Ostatnie 3 dni kampanii wyborczej przed nami. W niedzielę spośród kilkuset kandydujących wybierzemy tych, którym w pewnym sensie powierzymy swój los. Póki co walka trwa na całego i mimo sympatycznie spoglądających na nas twarzy z wyborczych plakatów, nie wszystko rysuje się tak miło i sympatycznie, jakby się mogło wydawać.
Kiedy po 1989 roku zaczynaliśmy nowy etap w historii Polski, doskonale rozumieliśmy nawet jak nie było to zdefiniowane, czym jest wolna Polska. Czuliśmy, że budujemy coś niezwykłego, wyjątkowego, coś o czym marzyliśmy przez całe lata. Rodzące się wówczas samorządy, wspólnoty lokalne, władze na różnych szczeblach mimo braku doświadczenia, wiedzy, wiedziały doskonale czym jest wspólne dobro. Tą wiedzę można powiedzieć mieliśmy zakodowaną w geneach.
To były nasze małe ojczyzny, które wreszcie mogliśmy budować i kształtować po swojemu. Wolność była odmieniana i definiowana przez wszystkie możliwe przypadki. Nikt sobie wówczas nie wyobrażał, że 35 lat później zamiast wspólnego dobra, będzie „dobro” wybranych grup interesów. Trudno nie zgodzić się z ks. Adamem Bonieckim, który pisze, że: nasze wyobrażenia o wyborach jako szlachetnych zawodach, które kończą się wraz z dotarciem do mety już dawno legły w gruzach, ponieważ nasi politycy nie rywalizują ze sobą, oni się szczerze nienawidzą - jak więc później mają wspólnie dbać o nasz dobrostan. Wolność słowa, też niestety jest w coraz gorszej kondycji. Likwidacja znienawidzonego urzędu cenzora miała zapewnić tak bardzo wyczekiwaną wolność słowa i prasy. Dzisiaj formalnej cenzury nadal nie ma, jest za to nieformalna, ekonomiczna. I nie tylko chodzi o to, że media, szczególnie te lokalne, żyjące często z reklam opłacanych prze samorządy lub firmy samorządowe albo państwowe, tracą swoją niezależność i obiektywizm, tracą ją także zwykli obywatele. Widmo utraty pracy swojej lub kogoś z bliskich z powodu wyznawanych poglądów politycznych, lub nawet tylko zwykłej oceny pracy np. prezydenta miasta, wójta, burmistrza sprawia, że coraz więcej osób jedynie szemrze po kątach. Taka intelektualna niewola to jedna z największych porażek ostatnich lat, naszej pogarszającej się demokracji. Wolność słowa, przekonań, manifestowania swoich poglądów to jeden z warunków jakie wymieniają ludzie na całym świecie, kiedy określają poziom swojej szczęśliwości.
Miasto to nasze wspólne dobro
Już Platon a później Arystoteles definiowali dobro wspólne (łac. bonum commune) jako dbanie o interes ogółu, a nie poszczególnych jednostek.
Czy Ci, których wybierzemy w niedzielę, będą gotowi na budowanie tego wspólnego dobra. To budowanie musi się odbywać ponad podziałami, co oznacza, że niekoniecznie zgodnie z partyjnymi interesami. Bo miasto to zdecydowanie coś więcej niż tort do podziału łupów, i sposób na budowanie dobrostanu własnego zamiast społecznego. Chociaż to niektórych razi i brzmi patetycznie to dla wielu mieszkańców to ich miejsce na ziemi. To miejsce w którym się urodzili, nauczyli pierwszych liter, pierwszy raz wyznali miłość. Tu mają swoich przyjaciół znajomych, rodziny, groby swoich bliskich.
Miasto nie jest własnością grupy trzymającej władzę, lokalnych liderów partyjnych, czy bogaczy, którym wydaje się, że mogą wszystko kupić od polityków począwszy a na mediach skończywszy. Budowanie wspólnego dobra wymaga pokory i determinacji. Dzisiejsi konkurenci w grze o mandaty radnych, jutro muszą zasiąść do wspólnego stołu i ten nasz dobrostan budować. Byłoby fajnie wybrać dobrych i porządnych ludzi, takich co nie idą do RM załatwiać swoje interesy. Na każdej liście takich ludzi znajdziemy. Kryją się za szyldami, numerami na liście, często nic nie mówiącymi zdjęciami, których teraz widujemy setki wszędzie. Warto w tej masie wybrać człowieka a nie numer lub logo komitetu wyborczego, bo wybieramy tych, którzy będą zarządzać naszym wspólnym dobrem.
Bo Bielsko-Biała to nasze wspólne dobro.