Jest rok 1988. Jako uczeń maturalnej klasy LO im. Adama Asnyka spędzam ferie zimowe w Paryżu w ramach międzyszkolnej wymiany z paryskim liceum imienia Paula Valery, francuskiego poety i eseisty. Jako że duszę mam rogatą i niepokorną, nogi same poniosły mnie do Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte, gdzie zostałem wyposażony w miniaturowe egzemplarze paryskiej „Kultury”. Skrzętnie ukryte i przemycone w bagażu między pyłami Jean Michel Jarra i Dire Straits do dzisiaj są moją cenną pamiątką czasów cenzury.
Z wcześniejszych lat, a dzięki moim Dziadkom i Rodzicom interesowałem się już polityką, pamiętam doskonale partyjną propagandę i cenzurę z czasów, gdy w pewną niedzielę zabrakło „Teleranka”. Dobranocki Jerzego Urbana, ohydne partyjne biuletyny szkalujące liderów „Solidarności”. I podziemną bibułę, którą zachowałem jako cenną pamiątkę tamtych czasów – dla młodszego pokolenia, bibuła to w pewnym uproszczeniu wydawana poza oficjalnym obiegiem niezależna prasa.
Latem 1989 roku, naprzeciw ówczesnego sklepu nocnego na obecnej ulicy 11 Listopada, koło mostu na Białej, gdzie obecnie znajduje się drogeria popularnej sieci, z jednym z przyszłych bielskich posłów sprzedawaliśmy pierwsze egzemplarze „Gazety Wyborczej” którą wtedy dało się czytać bez obecnego obrzydzenia.
Pamiętam jak po Czerwcu nastąpiła prawdziwa eksplozja wolności słowa, periodyki od lewa do prawa, wszystko choć siermiężne co do formy, bogate co do treści. Uczciwe, bezstronne dziennikarstwo. W telewizji rzetelna informacja, swoboda wypowiedzi, pełne spektrum poglądów w programach publicystycznych. Może trochę koloryzuję ten okres, lecz takim go zapamiętałem. Lata 90-te XX wieku, złota dekada wolności słowa, w mediach „centralnych” i na prowincji. Nota bene, może ktoś z mojego pokolenia pamięta jeszcze bielską „Gazetę Prowincjonalną”.
Tak naprawdę nie wiem jak i dlaczego tak się stało, że ta wolność umarła. Gdzieś na początku naszego wieku zaczynały się już pierwsze, jeszcze mało dostrzegalne symptomy śmiertelnej choroby. Konsekwencji zainfekowania wirusem władzy, interesów i pieniędzy. Zgon nastąpił chyba wcześniej, lecz stwierdzono go oficjalnie prawie dekadę temu. Byli tacy naiwni, którzy myśleli, że nieboszczka wolność zostanie wskrzeszona jesienią zeszłego roku, ale to tylko z grobu powstało uśmiechnięte zombie i straszy z ekranów, łamów odchodzących w zapomnienie gazet i internetowych portali. Tych „centralnych” i tych lokalnych. Również w naszym mieście są media służące wiernie władzy. Podobnie jak zapamiętane przeze mnie partyjne gadzinówki szkalujące oponentów, manipulujące informacją, promujące tylko swoich.
Cóż zrobić? Pozostaje żyć nadzieją, że to się kiedyś skończy. I że znów nie trzeba będzie na ulicach Bielska-Białej rozdawać bibuły.