Za nieco ponad dwa tygodnie rozpocznie się piłkarskie święto – EURO 2024. A już dziś selekcjoner Michał Probierz ogłosi nazwiska zawodników powołanych do szerokiej kadry. Czy zaskoczy? Pewnie w którymś przypadku tak, ale trzon drużyny nadal stanowić będą Szczęsny, Zieliński czy Lewandowski.
Dla bramkarza Juventusu i napastnika Barcelony niemieckie mistrzostwa mogą okazać się ostatnimi w reprezentacyjnej karierze. Zaś z perspektywy polskiego kibica będzie to turniej wyjątkowy, bo nieodległy. Pewnie dlatego w niemieckich miastach i na stadionach pojawią się dziesiątki tysięcy, ubranych na biało-czerwono fanów z Polski, którzy zedrą gardła, dopingując drużynę. Tak kibice robią przecież zawsze.
Ale pod wieloma względami EURO w Niemczech na pewno będzie inne niż poprzednie czempionaty, w których brali udział Polacy. Zacznijmy od najważniejszego - grupę na mistrzostwach mamy piekielnie trudną. Holendrzy, Francuzi czy Austriacy w spotkaniach z Polakami będą faworytami. I nie piszę tego złośliwie czy na przekór – szczególnie w przypadku Austriaków. Bo patrząc racjonalnie, spoglądając na liczby i zestawienia, to nie mamy na tych mistrzostwach szans awans do kolejnej rundy…
Z Francuzami ostatni raz wygraliśmy w 1982 roku, w spotkaniu po mistrzostwach świata w Hiszpanii, na których kadra Antoniego Piechniczka wywalczyła trzecie miejsce. Przez kolejne 42 lata biało-czerwoni biją głową i okopują ten trójkolorowy mur. A ten jak stał, tak stoi. Bilans z Holandią jest jeszcze "ciekawszy", gdyż tej reprezentacji Polacy nie potrafią pokonać od… 1979 roku. Na dodatek w ostatnich latach spotykaliśmy "Pomarańczowych" nader często w grupowych starciach Ligi Narodów. Efekt? Trzy porażki i remis. I jeszcze Austria, która teoretycznie powinna być rywalem w zasięgu naszej kadry. Powinna, ale…
Od momentu objęcia drużyny przez Ralfa Rangnicka austriaccy kibice przecierają oczy ze zdumienia. Ich chłopcy zdążyli w tym czasie pokonać Niemców, Włochów, Szwedów czy wręcz rozgromić Turków (6:1). My w analogicznym okresie zaliczaliśmy najgorsze eliminacje od lat, a z dużą pomocą w awansie na EURO przyszły nam przepisy UEFA, które pozwoliły jednak zagrać w barażach.
Pierwszy raz od dawna reprezentacja wyjedzie więc z kraju, w którym media nie "pompują balonika", a tak zwani eksperci stronią od wyraźnych deklaracji, że z tym lub z innym rywalem powalczymy o pierwsze albo drugie miejsce w grupie – tak, jak bywało wcześniej. Chyba faktycznie wiara w narodzie zredukowała się do tych słynnych trzech meczów: otwarcia, o wszystko i o honor.
Czy jest jakieś "za'?
Po cichu liczymy więc na niespodziankę, albo jakiś wyjątkowy splot meczów i zdarzeń, który ułoży się piękną, lecz nie do końca logiczną, piłkarską historię. Tych przecież na mistrzostwach Europy nie brakowało. Te bardziej znane, takie z większym kalibrem, to gra Danii czy Grecji, które sensacyjnie zdobywały tytuł. Mniejsze? Choćby postawa Czechów w 1996. Bo futbol raz od czasu napisze podobną opowieść. Naiwnością i trochę życzeniowym myśleniem jest jednak przekonanie, że podobnie będzie akurat z Polską w tym roku. Czy jest więc w ogóle jakikolwiek rzeczowy promyk nadziei?
Gdyby popatrzeć na boisko, to od czasu zatrudnienia Probierza "coś" w grze reprezentacji drgnęło. Po pierwsze – nie przegrywamy. Co prawda przeciwników z górnej półki nie mieliśmy, ale patrząc na wcześniejsze poczynania reprezentacji (przegrane z Mołdawią czy Albanią), to jest jednak postęp. Do tego bilans bramkowy - 11 goli strzelonych i 3 stracone - przemawia za nowym selekcjonerem. Po drugie, ostatnio kadrowicze grają nieźle i skutecznie w swoich klubach i jeśli w końcu (!) przeniosą taką dyspozycję na kadrę, to będzie to tylko wartością dodaną. Po trzecie, tak ja wcześniej wspomniałem, do Niemiec wyjadą piłkarze, na których pierwszy raz od dawna nie nakłada się ogromnej, narodowej presji. Po czwarte, fakt, że dla kilku zasłużonych reprezentantów z pokolenia urodzonego na przełomie lat 80. i 90., nazywanego jednym z lepszych w historii rodzimego futbolu, będzie to ostatni wielki turniej, może zadziałać mobilizująco.
Tyle że to wszystko przesłanki mocno naciągane. Zdrowy rozsądek podpowiada, że powrót z Hamburga czy Berlina będzie szybki…
Choć bardzo chciałbym się mylić.