Za naszego życia znikną biblioteki takie, jakie znamy. Nie będą potrzebne albo staną się czymś całkiem innym.
Pamiętam, jak popycham ciężkie, metalowe drzwi. Byłem tam niedawno. Możliwe, że moja pamięć dodała je, jak generator obrazów AI, gdy wpisze mu się prompt: „drzwi do skarbca”.
Są schody w górę, jak to w pawilonach osiedlowych, ale żadnych metalowych drzwi nie ma. Są zwykłe pawilonowe, przeszklone.
Pamiętam duże pomieszczenie pełne półek z książkami i wielkie biurko, zza którego patrzyła na mnie podejrzliwie strażniczka tego świata, jak cherubin z mieczem ognistym na straży raju.
Miałem niecałe osiem lat. Mama mnie tu przyprowadziła. Osiedle Kopernika. Pawilon. Biblioteka.
Biblio – brzmiało starożytnie, teka – nowocześnie. Kopernik byłby zadowolony.
Ceremoniał zapisywania i zakładania karty.
– Z tą kartą będziesz przychodził. Nie wolno ci jej zgubić.
A może nie było karty, którą się nosiło? Może to późniejsze czasy. Nieufność.
Pani bibliotekarka naprawdę wydawała mi się osobą z pogranicza światów, posiadającą klucz do tajemnic, do gwiazd, do galaktyk. Każda książka była światem.
Pamiętam, że kiedy dopełniliśmy procedury zapisu, wskazała mi dwa regały po swojej lewicy.
– Te są dla ciebie. Reszta nie jest dla ciebie.
– A tam? - wskazałem regały bliżej drzwi.
Wydęła z powątpiewaniem usta.
– Jeżeli dasz radę wytrwać, to może potem te też będą dla ciebie.
– A tamte? - wskazałem regały na wprost.
Podniosła brwi ze zniecierpliwionym zdziwieniem.
– Nie wiem. Może kiedyś. Zobaczymy.
– A te tu? - podszedłem do regałów po jej prawicy.
Nie była łaskawa odpowiedzieć. Milczała lekceważąco.
Bez słowa spojrzałem na pomieszczenie obok, pozbawione okien, z regałami zwróconymi tyłem do wejścia.
– A tam nie ma nic – powiedziała, chociaż o nic już nie pytałem.
Nie miałem jeszcze ośmiu lat, mówiłem niewyraźnie i generalnie miałem poważne problemy z porozumiewaniem się z ludźmi. Nie byłbym po takim stwierdzeniu zadać pytania, a co dopiero się spierać. Ale widziałem wyraźnie pomieszczenie, regały i książki.
– Tam nie ma nic – powtórzyła, patrząc mi w oczy.
No dobra, tymczasem te dwa oddane mi do dyspozycji regały, były jak klęska obfitości. Każdy miał po siedem długich półek wypełnionych książkami-światami. To była pierwsza galaktyka. To była Droga Mleczna. W który świat wejść? Wolno było wypożyczyć trzy. Nie pamiętam, na jak długo, bo ten termin mnie nie interesował w ogóle. Chciałem przyjść jutro i wziąć trzy następne.
Mówiłem niewyraźnie. Nosiłem okulary. Byłem nowy w klasie. Nie umiałem odpowiadać na zaczepki i nie wiedziałem jeszcze, że podczas bójki trzeba od razu bić w nos tak, żeby poszła krew. Czytanie było wszystkim.
Pamiętam, jak stoję przed regałami i nie umiem wybrać. Przeglądam jedną po drugiej i trudno mi uwierzyć, że mogę tak sobie wziąć dowolne trzy zupełnie za darmo i iść z nimi do domu. I wtedy wpadam na genialny pomysł, żeby żadnego ze światów nie pominąć i brać po kolei, od A jak Andersen. Pamiętam zapach ołowianego żołnierzyka ginącego w piecu. Pamiętam kolor nieba nad umierającą na ulicy dziewczynką, do której przychodzi zmarła babcia. Pamiętam świst w uszach księcia Godfryda szukającego gwiazdy. I szczekanie Reksa i Pucka.
Żadnej drogi nie pokonywałem tak często, jak do biblioteki i z powrotem.
Zauważyłem, że strażniczka cherubinka nie jest tak uważna, jak myślałem. Z czasem do dwóch książek z moich regałów dokładałem jedną z regałów: „jeśli dasz radę wytrwać” i nie wyglądało na to, żeby się zorientowała. Bliżej drzwi była opowieść o Janosiku, którego wieszano na haku oraz ciemne, grobowe, przedziwne baśnie Grimmów. Ale też wszystkie części z cyklu „Pięcioro dzieci i coś”, od których nie mogłem się oderwać tak bardzo, że dostawałem uwagi na lekcjach za czytanie i odbierano mi je. No to spróbowałem regału: „Nie wiem. Może kiedyś.” Musiała widzieć. Nie dało się ukryć, że grzebię w półkach przy drzwiach. Drżałem i czekałem na strzał z maszynowca w plecy, który nie następował i czułem tylko jej zimne spojrzenie, więc powolnymi ruchami, ostrożnie szperałem po półkach. Było tam dużo podróży. Dwieście tysięcy mil pod wodą. Do wnętrza ziemi. Do Itaki. W poszukiwaniu kangurów. Na tropach yeti. No i podróże międzygwiezdne. Niesamowity świat fantastyki naukowej. Miasteczko Wielki Guslar, w którym przydarza się wszystko. Pasożytnicze mózgi w cieplarni, którą stał się świat. Wynalazlk wielkiego inżyniera Trurla. Najbardziej jednak pasjonowały podróże w czasie. Postanowiłem skonstruować maszynę do podróży w czasie. Wiedziałem, że na regałach po prawicy cherubinki znajdę pomoc. Musiałem ją przechytrzyć. Kiedy znów przyjechał wujek, który był kierowcą wielkich ciężarówek, i pytał, jakie jest moje marzenie, które mógłby spełnić, poprosiłem go o małą lunetkę. Zdziwił się, ale nie protestował. Z następnej podróży ze swojej super ciężarówkowej kabiny, w której pachniało potęgą, przyniósł mi małą lunetkę. Dzięki niej mogłem, udając, że zawiązuję sznurówkę przy regale z Andersenami i Puckami, szybciutko wypatrywać, co jest po drugiej stronie. I wypatrzyłem ją! Malutka książeczka z niebieską okładką o podróżach w czasie. Wiedziałem, że cherubinka mi jej nie wypożyczy. Nie traktowała mnie poważnie. To była moja szansa. Postanowiłem tę książeczkę wykraść. Przygotowałem cały plan, jak gang kasiarzy. Konstrukcja z patyków, kamieni i sznurka na schodach przed wejściem. Kamyczek w drzwiach, żeby się nie domknęły, żeby było słychać, jak konstrukcja się sypie. Wystarczyłoby, żeby ktoś przechodził, zawadził o patyk. Kamienie spadają mu na głowę, on krzyczy, Cherubinka wybiega, ja mam na sobie sweter w słoniki, chowam książkę pod sweter i myk. Długo zbierałem odpowiednie patyki i kamienie. Najtrudniej było o sznurek. W końcu powiązałem nici w grubsze sploty, z których uplotłem siatkę. Nerwowo rozglądając się, zamocowałem obmyślaną dokładnie konstrukcję, wszedłem i czekam, aż się komuś zawali na łeb. I nic. Przejrzałem już wszystkie dostępne mi legalnie półki tam i z powrotem. Nie mogłem tak długo udawać, że wybieram. I nic. I wtedy patrzę, a niebieska książeczka leży na biurku cherubinki.
– No. Zasłużyłeś. Nikt tyle tego nie przeczytał, co ty – uśmiechnęła się krzywo i wręczyła mi książkę, wpisując jej wypożyczenie do mojej karty. Byłem pod takim wrażeniem, że spadające kamienie z mojej własnej pułapki nawet mnie nie zatrzymały. I nic nie bolało.
Czytałem całą noc. Świeciłem sobie pod kołdrą długopisikiem z latareczką, który dostałem od wujka. O mało się nie zadusiłem. Przeczytałem o problemach technicznych związanych z podróżami w czasie, o problemach filozoficznych związanych z problemami w czasie i o problemach społecznych związanych z podróżami w czasie, o ogólnej i szczególnej teorii względności oraz o paru udanych i wielu nieudanych podróżach w czasie. Duże wrażenie zrobiły na mnie fragmenty o niebezpieczeństwach podróży w czasie związanym z tym, że można coś tak niechcący namieszać w przeszłości, że po powrocie świat jest nie do poznania albo co gorsza, mnie nie ma, bo się nie urodziłem, bo na przykład wyrzuciłem papierek i ktoś go znalazł i poszedł wyrzucić go do kosza, a to był mój pradziadek i przez to rozminął się z moją prababcią, która akurat przechodziła, i nigdy się nie spotkali. No więc wiedziałem już, że trzeba naprawdę cholernie uważać. Tylko, że nie było tam nic o tym, jak skonstruować machinę!
I oczywiście od razu się domyśliłem, że ta właściwa książka jest w tamtym pomieszczeniu bez okien. I zrozumiałem jej uśmiech.
Wpadłem tam nazajutrz, niby oddać przeczytaną książkę. Szczerze się zdziwiła, że przecież wczoraj wieczorem wypożyczałem. Gadu, gadu, ale patrzę, a pomieszczenia nie ma! Jest ściana. Nie ma żadnych regałów tyłem do drzwi. Wybiegam. Obok jakieś biura. Wracam. Chcę opukiwać ścianę, ale mam dopiero niecałe osiem lat. Nie wolno mi robić takich rzeczy. Grzecznie powracam do pierwszych regałów, do bajek autorów na literkę A. Afanasjew. Andersen. Auderska. Mama stoi i czeka cierpliwie. Na drugą wizytę w bibliotece pójdę już sam. Będę chodził stale. Aż przejdę wszystkie regały, kolejne poziomy i dojdę tam, dokąd się nie dochodzi.
Byłem niedawno znów w tej bibliotece. Zajrzeć, zobaczyć. Jest malutka. Jest osiedlowa. Malutkie biureczko, małe regaliki. Jedno niewielkie pomieszczenie. I ściana.