Covid z dnia na dzień stał się trądem XXI wieku. My ludzie w stygmatyzowaniu, dzieleniu, wykluczaniu osiągnęliśmy niechlubne mistrzostwo.
Ślepy, trędowaty, ubogi i bezdzietny mają być uważani za umarłych. Tak mówi Talmud. Stosownie do tego prawa, być trędowatym znaczy – być umarłym. Nie wolno mu mieszkać w rodzinnym mieście; z ukochanymi rozmawia tylko z oddalenia, nie posiada żadnych praw, nie przekracza progu świątyni, z synagogi nawet jest na zawsze wygnany. Za suknie służą mu łachmany, usta jego zamknięte milczeniem przerażenia; gdy je otwiera, to tylko po to, by wyrzec hasło ostrzegające: – nieczysty! nieczysty!
Przez wieki zmieniali się ludzie stawiani na marginesie społeczeństwa. Bardzo różnie przebiegały linie podziału: na „zdrowych” i „chorych”, panów i niewolników. Czasami decydowała przynależność narodowa, czasami klasowa, innym razem decydowały rasa lub wyznanie. Niestety wraz z kulturowym rozwojem ludzkości nie postępuje rozwój duchowy. Niekiedy wrogiem staje się sąsiad, znajomy, kolega w pracy, pracownik w supermarkecie, lekarz wracający z 24-godzinnego dyżuru, czy polityk o odmiennych poglądach od naszych. W historii pojawiały się różne teorie i ideologie, które pomagały ludziom szukać wrogów i dzielić ich na „naszych” i „obcych”. Niektórzy „wspomagali” swoje przekonania opacznie rozumianą ewolucją czy fascynacją rzekomymi „nadludźmi”.
Zamiast drewnianych kołatek – opaski na rękę, gwiazdy, trójkąty, wydzielone strefy. Ludzie i czasy się zmieniają a trędowatych nie ubywa. Jeszcze niedawno wydawało się, że po tragicznych doświadczeniach totalitaryzmów XX wieku, człowiek już nigdy nie wróci na tą ścieżkę. Tymczasem świat podczas pandemii zamienił się w jedną wielką dolinę trędowatych. Wystarczyło kilka tygodni izolacji, życia w permanentnym stanie zagrożenia, by ludzie zaczęli zachowywać się jak przysłowiowe zwierzęta. Brawa i oklaski dla medyków zamieniły się w hejt i wrogość. Ludzie omijali się szerokim łukiem, donosili na siebie, rosła liczba wykluczonych.
Co sprawia, że jedni wkraczają na piedestał bohaterów a drudzy staczają się na dno zdrajców, szmuglerów, symbolicznych „towarzyszy szmaciaków”?
Czy rację ma Mieczysław Maliński, kiedy pisze:
Jest w nas piekło i niebo. Piekło pełne ognia namiętności, złości, chciwości, nienawiści... Ale i niebo pełne czułości, ciepła, serdeczności, przebaczenia, światła, bezinteresowności i poświęcenia. Mieszają się w nas aniołowie z szatanami, w jednym wirze myśli, odczuć, przeżyć, zachceń,.
Czy uzasadnieniem dla barbarzyńskich zachowań, nieludzkiego traktowania innego, może być jedynie strach? Czy to naprawdę wszystko tłumaczy? Czy dla tzw. własnego bezpieczeństwa mamy prawo ograniczać wolność i godność drugiego człowieka, decydować o jego losie, izolować, nadawać mu status obywatela innej kategorii?
Dlaczego u jednych, gdy przestaje działać prawo, zaczyna funkcjonować ich wewnętrzny kompas moralny, który stawia gatunek człowieka na piedestale? U innych zaś kompletnie nie działa.
Zimbardo w podsumowaniu swojego Eksperymentu Stanfordzkiego pisze: Wszyscy chcemy wierzyć w naszą wewnętrzną siłę, w poczucie osobistego sprawstwa, które umożliwia nam przeciwstawianie się zewnętrznym siłom i złu… W przypadku niektórych ludzi ta wiara ma uzasadnienie. Stanowią oni zwykle mniejszość [...]
Dla wielu to przekonanie o osobistej zdolności do przeciwstawiania się potężnym siłom, systemowej deprawacji, nie jest jednak niczym więcej, niż pokrzepiającą iluzją własnej na nie odporności. Paradoksalnie, podtrzymywanie takiej iluzji sprawia jedynie, że stajemy się bardziej podatni na manipulacje, ponieważ przestajemy być wystarczająco czujni.
Ludzie co prawda mają swoje własne kody moralne i systemy wartości. Czasami jednak robią umysłowe „piruety”, nawet jeśli są całkowicie przeciwne ich zasadom. Mogą nawet dojść do punktu, w którym coś, co jest niedopuszczalne moralnie, postrzegają jako prawidłowe.
Dzieje się tak zazwyczaj kiedy fundament, na którym budowany jest system wartości człowieka, ma kruche podstawy, jest powierzchowny. Czym większy liberalizm w odniesieniu do ludzkich postaw, zgoda na relatywizm etyczny, tym mniejsze przywiązanie do zasad, a wtedy już łatwo mniej czy bardziej świadomie uczestniczyć i popierać pomysły, ideologie, wymierzone w wolność i godność drugiego człowieka.
Prawie 12 milionów Niemców wrzuciło do urn kartki z wyrazami poparcia dla programu faszystów, dając tym samym Hitlerowi mandat do wprowadzania w życie swojego zbrodniczego planu. I chociaż pewnie nikt wówczas nie spodziewał się tego, co nastąpiło później, to już sam fakt poparcia programu opartego na nienawiści i szowinizmie powinien być ostrzeżeniem dla kolejnych pokoleń.
To nieprawda, że jak coś jest daleko to nas nie dotyczy Jak nie my jesteśmy przedmiotem, ataku, nienawiści, wykluczenia to możemy spać spokojnie. To nie prawda, że jak godzimy się na odbieranie ludziom ich godności, wolności bo to nie nasza sprawa – to możemy spać spokojnie. Nie możemy. I nie tylko dlatego, że nas to nie dotyka, że być może przynosi nam nawet doraźną korzyść. Nie możemy w imię zwykłej ludzkiej przyzwoitości, przynależenia do świata istot rozumnych dumnie zwanych ludźmi.
W latach 1934-1941 w Szwecji odbywały się sterylizacje osób umysłowo opóźnionych, chorych psychicznie, a także tych z ciężką niepełnosprawnością fizyczną. Uzasadnieniem dla tego niecnego procederu miała być higiena rasowa i względy zdrowia publicznego. Chciano w ten sposób kontrolować społeczność i eliminować niepożądane cechy w społeczeństwie.
Dla uzasadnienia okrucieństwa, bezduszności człowiek zawsze umiał znaleźć, odpowiedni pretekst. Łatwo jest stygmatyzować, izolować, karmić swoją nienawiść do innych, obarczać ich odpowiedzialnością za nasze niepowodzenia, porażki, leczyć swoje frustracje. Na ulicach naszych miast, o reszcie świata już nie wspomnę, nowe pomysły dla „trędowatych” mają się dobrze. A pomysły podobne do tych w Szwecji wcale nie zostały wyrzucone na śmietnik historii.