Do Kanady wyjeżdżał, mając 21 lat. Wcześniej, do 1972 roku, trenował w MKS-ie "Beskidy" Bielsko-Biała i potrafił biegać bardzo szybko. Tak szybko, że znalazło się dla niego miejsce w olimpijskiej sztafecie 4x400 metrów. W Montrealu Polacy przeszli eliminacyjne sito i pobiegli w finale, a on – na ostatniej zmianie. Tej, która decydowała. Jerzy Pietrzyk poradził sobie wybornie. Wytrzymał presję i odparł ataki rywali…
Faworytami do złota byli Amerykanie. I już na pierwszej zmianie, na której biegł Frazier, zaczęli wywiązać się ze swej roli. U Polaków świetnie ruszył Ryszard Podlas. Równy i szybki rytm w połączeniu z silną wolą sprawiły, że przekazał pałeczkę Janowi Wernerowi, będąc na drugim miejscu! Amerykanie stopniowo powiększali swój zapas. Startujący na trzeciej zmianie Zbigniew Jaremski pobiegł jednak wybitnie. Polak nie stracił prawie ani metra do prowadzących. Ba, powiększył przewagę nad resztą stawki. A na ostatniej zmianie Jerzy Pietrzyk nie pozwolił już wydrzeć wicemistrzostwa.
Po uroczystościach oficjalnych lekkoatleci, uradowani historycznym wyczynem, rozmawiali z wysłannikami redakcji sportowych. Pietrzyk powiedział: Zespół amerykański był poza zasięgiem wszystkich finałowych zespołów. Ale myśmy wiedzieli, że mamy szansę jaka jeszcze nigdy dotąd nie pojawiła się przed sztafetą 4x400 m. W Meksyku medal przeszedł tuż koło nosa. Jesteśmy więc bardzo szczęśliwi, że udało się zająć miejsce na podium w Montrealu.
Koszykarz "Teddy'ego"
Na świat przyszedł w Warszawie w 1955 roku, ale razem z rodziną przeprowadził się w góry, do Bielska-Białej. Sport był obecny w jego życiu, ale jak wspominała jego mama Halina, nigdy nie był zmuszany do biegania, skakania czy rzucania. Więcej, lekkoatletyka nie była jego pierwszą miłością. Tą była koszykówka. Wysoki i sprawny Pietrzyk trafił nawet do kadry miasta, którą prowadził… słynny Tadeusz "Teddy" Pietrzykowski - bokser z Auschwitz, a po wojnie nauczyciel wychowania fizycznego w Bielsku-Białej.
W życiu i w sporcie ważnym jest, by spotykać odpowiednich ludzi. Jerzy takich poznał. Szczególnie ważną osobą stał się dla niego m.in. Jan Mazur. Już po wywalczeniu olimpijskiego srebra co chwilę podchodzili doń redaktorzy z notatnikami. Jerzemu Wykrocie z "Trybuny Robotniczej" tak opowiadał o swoim wychowanku: Odkryłem ten wielki talent na zawodach uczniowskich. Dotychczas Jurek słynął w Technikum Mechaniczno-Elektronicznym w Bielsku jako koszykarz, jego wzrost (190 cm) predysponował go do tej gry. Lecz sprawdzian odkrył zupełnie inne możliwości. W koszykówce nabrał ogólnej sprawności, co w ogole w sporcie się przydaje, prawdziwy jednak talent posiada w lekkiej atletyce. Biega bez wysiłku, pięknie stylowo! Za pierwszyms tartem, bez żadnego przygotowania, wygrał zawody szkolne na jedno okrążenie, lecz do reprezentacji na Igrzyska Szkolne trafił w płotkach, tu mieliśmy luki,a Jurek nie miał jeszcze wyników. Debiut przeszedł moje oczekiwania, zaczęliśmy wówczas ostro pracować.
Przygodę z "Królową Sportu" łączył z nauką. W bielskim "Mechaniku" był stawiany za wzór, bo szkolnych obowiązków nie zaniedbywał. Chwalił go mgr Edward Jabłecki: Jerzy Pietrzyk jest obowiązkowym i zdolnym uczniem, dlatego chętnie zwalniamy go na liczne starty, obozy i wojaże zagraniczne. Po każdej nieobecności w szkole wraca przygotowany, z odrobionym materiałem. Ma wielu przyjaciół, jest grzeczny, zdyscyplinowany, koleżeński.
Poszedł ostro!
Na igrzyska pojechał po sukcesach juniorskich, choć nie bez przeszkód. W 1973 został złotym i srebrnym medalistą mistrzostw Europy juniorów w Duisburgu. Bił młodzieżowe rekordy kraju. Wspinał się po kolejnych stopniach kariery i… przyszła kontuzja. Taka, przez którą całkowicie miał zakończyć uprawianie sportu. Ale Pietrzyk nie poddał się. Zmienił konkurencję z płotkarskiej na biegi płaskie, na 400 metrów. I razem z trenerem Leonardem Dobczyńskim przygotowywał się do startów. Forma rosła. W 1975 został akademickim mistrzem świata. Był na tyle szybki, że otrzymał nominację olimpijską. Wcześniej zamienił jednak MKS "Beskidy" Bielsko-Biała na Górnik Zabrze, w którym miał okazję trenować z czołówką polskich biegaczy. Bo jak się uczyć, to od najlepszych.
Do Montrealu Jerzy Pietrzyk wyjeżdżał, wiedząc, że polska sztafeta jest jedną z najlepszych w Europie. Ale biało-czerwoni obawiali się zespołów afrykańskich – Kenii i Nigerii. Stany Zjednoczone wydawały się być poza zasięgiem wszystkich. Państwa z Czarnego Lądu zbojkotowały jednak imprezę. W grę weszła polityka. Tym samym Polacy stanęli przed wielką szansą. I wykorzystali ją!
Jaremski utrzymał przewagę nad sztafetą RFN, a Werner ją… minimalnie powiększył. Kiedy odbierałem od niego pałeczkę byłem już pewny srebrnego medalu. Pierwsze 200 metrów poszedłem bardzo ostro, wyrabiając sobie ponad dziesięciometrową przewagę. O mało nie kosztowało mnie to utraty na ostatnich metrach drugiej pozycji. Byłem mocno naciskany, ale czułem, że posiadam jeszcze odpowiedni zapas sił, aby odeprzeć ewentualne ataki. Kiedy za sztafetą USA minąłem linię mety byłem bardzo szczęśliwy – mówił Pietrzyk w "Kronice Beskidzkiej".
Z gratulacjami przybiegł Jacek Wszoła. Kilka minut później został mistrzem olimpijskim.
Był tym sportowcem, który zdawał sobie sprawę, że kiedyś trzeba będzie zejść z bieżni. Dlatego ukończył studia. Jerzy Pietrzyk dziś mieszka w Warszawie, gdzie prezesuje Akademickiemu Klubowi Lekkoatletycznemu "Ursynów".