Trafiłam ostatnio na program telewizyjny (ze względów politycznych nie podam jego nazwy), w którym analizowano zabiegi marketingowe kandydatów w wyścigu do parlamentu. Głównie chodziło o to, żeby pokazać w jaki sposób kto się pręży na plakatach, co wymyśla, jakie zdjęcia i hasła znaleźć można na płotach i ścianach kamienic. Faktycznie, ta marketingowa mozaika jest bardzo różna. Kandydaci tańczą na festynach, siłują się na rękę, jeżdżą na rowerach rozdając ulotki, uczestniczą w niemal wszystkich spotkaniach lokalnych i regionalnych, komunikują z większą niż dotychczas częstotliwością w social mediach. Niektórzy wymyślają prowokujące tematy. Wszystko to byleby zwrócić na siebie uwagę.
Powiem tak, nie da się tego zrobić inaczej. Od kilkunastu lat zajmuję się tematami związanymi z public relations. Akcja marketingowa ma szanse na powodzenie nie wtedy, kiedy podoba się nadawcy, a wtedy kiedy „kupują ją odbiorcy”. Przychodzi mi tu na myśl, często wypowiadane przez mojego tatę zdanie (muszę dodać, że dość tradycyjnie i gruntownie wykształconego) w kontekście programów telewizyjnych typu Love Island, Hotel Paradise i innych, które brzmi: to uwłacza godności ludzkiej. W ogóle tu o godność czy niegodność nie chodzi. Telewizja nadaje to, na co jest popyt. Kandydaci komunikują tam, gdzie oczekują tego wyborcy, statystyczni wyborcy. To ich głosy decydują o sukcesie kampanii.
Już dwukrotnie musiałam sobie sama „prowadzić” kampanię wyborczą. Wisiałam na płotach – miałam wąsy. Komunikowałam w social mediach – ooo, chce do koryta. To był też czas, kiedy nawet obecność w sklepie spożywczym potrafiła być opisywana w sieci. Komentowano mój dres i zachowanie mojego syna przy kasie, który (jak to małe dziecko wtedy) chciał coś, a ja nie chciałam mu tego czegoś kupić – Zarębska do rządzenia się bierze, a nad dzieckiem nie panuje.
Nie dogodzisz. Mam pytanie: dlaczego Ci, którzy krytykują sami nie kandydują? Albo w jaki sposób, gdyby kandydowali, prowadziliby komunikację? To wcale nie jest takie proste. I wreszcie: zmieni się odbiorca, będzie bardziej wymagający pod względem merytorycznym, będzie dokonywał wyborów biorąc pod uwagę program wyborczy, informacje o kandydacie i jego dorobek, to nie będzie festiwalu ohydnych plakatów wieszanych na trytytkach i innych, często żenujących wyczynów kampanijnych.
Kampania to ciężka, niewdzięczna, gigantyczna praca, która angażuje całe rodziny i środowiska. Wszystkim kandydatom szczerze współczuję.