Można Roberta Lewandowskiego lubić. Można za nim nie przepadać. Można stać w „jego kościele”, bezkrytycznie obserwując każde boiskowe i pozaboiskowe posunięcie. W końcu można i merytorycznie go krytykować, bo przecież każdy z nas popełnia większe bądź mniejsze błędy, a z nimi wiąże się odpowiedzialność. Ale jednego powiedzieć nie można – że jego nieobecność będzie służyć „dobru reprezentacji”. Powiem więcej, mam wrażenie, że to początek jej końca w formule, jaką znaliśmy od bez mała dekady. Teraz będzie już tylko gorzej, bo ryba psuje się od głowy…
Lewandowski nie był dobrym kapitanem drużyny. Przy milionowych zasięgach w social media i towarzyszących temu kontraktach reklamowych stał się więźniem swojego wizerunku. Zdawał sobie sprawę, że cukierkowy obraz sportowca, skrupulatnie utrzymywany, może przynieść wymierne korzyści. Dbał o PR tak bardzo, że gdy po słowach Kamila Grosickiego w jego kierunku poleciały niepochlebne salwy, chciał „odkręcić” nieobecność w reprezentacji i pojawił się na pożegnaniu jednego z ostatnich towarzyszy pamiętnych bojów na Euro 2016. I ruch ten odebrany został źle. Nie pomogły twierdzenia, że to „planowana niespodzianka”. Robert oberwał. Słusznie.
Lewandowski nie był dobrym kapitanem, bo dziś już wiemy, że drużyny tej nie scalał. Ale nie wierzę w to, że wszyscy, jak jeden mąż, nie przepadali za nim. Albo, że nie wzbudzał - choć u kilku - szacunku.
Ale Robert Lewandowski był i nadal jest piłkarzem formatu światowego. Najlepszym, jaki nosił koszulkę z orłem na piersi. Dał tej reprezentacji więcej, niż niektórym się wydaje. Liczby w kadrze czy w obecnym sezonie? Te zmiatają z planszy wszystkich obecnych reprezentantów. Warto przypominać, że ten 37-latek przez lata przyjeżdżał na kadrę, nawet na mecze towarzyskie z niżej notowanymi rywalami, bo na tej drużynie mu zależało. Bo niby skąd nazbierało mu się 158 gier w biało-czerwonych barwach? Skąd te gole? Awanse, nawet seryjne, na wielkie turnieje? On ten wóz ciągnął, często sam. Pamiętacie eliminacje do rzeczonego Euro 2016? Kto wtedy został królem strzelców? Pamiętacie mistrzostwa świata w Katarze? Kto w meczu z Arabią Saudyjską, który otwierał bramy 1/8, strzelał bramkę? Pamiętacie mecz ze Szwedami na Euro? Kto walczył do końca i strzelał im bramki, pomimo, że pewnie lwia część kibiców straciła już nadzieję? O tym, jaka to skala, jakie poświęcenie i jaka umiejętność pracy nad własnym organizmem niech świadczy fakt, że Kamil Glik i Kamil Grosicki – jego rówieśnicy – w reprezentacji zagrali odpowiednio: 103 i 95 razy. Czyli ponad 50 meczów mniej.
Ale nie to mnie w tych ostatnich dniach przeraża najbardziej. W tej całej sytuacji najgorsze jest to, że „Lewy” od dłuższego czasu tkwił w środowisku kłamców i bezjajecznych chłopców prowadzonych przez trenera, który nic wielkiego – nawet na polskim podwórku – nie osiągnął, ale zgrywa totalnego szefa, bo wie, że za jego plecami stoi, pląsający w rytm disco-polo prezes, który jest starym dobrym znajomym z Białegostoku. I krzywdy zrobić nie da. Ale od początku.
W wywiadzie u Mateusza Święcickiego Lewandowski skrytykował kierunek, w którym zmierzają władze PZPN. Chodziło pokrótce o to, że Cezary Kulesza znów wprowadza do federacji elementy folkloru (pamiętne „ZIZU ZIZI ZUZA”), działacze pod wpływem itd. „Lewy” nie jest i nie był (za kadencji Zbigniewa Bońka) przyzwyczajony do takich standardów. A niestety, nawet ze związku wypływają informacje, że Kulesza zarządzać nie potrafi. Cóż jednak z tego, skoro system wyborczy w federacji i brak kontrkandydatów pozwoli mu rządzić w kolejnej kadencji? I w takich warunkach swoją pracę ma wykonywać piłkarz, który porównywany jest z futbolowymi tuzami XXI wieku?
O tym, jak zarządzana jest polska piłka i reprezentacja, jakich „charakternych” i uczciwych ma członków, niech świadczy też fakt, że Michał Probierz nie powiedział o zmianie kapitana Lewandowskiemu osobiście, tylko wykonał krótki telefon. Zabrakło odwagi? Kozakowi, który „wyskakiwał” do kibiców Jagiellonii? Trenerowi, który na polskim podwórku zdobył Puchar Polski i nic innego, a stanowisko selekcjonera otrzymał bo dobrze zna prezesa? Facetowi, który zgrywa bossa i szefa totalnego, a od dwóch dni pląta się w zeznaniach, raz twierdząc, że „to moja osobista decyzja”, a drugi, że „po rozmowie z drużyną”. Szkoleniowca, który ciągle idzie w dobrym kierunku, a w ostatnim meczu z Mołdawią, w drugiej połowie, to rywale stworzyli sobie więcej okazji, wychodzili spod pressingu i nie przestraszyli się tej wielkiej, polskiej siły. Swoją drogą, większość kibiców twierdzi, że gry tej drużyny oglądać się nie da. Czy z Lewandowskim, czy bez. Brak pomysłu. Brak wizji. Brak stabilizacji (liczba powołań i przeglądu „wojsk” pana Michała też jest jedną z największych w ostatnim czasie).
Festiwal kłamstwa i obłudy wewnątrz tej grupy musi trwać już od dawna, bo gdy do mediów dotarły informacje, że to rada drużyny: Frankowski, Bednarek, Zieliński i Kiwior mieli wpłynąć na trenera i w intrenecie kibice dali upust swoim frustracjom i żalom, pisząc pod ich adresem niepochlebne komentarze, to PZPN – w nocy – wydał komunikat, że to… decyzja trenera. A on na konferencji prasowej mówił, że… ustalał z drużyną. Rada drużyny, ci wielcy charakterni goście, nie wytrzymali kilku komentarzy i pobiegli po pomoc do działu medialnego. A przecież wcześniej, z fałszywymi uśmieszkami na vlogach, klepali Lewandowskiego po plecach. Dziś nikt nie ma jaj, żeby powiedzieć: „ej, Robert, byłeś złym kapitanem, to my (lub ja) zabraliśmy/zabrałem Ci opaskę”.
Probierz o absencji na zgrupowaniu wiedział wcześniej. Miał rozmawiać z Robertem i nawet zgodzić się z jego potrzebą odpoczynku po sezonie. Odpoczynku fizycznym i psychicznym. A potem… zabrał mu opaskę w sposób kuriozalny, mając na oku „dobro drużyny”. Jak dobrze ma się drużyna, widzimy od dwóch-trzech dni. Nie tak postępuje się z legendami. O klasie, panie Michale, nie świadczą tylko garnitury, cygaro i whisky z lodem…
Lewandowski może i nie był dobrym kapitanem, ale nadal, mimo 37 lat, pozostaje najlepszym polskim piłkarzem. Gdyby ktoś w tym sielankowym towarzystwie wpadł na pomysł, że może warto poczekać z decyzjami i pojechać z nim szczerze porozmawiać, to nie byłoby całej afery. Pewnie znalazłoby się wyjście.
A dziś? Dziś (piszę to przed spotkaniem z Finlandią) czytam komentarze, w których – dla dobra polskiej piłki – lepiej byłoby, gdyby Polska ten mecz przegrała. Część Polaków kibicuje Finom, bo wierzy, że Probierz zapłaci stanowiskiem.
Tylko, że trenera może i zmienią, a sielanka, dwulicowość, kłamstwo i obłuda nadal będą miały się dobrze…