyscy spoglądali na zegarki. Wielu pytało, czy BBTS utrzyma jednobramkową przewagę. I wtedy…
- Wyrównali! Pamiętam, że do końca gry zostało raptem kilka minut. Wolski wepchnął Henryka Więzika do bramki. Potem Krupa wsadził piłkę. A przecież tam był jawny faul na bramkarzu! Więcej, cała akcja poszła po incydencie, w którym sędzia uznał, że zagrałem piłkę ręką, przerzucając ją nad głową Romana Klasy, choć wcale tego nie zrobiłem.
Bielszczanie wyszli więc na dogrywkę. Założenie mieli proste – dotrwać do karnych. Wiedzieli, że choć ściany są po ich stronie, to już sędzia Kaczałko z Wrocławia – nie.
- My to widzieliśmy. Sędziowie przyjechali z Pogonią w jednym autobusie. Czuliśmy, że pomagają "Portowcom". Przez te nasze wcześniejsze wyniki musieliśmy w końcu odpaść. Bo dalej czekała już Wisła Kraków – relacjonuje piłkarz BBTS-u.
Dogrywka była jednak wyrównana. Bielszczanie długo nie pozwalali gościom na przechylenie szali. I gdy wielotysięczny tłum znów począł odliczać czas do ostatniego gwizdka i serii jedenastek... Arbiter znów dał popis.
– Liczyliśmy na te karne. Pamiętam, że około 115. minuty futbolówka ugrzęzła w błocie. Przejąłem ją i pognałem na bramkę Pogoni. Byłem już blisko, aż nagle poczułem, jak bramkarz złapał mnie za nogę. No faul, a sędzia puścił grę! Minęło kilkanaście sekund i gol dla szczecinian. Z kilkumetrowego spalonego. Potem rozjemca gwizdnął ostatni raz. I się zaczęło.
Mecze końca lat 70. nie przypominały tych, które znamy współcześnie. W niedzielę, 17 września 1978, "Na Górce" próżno było szukać ochrony. Przydałaby się, bo zaraz po dogrywce na murawę wybiegły setki ludzi. Tłum był rozjuszony i niezadowolony z postawy sędziego. Zbigniew Suwaj: – Ludzie chcieli samosądu. Przyjechała milicja. My, piłkarze pomogliśmy arbitrom zejść do szatni. I potem tak w niej siedzieli, przez parę godzin, a kibice czekali. Dopiero, kiedy milicja wysłała większe siły w okolice stadionu, to wyszli. Funkcjonariusze utworzyli coś na kształt szpaleru i ich eskortowali. A ludzie dalej czekali. Były przekleństwa. Ktoś nawet pluł. Prowadzili ich aż do Apeny. Później wsadzili do gazika i zawieźli na dworzec PKP. Już nie wracali autobusem z Pogonią.
Okazuje się, że na spotkaniu byli delegaci z centrali. Mimo rażących błędów, nie chcieli zrobić sędziemu krzywdy. "Trybuna Robotnicza" napisała nazajutrz: Pogoń wygrała zasłużenie, była zespołem dojrzalszym, ale bielszczanie mogli nam zaimponować niezwykle ofiarną i ambitną grą. Szkoda, że arbiter tego spotkania Kaczałko z Wrocławia mylnymi orzeczeniami wypaczał chwilami przebieg gry, doprowadzając w dogrywce do niepotrzebnej ostrej gry.
Zbigniew Suwaj w pamięci ma jeszcze jedną sytuację, w której czuł się skrzywdzony. Taką, której również nie wymaże z pamięci. – Graliśmy o III ligę państwową z Granatem Skarżysko-Kamienna. Na pierwszy mecz do Bielska-Białej sędziowie nie dotarli i zawody prowadził ktoś z naszego okręgu. Prowadziliśmy grę, strzeliliśmy bramkę i podyktowali rzut karny. Rywale wyrównali. W rewanżu przegraliśmy 2:1. Pechowo, po dogrywce. Przedstawiciel z centrali przyszedł do nas po spotkaniu i powiedział, żebyśmy się nie przejmowali, bo planowana jest reorganizacja rozgrywek i na pewno awansujemy. Okazało się, że jej nie będzie. Władze klubu napisały odwołanie. Przyszedł list z przeprosinami. Co z tego, skoro awansu nie było?