Kiedy miałem już gotowy plan na podsumowanie minionego weekendu wyborczego dotarła do mnie bardzo smutna wiadomość o śmierci instruktora harcerskiego, z którym trochę godzin w życiu przegadaliśmy. Mądry wesoły i sympatyczny gość. Pewnie gdzieś tam harcuje już w górze i obmyśla jaką książkę harcerską wydać, żeby młodzi mieli skąd czerpać wiedzę.
Śmierć Marka sprawiła, że spojrzałem na wybory z innej perspektywy. Nie z perspektywy statystyk, obrazków, procentów. Zazwyczaj po wyborach piszemy o zwycięzcach, robimy zestawienia, dokonujemy analiz. Ktoś wygrał, ktoś przegrał, i po sprawie. Ale przecież, za każdym nazwiskiem na liście kryje się konkretny człowiek. Ze swoimi nadziejami, planami być może skrytymi marzeniami. Większość kandydatów tego oczekiwanego rezultatu nie osiągnęła. Dziś muszą przetrawić swoją porażkę, pogodzić się z werdyktem wyborców i iść dalej. To nie jest wcale kilka osób, tylko setki bardzo fajnych porządnych ludzi, społeczników, takich co im się chce. Bo zazwyczaj do kandydowania nie są zapraszani statyści, ale Ci którzy w jakiś sposób biorą udział w życiu społeczności lokalnych. To niesamowity kapitał ludzki, którego nie wolno zmarnować. Niska frekwencja w wyborach pokazuje, że nie trzeba zbyt wiele by z 80 procent spaść ponownie do 40. A budowanie świata dla ludzi bez ludzi nie ma sensu.
Tylko czy potrafimy?
W kampanii pada często zbyt dużo niepotrzebnych słów, gestów, ocen. Ludzie zacietrzewieni w walce tracą kontrolę nad emocjami. Dzisiaj jest już po wyborach. Jeśli chociaż trochę wierzymy w demokrację to powinniśmy zaakceptować wynik wyborów i życzyć wygranym powodzenia, a przegranym podziękować za to, że się odważyli, że podjęli rękawice, poświecili swój czas, pieniądze, zaryzykowali.
Wybory to nie wojna, której celem jest zabicie wroga, tylko zawody, w których w końcu ktoś musi zdobyć pierwsze miejsce. To, co od wielu miesięcy dzieje się na polskiej scenie politycznej to szaleństwo, droga donikąd. To świat jakiego nie chcemy, który nas męczy, dołuje, odbiera poczucie bezpieczeństwa. Czas posprzątać ten bałagan i wrócić do normalnego funkcjonowania, przynajmniej na najbliższe 5 lat.
Nasze życie, nie trwa wiecznie. Jest słabe i kruche. A my jak w amoku tego nie widzimy. Opamiętanie przychodzi często za późno. Pamiętam po wygranych wyborach jeden z moich znajomych chełpił się wygraną i z nieukrywaną satysfakcją delektował się porażką przeciwników. Pół roku później, zachorował na raka, a po trzech miesiącach już było po nim. Żegnali go wygrani i przegrani. Warto nie marnować czasu nam danego, na permanentna wojnę, bo nikt z nas do końca nad swoim losem nie panuje. Solą życia jest wszystko to i Ci których kochamy, z którymi się przyjaźnimy, pracujemy. Plakaty z ulic znikną, my zostaniemy.
Jest dzień po wyborach.
Czas walki się skończył, teraz trzeba budować. Zarówno wygranych jak i przegranych wbrew pozorom więcej łączy niż dzieli. To chęć sprawienia, lepszego miejsca do życia z naszego miasta, dzielnicy, miejscowości. Po nawet najbardziej zaciętych meczach ligi mistrzów zawodnicy podchodzą do siebie, wymieniają koszulki, dziękują, podają ręce, wymieniają uściski. Tylko Ci bez klasy, często statyści, a nie główni aktorzy, rzucają się na siebie za rogiem i okładają niemiłosiernie. Dla nich mecz się nigdy nie kończy, chociaż stadion już pusty.
Jest późna noc. Na facebooku co chwilę ktoś wrzuca fotę z Markiem, który już dołączył do tych co po drugiej stronie. Śpieszmy się kochać ludzi – ten kawałek wiersza Twardowskiego wciąż do mnie wraca.
Wszystkiego dobrego.