Czerwiec i lipiec roku 1934 dla futbolowych pasjonatów z Bielska i Białej był nietuzinkowy. Oto pod Klimczokiem i Szyndzielnią doszło serii spotkań Reprezentacji Podokręgu bielskiego z wiedeńskimi drużynami. Czemu wydarzenie to nosiło znamiona niezwykłości? Przenosząc i porównując je do współczesnych realiów, to tak, jakby dziś do miasta na mecz z najlepszymi piłkarzami z okolicy… zawitał Manchester City albo Real Madryt.
W pierwszej połowie lat 30. Austria Wiedeń była czołową drużyną Europy. A w roku 1933 można było nawet pisać o niej per "najlepsza", bo właśnie wtedy zwyciężała w Pucharze Mitropa, jednym z pierwszych prestiżowych turniejów, w którym rywalizowały czołowe drużyny europejskie. Był ten turniej takim skromniejszym i starszym krewnym prestiżowej Ligi Mistrzów. I w drodze po końcowy triumf wiedeńczykom nie straszne były takie firmy jak Juventus Turyn, albo (w finale) Inter Mediolan.
Na przełomie maja i czerwca 1934 we Włoszech trwały mistrzostwa świata. Reprezentanci Austrii uchodzili za faworytów imprezy, bo od kilku lat grali pięknie i skutecznie. Nazywani "Wunderteamem" stanowili wzór dla wielu innych zespołów. A lwia część graczy tej kadry wywodziła się ze stołecznego klubu, dlatego wiadomym było, że do Bielska drużyna nie przyjedzie w najmocniejszym składzie. Ale i tak działacze znad Dunaju zapowiedzieli, że u podnóża Beskidów zjawi się garnitur reprezentacyjny. Wiedeńczycy więc reprezentantów Bielska, Białej i okolic nie zlekceważyli.
Spotkanie zaplanowano na dzisiejszym stadionie "Na Górce". Pierwszy gwizdek pana Schinkego miał rozbrzmieć w piątkowe popołudnie, 1 czerwca 1934 roku o godzinie 17:45. Zainteresowanie meczem było gigantyczne. Kibice zjeżdżali zewsząd, nie tylko z przedzielonych rzeką miast ale i okolicznych wiosek. W sumie wokół murawy miało zgromadzić się blisko 4000 osób. Co ciekawe, wcześniej zadbano o dystrybucję biletów i stosowną reklamę. Wejściówki można było nabyć w dwóch punktach przy ul. 3 Maja – w firmie Goldmana oraz Cukierni Ziemiańskiej. Zapowiedź piłkarskiego święta pojawiała się w prasie.
Za selekcję Reprezentacji Podokręgu odpowiadał kapitan związkowy Zygmunt (właściwie Szymon) Alfus, urodzony w Krakowie redaktor, związany wówczas z bielskim Hakoahem. Wybrał on grupę zawodników, która miała stawić czoła uznanej marce. W składzie znaleźli się m.in.: Wilczyński, Kopper, Hoenig, Tretiak, Wagner, Laske, Schaufel, Rzępuś, Rolnik, Nawara, Wiesbauer.
Tłumy na stadionie w napięciu oczekiwały gry. Emocje sięgnęły zenitu…
Ambicji odmówić im nie można!
Mecz afiszowano jako starcie amatorów z zawodowcami. Już pierwsze minuty zdawały się pokazywać kibicującym laikom, kto jest kim. Przybysze z Wiednia operowali futbolówką pewnie i spokojnie. W szeregi gospodarzy zaś wkradła się olbrzymia nerwowość. Może blask przeciwników nieco oślepiał? Udokumentowaniem austriackiej przewagi był gol z 25. minuty autorstwa Spechtela. Cztery minuty później było już 0:2. Co ciekawe, stracone bramki odmieniły grę gospodarzy. Ku uciesze publiki zaczęli tworzyć oni spójne akcje, a wiedeński bramkarz kilka razy musiał ratować kolegów. Starania spełzły jednak na niczym. A przed przerwą to Austria trafiła po raz trzeci…
W przerwie doszło do zmiany pomiędzy słupkami. Zdenerwowanego bramkarza Wilczyńskiego zastąpił Rosenberg. Reprezentanci Podokręgu wyglądali lepiej. W drugiej odsłonie odważniej "przycisnęli" rywala i… w trzy minuty złapali z nim kontakt! Najpierw miejscową publiczność uradował Edmund Waś, gracz żywieckiej Koszarawy, a chwilę później zdobycz podwoił Henigmann.
W powietrzu czuć było zapach sensacji! Wiedeńczycy zdali sobie sprawę, że ambitni bielszczanie nie odpuszczą. Że będą dążyć, choćby do remisu. I zaczęli grać bardzo ostro. Faulowali tak intensywnie, że boisko z kontuzją opuścił Rzępuś. A że zmian wówczas przepisy nie regulowały, to gospodarze zostali na placu gry w dziesiątkę. Mimo to, wynik nie uległ zmianie. Porażka 2:3 z Austrią Wiedeń na pewno ujmy nie przynosiła! Więcej, to przyjezdnym się obrywało. W krótkiej relacji ze spotkania "Przegląd Sportowy" napisał:
"Austria (Wiedeń) rozegrała w Bielsku mecz z reprezentacją miasta i wygrała 3:2 (3:0). Obrona austriacka zlekceważyła pod koniec drużynę śląską i pozwoliła Bielskowi strzelić dwie bramki".
Austriacka próba numer dwa i trzy
Budująca postawa piłkarzy sprawiła, że austriasko-bielskie potyczki kontynuowano. W drugim meczu Reprezentacja Podokręgu sensacyjnie wygrała z Vienner Sportclub (2:1). W trzecim meczu naprzeciwko wybiegli gracze najstarszego klubu w Austrii, zwycięzcy Pucharu Mitropa z 1931 roku - First Vienna FC. Trenerzy i działacze tego zespołu podeszli do spotkania bardzo poważnie. Tak bardzo, że wystawili najmocniejszy możliwy skład…
Ta gra była już lekcją futbolu. Redaktor "Siedmiu Groszy" bardzo szczegółowo zrelacjonował jej przebieg (pisownia oryginalna):
"Niestety, kiepski był dzień dla drużyny bielsko-bialskiej, bowiem już w pierwszych minutach gry, puszcza bramkarz Rozenberg, pierwszą bramkę.. Publiczność swem zachowaniem deprymuje bramkarza tak dalece, że w następnych minutach załamuje się całkowicie i przepuszcza w parę minut później drugą bramkę, co w drużynie bialskiej wprowadza taki zamęt, iż w 11 min. Koper z drużyny bielskiej strzela dla „Viennej“ trzecią bramkę, którą można nazwać samobójczą".
Pomiędzy słupkami pojawił się Wilczyński, który przez jakiś czas skutecznie blokował strzały przeciwnika. Ale i on w końcu pękł… Trzytysięczna kibicowska brać ujrzała tego dnia dwanaście bramek dla gości i tylko jedną, honorową, dla Reprezentacji Podokręgu.
"Ostatni mecz reprezentacji Bielska-Białej z wiedeńczykami udowodnił, że jednak dobre chęci nie wystarczą za technikę i trening" – pisał w podsumowaniu wysłannik "Siedmiu Groszy".
Nie zmienia to faktu, że dwa świetne mecze lokalni piłkarscy pasjonaci rozegrali. A ich postawa na boisku może budzić podziw. Nawet dziś.
Na zdjęciu tytułowym drużyna piłkarska Bielsko-Bialskiego Towarzystwa Sportowego w 1937 (Narodowe Archiwum Cyfrowe)