Tę ostatnią niedzielę kibice w Bielsku-Białej zapamiętają na długo. To był dzień, w którym drogi dwóch zespołów, które od lat występowały na szczeblu centralnym, rozjechały się. Czy bezpowrotnie?
Wszystko toczyło się mniej więcej o tej samej porze. W Nysie w finale Pucharu Polski siatkarki BKS Bostik ZGO Bielsko-Biała zagrały kapitalne, pełne emocji i zwrotów akcji spotkanie z ŁKS Commercecon Łódź, po którym cieszyły się z triumfu - z pierwszego krajowego pucharu po długich piętnastu latach oczekiwania.
Śledziłem ten mecz na ekranie telefonu, gdzieś za Żywcem, kątem oka spoglądając na turniej dzieciaków. Kiedy Julia Nowicka zaserwowała asa na korzyść bielszczanek, kończącego niezwykle wyrównanego seta, w Katowicach padała kolejna bramka dla miejscowego GKS-u, który nie miał litości dla piłkarzy Podbeskidzia. Wiedziałem o tym, bo działająca w tle aplikacja z wynikami na żywo aktualizowała wynik na bieżąco, a kolejne powiadomienia pojawiające się na ekranie wskazywały, że w przy Bukowej dochodzi do "demolki". Skończyło się 0:5…
W tych kilkunastu minutach zamknęła się jazda na emocjonalnym rollercoasterze kibiców w Bielsku-Białej - takich, którzy kibicują każdemu zespołowi czy zawodnikowi z naszego miasta, bez względu na dyscyplinę czy przynależność klubową (wydaje mi się, że właśnie do takich się zaliczam). W krótkich odstępach czasu radość, uśmiech i poczucie dumy mieszały się z bezradnością i złością. Sukces z porażką. Pewnie wśród wielu z was ten triumf siatkarski wyparł futbolowy krach. Nie dziwię się. Bo kto z nas lubi cierpieć i przegrywać?
Być może w niedzielę drogi siatkarek i piłkarzy rozeszły się. Nie wiem, czy bezpowrotnie, bo "Górale" mają jeszcze 10 kolejek do rozegrania i, jak to mówią: "dopóki piłka w grze"… ale racjonalnych przesłanek na utrzymanie w pierwszoligowej rodzinie zaczyna brakować. Wydaje się, że w ciągu chwili dwa zespoły, które od ponad dwóch dekad były sportową wizytówką miasta, poszły w różnych kierunkach. I ta siatkarska droga wydaje się być tą właściwą. Teraz pora zapytać, dlaczego?
BKS Bostik Bielsko-Biała przypomina mi Raków Częstochowa. Przynajmniej w kwestii zarządzania. Cofnijmy się do roku 2018. W klubie pojawiła się wówczas Aleksandra Jagieło, dziś prezes, wtedy dyrektor sportowy. W tym samym roku funkcję szkoleniowca objął Bartłomiej Piekarczyk. Oboje przychodzili w momencie, w którym BKS już któryś rok z rzędu umacniał się na pozycji "ligowego średniaka". A kibiców niegdysiejszych mistrzyń kraju 7. czy 8. miejsce w lidze nie satysfakcjonowało. W Rakowie Częstochowa było podobnie. Michał Świerczewski, właściciel klubu, wyciągał go z piłkarskich czeluści. W pewnym momencie spotkał na swojej drodze Marka Papszuna, wtedy mało znanego trenera zespołów z niższych lig. Widzicie pierwsze podobieństwo? Więc czas na kolejne.
Prezes Świerczewski dał trenerowi czas. Był cierpliwy. I choć różnie to bywało, bo przecież na boiskach przytrafiały się porażki, to jednak długofalowa wizja zawsze była najważniejsza. I w Częstochowie cieszono się z sukcesów. Z kolejnych awansów. A w końcu i mistrzostwa.
Z BKS Bostik Bielsko-Biała jest podobnie. Bartłomiej Piekarczyk jest takim siatkarskim Markiem Papszunem. On też dostał czas. Pozwolono mu popełnić błędy, przegrać na parkiecie i wprowadzać swoją wizję. Zarząd, na czele z Panią Prezes, wykazywał się cierpliwością i spokojem. I w ciągu sześciu lat odbudowano pod Szyndzielnią żeńską siatkówkę na najwyższym poziomie, bo to w 2023 roku kibice w Bielsku-Białej cieszyli się z brązowych medali mistrzostw kraju i pierwszego od dekady awansu do europejskich pucharów. Dziś pod siatką cieszą się z Pucharu Polski, a kto wie, czym będą się radować za kilka miesięcy. Marzyć przecież nikomu nie zabroniono! Gdyby zespół zdobył mistrzostwo, to BKS Bostik ZGO Bielsko-Biała byłby wręcz siatkarskim bliźniakiem (lub bliźniaczką) Rakowa.
* * *
Przyszłości nie jestem w stanie przewidzieć. Nie wiem, gdzie znajdzie się Podbeskidzie w przyszłym sezonie. Widzę jednak, że ktokolwiek będzie na czele tego klubu, gdziekolwiek nie będzie grała drużyna, trzeba będzie zejść z drogi, którą podąża teraz. Wrócić na to skrzyżowanie, na którym stało w niedzielę i pójść drogą siatkarek czy kolegów-futbolistów z Rakowa.
Bo jak widać, nawet w sportowej podróży, na każdej drodze, to cierpliwość jest cnotą…