Przed kampanią wyborczą nie da się uciec. Taka jest natura kampanii, że musi być natarczywa i widoczna. Jakoś przetrzymamy, tak jak wszystkie poprzednie, prawda?
Ale jest jedna cecha w tegorocznej kampanii, która wydaje mi się nową. Otóż zupełnie bezwstydnie przekraczana jest granica między działalnością państwa a kampanią wyborczą, między tym co państwowe (a więc wspólne) a tym co partyjne (czyli, jak sama nazwa wskazuje: częściowe, ograniczone tylko do jakiejś grupy). Nie żebym sądził, że wcześniej nie mieliśmy z takim zjawiskiem do czynienia, ale jednak w tym roku już nawet nikt nie udaje. (Na marginesie: udawanie, że jest się lepszym niż w rzeczywistości, czyli po prostu hipokryzja, nie jest czymś jednoznacznie złym; przeciwnie, jest wręcz społecznie pożądane. Anglicy maja takie powiedzenie: hipokryzja jest hołdem oddanym cnocie przez występek. Trafne bardzo, bo jak ktoś jest hipokrytą, to mimo wszystko oznacza, że wie co jest dobre, a co jest złe, że nie pogubił się całkiem.)
W Polsce politycy się pogubili: hipokryzja nie jest ceniona. Na politycznej liście przebojów króluje bezwstydne wykorzystywanie własnej pozycji w administracji do prowadzenia kampanii partyjnej. Oczywiście największe pole do popisu mają tu politycy sprawujący władzę, gdyż dysponują zasobami państwa i mogą je wykorzystywać do prowadzenia kampanii.
Dobrym przykładem problemu, o którym mówię, są rządowe pikniki promujące projekt 800 Plus. Nikt nawet nie udaje, że te finansowane z budżetu imprezy tylko przypadkiem odbywają się w okresie przedwyborczym i tylko przypadkiem pojawiają się na nich kandydaci PiS w wyborach. Ciekawostka: pikniki odbywają się jak Polska długa i szeroka, ale nasze miasto jest pokrzywdzone, w Bielsku-Białej festynu nie będzie. Sztabowcy popełnili błąd, planując termin rządowej imprezy na weekend, w którym odbywały się Dni Bielska-Białej. W ostatniej chwili impreza została odwołana, 800 Plus przegrało z Agnieszką Chylińską i piosenkami Kory. Festyn przeniesiono do Czechowic-Dziedzic.
Ale jako niepoprawny symetrysta przyglądam się również z niepokojem drugiej stronie tego politycznego teatru. Tak się składa, że w naszej małej lokalnej wspólnocie władzę sprawuje Platforma Obywatelska. I kolejny raz udowadnia, że posiada wiele wspólnych cech z PiS i że świetnie dostrzega przysłowiowe źdźbło w oku PiS-owca, nie zauważając belki we własnym, opozycyjnym. Skąd tak ostra ocena? Otóż zaproszenie na typowo partyjną, kampanijną imprezę, jaką była prezentacja kandydatów na posłów z listy KO, wysyłało biuro prasowe Urzędu Miejskiego, w godzinach pracy i na polecenie Prezydenta Miasta. A rzecznik prasowy UM nie widzi w tym nic nagannego ani nadzwyczajnego, że urzędnicy ratusza w godzinach pracy zajmują się promocją partii swojego szefa.
Czy mnie to oburza? Może nawet bardziej smuci niż oburza. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, smutne jest to, że zaproszeni w ten sposób bielscy dziennikarze uznali to za normalne i nie zapytali Prezydenta czy to aby wypada. Milczeli też, gdy posłanka PO urządziła konferencję prasową w miejskim przedszkolu… Widać też uważają, że to normalne. A po drugie, jest mi smutno jako wyborcy. Bo jak w tej sytuacji mieć nadzieję, że po wyborach zmieni się na lepsze? Jasne, jest różnica między rządowym piknikiem a lokalną konferencja prasową, ale jest to różnica w możliwościach a nie w obyczajach.