Uwaga! Chwalą nas! Jak najbardziej. Dzisiaj będę chwalić gminę naszą kochaną Bielsko-Białą. Ostatnio częściej ustawiałam się po drugiej stronie barykady czyli znajdowałam co – moim zdaniem – było/jest nie halo. Uzbierało się tego trochę, dzisiaj jednak będzie pean.
Bo gdy tylko przeczytałam o tym, że na oddanym niedawno ciągu pieszo spacerowym, tym wzdłuż Białej w kierunku Wilkowic, powstał sad społeczny, niemal zaczęłam bić brawo pomysłodawcom. Oraz oczywiście wykonawcom tej inicjatywny. No nareszcie, pomyślałam sobie! Zamiast wtykać w ziemię gdzie popadnie karłowate klony klonów czy innych pseudodrzew, wreszcie coś przyjemnego z pożytecznym.
Od dawna jestem zwolenniczką tego, aby w przestrzeni publicznej, czy to miejskiej czy wiejskiej czy nawet leśnej pojawiało się coraz więcej drzew owocowych. Był nawet taki czas, że nie wrzucałam pestek owoców, które jedliśmy w domu tylko rozsiewałam je w lesie, licząc że kiedyś któraś zamieni się w pięknie kwitnące i równie pięknie owocujące drzewo. I rosnąć będzie na pożytek okolicznej fauny i flory, wzbogacając ekosystem. Były to działania, za których rezultat nie mogłam ręczyć, w każdym jednak wariancie z pozytywnym zakończeniem.
Drzewa owocowe w przestrzeni miejskiej są od zawsze. Sama pamiętam mirabelki, morwy, jabłka czy czereśnie rosnące tu i ówdzie w miastach, w których przyszło mi mieszkać. Korzyści jest kilka i mam nadzieję, że nie tylko ja je widzę.
Pierwsza: zapylacze. Zapraszam Was do mojego ogrodu gdy kwitnie mirabelka, tak jakoś na przełomie marca i kwietnia. To pierwsze kwitnące drzewo w całej okolicy i wszystkie latające stwory - pszczoły, trzmiele, motyle - natychmiast pojawiają się w okolicy. Drzewo wygląda jak panna młoda ubrana w suknię typu beza z welonem, a w każdym kwiatuszku ma zapylacz. Całość brzęczy i buczy jakby miała zaraz odlecieć. Jednym słowem: magia! Z moim obserwacji oraz z badań poważnych naukowców wynika, że coraz mniej mamy zapylających owadów. Dlaczego więc nie dostarczyć im więcej drzew, takich jak moja mirabelka, czy zaraz po niej kwitnące: drzewo brzoskwiniowe, jabłonka, śliwy…
Korzyść druga: owoce dla zwierząt. Tak się składa, że w miejskiej przestrzeni żyjemy razem ze zwierzętami, którym zabraliśmy ziemię nie pytając ich o zdanie, nie idąc do notariusza, nie zapewniając im w zamian terenów zastępczych. To może chociaż, w ramach troski o wspólne środowisko dajmy im coś. Na przykład owoce. Jeżom, wiewiórkom czy nawet niezbyt lubianym przez właścicieli sadów czereśniowych szpakom.
Korzyść trzecia: owoce dla ludzi. Sama pamiętam, jak właziłam na dzikie drzewa na jabłka czy czereśnie. Dlaczego odmawiać tego współczesnym dzieciakom? A i dorośli znajdą coś dla siebie, tym bardziej że w przestrzeni publicznej pojawiają się coraz częściej stare odmiany. O bosz… jak ja tęsknię za żółtą słodką papierówką prosto z drzewa.
I na koniec wisienka na torcie czyli strona internetowa pokazująca gdzie – i to na całym świecie – dziko rosną drzewa owocowe. Mam nadzieję, że już wkrótce na tej mapce Bielsko-Biała zajmie poczesne miejsce. Zapraszam na https://fallingfruit.org/