Prezydent Andrzej Duda zapowiedział, że Polska będzie starała się o organizację igrzysk olimpijskich w 2036 roku. Oficjalnie swoje kandydatury zgłosiły też Meksyk, Indonezja i Turcja.
Mówi się, że bardzo możliwa jest wspólna inicjatywa Niemiec i Izraela, które poprzez olimpijską rywalizację, w emblematyczny sposób, mogłyby zapisać się w historii. Przecież w 2036 roku wypada setna rocznica berlińskich igrzysk – imprezy nasączonej polityką. Imprezy, która poprzedziła wojnę, holokaust, obozy koncentracyjne. Nielubiący sportu Hitler, wspierany i instruowany przez swoich doradców, poprzez sport chciał udowadniać wyższość. Sto lat później, ewentualna kandydatura Niemiec i Izraela może za to stać się symbolem pojednania.
I tak sobie myślę, że Polska też mogłaby wstrzelić się w podobne tony. W 2040 lub w 2044 roku moglibyśmy pokazać światu, właśnie poprzez to wydarzenie sportowe, że równo wiek po okupacji lub Powstaniu Warszawskim, jesteśmy, że nie zginęliśmy. I nie wymazano nas z map Europy. Mielibyśmy też cztery lub nawet osiem lat więcej, by się racjonalnie i odpowiednio przygotować. Bo nie ukrywajmy, akurat na igrzyska olimpijskie w swoim kraju trzeba mieć plan. To cienka linia. Stąpając po niej dość łatwo popaść w kłopoty…
W 2004 roku igrzyska trafiły do Aten. Grecy byli wniebowzięci… przynajmniej na początku drogi. Potem tylko liczono miliardy euro, które stracili. Z 22 stadionów tylko jeden jest używany do dzisiaj. W internecie można też znaleźć zdjęcia obiektów, które służyły olimpijczykom w Sarajewie, w 1984 roku. Są ruiną. Kanadyjczycy z Montrealu spłacali pożyczki przez lata. Brazylijczycy również odczuwają skutki igrzysk z 2016 roku. Skutki ekonomiczne. Przykładów i kryzysów poolimpijskich jest więcej. Bo możliwość organizacji takiej imprezy generuje niemożliwe do zmierzenia wizje. Te polityczne, sportowe, kibicowskie, organizatorskie. Często są to wizje emocjonalne, mające podłoże egoistyczne. Wizje kuszące, przecież na tej imprezie można zaprezentować się światu. Zyskać sławę, a to jako polityk, a to jako sportowiec, dziennikarz, prezes, projektant… Przez kilka dni gościć na okładkach i stronach głównych największych medialnych potentatów. Być kimś, za pieniądze rodaków.
Ale, ale…
Można też pójść drogą Londynu. W 2012 roku stolica Wielkiej Brytanii podeszła do organizacji bardzo racjonalnie. Skrupulatne analizy, odejście od pompatycznej otoczki i WSPÓLNA praca politycznych obozów sprawiła, że impreza była udana. Nie zaszkodziła, a wręcz pomogła. Napiszę tylko o pieniądzach – Brytyjczycy dzięki tamtym igrzyskom zarobili miliard euro. Wizerunkowo też zyskali.
I Polacy też mogliby działać podobnie. Na chłodno. Razem. Ponad podziałami. Dziś igrzyska olimpijskie stały się elementem kampanii politycznej, dlatego część społeczeństwa będzie im przeciwna. Inni popatrzą przychylniej. I to dobre nie jest, dorzuci węgla do polskiego piekiełka. Ale w gruncie rzeczy, jakby te podziały zamazać, odrzucić politykę, wszyć w to wojenną historię, działać RACJONALNIE i WSPÓLNIE, to wszyscy moglibyśmy zyskać.
Marzy mi się Warszawa 2044. Igrzyska dopięte na ostatni guzik. Z drugiej strony… może to tylko moje emocjonalne i egoistyczne mrzonki.