W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Oczy lemura

Oczy lemura

Kilka dni temu na portalu społecznościowym przeczytałem wspomnienie pewnej użytkowniczki, o jej pierwszym dniu pracy. „Panie przy innych biurkach – pisze ta pani – cały dzień obgadywały Basię z zaopatrzenia, która przyszła dziś do pracy w dekolcie do pół uda. Makabra!”. (W czasach mojego debiutu, dekolt bardziej kojarzyłem z rozbrojeniem, bo kolt – to spluwa kowbojska, a de- to odrzucenie, likwidacja.) Wspomnienie pani kończy zapytaniem: z czym wam się kojarzy pierwszy dzień w pracy, bo mnie z plotami?

I się zaczęło. W moim mózgu ktoś sięgnął po odpowiedni segregator (przysięgam na babcię, że mnie przy tym nie było!), i od razu z diaskopu rzucił na ekran pamięci dwa słowa: „Oczy Lemura”, bo z tym określeniem kojarzy się mój pierwszy dzień pracy. No i, niestety, znowu musiałem obejrzeć ten film.

Półtora roku przed maturą rzuciłem szkołę. Ot, tak sobie, z dnia na dzień. Jutro mnie tu nie ma! Powód? Serce, krew 99 octan i brak odpowiedniego kardiologa. A było to w czasach, gdy ksiądz odprawiał mszę (nie celebrował liturgię), wygłaszał kazanie (nie homilię), a grill nazywano rusztem, czyli bardzo dawno temu. Jakiś czas żyłem w podziemiu, a potem mamie oświadczyłem; za dwa miesiące kończę 18 lat, idę do pracy, w trakcie pracy skończę szkołę średnią oraz studia i jeszcze będziesz ze mnie dumna. I to zobowiązanie zajęło mi 15 lat.

 Ale, ad rem. Aleksandrowickie Lenko, dział transportu fabrycznego. Dyspozytor Jurek Dawid z Jaworza (imię jego niech będzie święte!) rzuca pytanie:

– Grasz na gitarze?

– Gram.

– To se wybierz –  i wskazał na kąt, gdzie złożone były nowiutkie łopaty – i na wagony! – zakończył.

W owym czasie, w każdej bielskiej fabryce był dział transportu, w którym pracowali najtwardsi faceci po i przed wyrokiem, mistrzowie knajpiarskich bójek, raczej pijący, karciarze i wspaniali kumple. Na wagonie Hanys pyta:

– Na którą rękę? - Ponieważ jestem praworęczny, to odpowiadam:

– Na prawą.

– To idź tam! - wskazał mi lewy kąt wagonu. I to był mój błąd, bo niby skąd miałbym wiedzieć, że pytanie odnosi się do wskazania, którą ręką pchasz łopatę. Mańkut lewą ma silniejszą i tą pcha łopatę, a prawą przerzuca. No i się zaczęło; już po pierwszych łopatach, gdy każdego obsypałem przerostem, Ligęza z Kóz (imię jego, niech będzie święte!) ryknął:

– Spierdalaj tam! - i wskazał na prawy kąt wagonu.

Gdy oni byli w przeroście do kolan, ja ledwie po kostki. Po drugiej wywrotce oni byli w węglu, po pas, ja do kolan. Wywrotka odjechała, Hanys zakomenderował do mnie:

– Idymy do Zbója!

Wchodzimy do wapienickiej putyki, a Hanys od progu krzyczy do bufetowej:

– Dwie herbatki i trzy sety, ale hunem!

Obejrzałem się za siebie i nie widziałem tego trzeciego. Hanys bierze do ręki szklankę z wódką i nadal rozkazuje:

– Co się gapisz? Płać! I nadstaw rynce!

Podstawiłem dłonie, zabrudzone mułem węglowym, pomieszanym z osoczem i krwią z popękanych pęcherzy, pod piekący strumień. Natychmiast przestało boleć, gdy po raz pierwszy w życiu, jednym haustem w gardło wpakowałem całą setkę wódki „z niebieska kartką”.

Wracamy na wagony, a kierowca Olek, z Kóz, o ksywce Mikołoj (imię jego niech będzie po trzykroć święte!), wyjął mi łopatę z ręki ze słowami: 

– Schowej się do szoferki, bo padze - i za mnie dokończył rozładunek wagonu z węglem przerostem.

Drugiego dnia Hanys zrobił Jurkowi haję:

– Jo nie byda za zdechloka zapierdalał!

– Nie byłeś łod niego lepszy, kieś tu przyszoł - warknął Samerlik.

– Dobrze godosz – mrukną Cupek.

– Ni mosz roboków? - spytał mnie życzliwie Chrapek.

– Jydz se srana kapustę. Kiszonom! - dodał Ligęza.

W domu zerknąłem w lusterko i się przeraziłem. Oczy miałem w sinej obręczy, niczym jakiś Pakistańczyk. Przed mamą musiałem się pilnować, by nie opuszczać rąk, bo natychmiast pojawiała się na nich zielona sieć nabrzmiałych żył. 

Po kilku miesiącach, gdy już w niczym nie odstawałem od brygady, co przy posturze przypominającej budowę oszczepu i wadze 52 kg, budziło ich podziw. Czułem ich akceptację, gdy nosiłem, tak jak oni, na grzbiecie stukilogramowe wory z drobnicą, worki cementu czy rolki papy. Nawet oszczędny w pochwałach Franuś Kubieniec skomentował to słowami:

– Staś się nom wyrobił.

Mamie, gdy widziała mnie zmordowanego harówką, odpowiadałem, że chodzę na treningi biegowe. I po części mówiłem prawdę, gdyż od kilku tygodni, z Jasiem Leją uczęszczałem na treningi biegowe w BKS, przy Żywieckiej. Po którymś ostrzejszym treningu odczuwałem nudności, trener sam powiedział;

– Na dzisiaj dość! Masz już oczy lemura!

I wtedy zrozumiałem, że to objaw nie żadnej tam robaczycy, tylko wynik nadmiernego zmęczenia.

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart