Niemiecką agresję na Polskę w 1939 roku poprzedzać miały terrorystyczne ataki na ludność cywilną. Najbardziej znany zamach spod znaku swastyki miał miejsce na kolejowym dworcu w Tarnowie, a stał za nim Niemiec z Bielska.
Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku wśród zwolenników radykalnych ugrupowań politycznych popularny był tak zwany terroryzm indywidualny. W skrócie chodziło w nim o to, aby dokonać zmiany istniejącego ustroju politycznego na drodze terrorystycznego zamachu skierowanego przeciw ważnej osobie danego państwa. Czyli zabicie króla, cesarza czy prezydenta miało sprawić, że monarchia lub republika upadnie robiąc miejsce dla jakiejś utopijnej idei politycznej, na przykład socjalistycznej czy anarchistycznej. Pokłosiem takich pomysłów było na przykład zamordowanie przez włoskiego anarchistę austriackiej cesarzowej Sisi, skuteczny zamach rosyjskiego rewolucjonisty polskiego pochodzenia na cara Aleksandra II czy zamach anarchisty (też zresztą polskiego pochodzenia) na prezydenta USA Williama McKinleya. Ale w ten sam sposób próbowano także walczyć o niepodległość całych narodów. W czasie rewolucji 1905 roku Organizacja Bojowa Polskiej Partii Socjalistycznej pod wodzą Józefa Piłsudskiego zamachami na przedstawicieli rosyjskiego państwa starała się wywalczyć wolną Polskę, a po przegranym Powstaniu Wielkanocnym w 1916 roku Irlandzka Armia Republikańska tą właśnie drogą, w wyniku kilkuletnich walk, zmusiła Wielką Brytanią do uznania niepodległej Republiki Irlandii.
Terroryzm indywidualny miał jednak to do siebie, że starano się zgładzić przedstawicieli wrogiego państwa czy ustroju oszczędzając jednocześnie - w miarę możliwości - postronne osoby cywilne. Mylą się jednak ci, którzy sądzą, że współczesny terroryzm, polegający na sianiu strachu wśród przypadkowych, zupełnie niewinnych osób, to wynalazek XXI wieku. Bo w ten właśnie sposób hitlerowska III Rzesza postanowiła atakować swoich wrogów już w latach 30-tych XX wieku. Najlepszym przykładem zamach terrorystyczny do jakiego doszło 28 sierpnia 1939 roku na dworcu kolejowym w Tarnowie. Ten bezprzykładny akt terroru miał niestety bielskie korzenie.
Anton Johann Guzy był bielszczaninem - synem Niemki i Polaka. Jego ojciec zginął w czasie I wojny światowej. Z zawodu był ślusarzem, ale w 1938 roku stracił pracę i został bezrobotnym. Wówczas to przystał do związku zawodowego pomagającego znaleźć pracę w Niemczech. W organizacji tej wpływy miał wrocławski oddział Abwehry czyli niemieckiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, a celem było znalezienie ochotników do przeprowadzenia akcji sabotażowych i terrorystycznych w Polsce tuż przed atakiem III Rzeszy na nasz kraj. Chodziło o sianie paniki wśród Polaków i osłabienie ich ducha walki.
Gdy Anton Guzy zdał sobie sprawę, że został członkiem sabotażowo-dywersyjnej grupy, która ma siać terror na terenie Rzeczpospolitej Polskiej, zgodził się na taką rolę. Jak później wyznał, pierwszy zamach miał mieć miejsce we Lwowie, ale nie doszedł on do skutku. Za drugim razem wysłannik Abwehry dopiął celu.
28 sierpnia 1939 roku tuż przed południem Guzy spotkał się w Bielsku z organizacyjnym zwierzchnikiem ze Skoczowa o nazwisku Neuman. Obaj, kilkanaście minut po 12.00, ruszyli pociągiem jadącym ze stacji kolejowej w Bielsku do Krakowa. Pod Wawelem najpierw wypili po kawie, a potem z biura bagażowego odebrali dwie duże walizki. Neuman miał polecić Guzemu, aby zawiózł je do Tarnowa, zostawił w poczekalni bagażu i wrócił do Krakowa. Guzy zrobił to, co mu kazano - ukryta w walizkach bomba zegarowa wybuchła na dworcu kolejowym w Tarnowie kilkanaście minut po 23.00.
Około jedna trzecia dworcowego budynku legła w gruzach. Według najczęściej publikowanych danych 20 osób zginęło, a 35 zostało rannych. Ale te liczby nie są pewne, gdyż policyjny meldunek z 29 sierpnia mówił o 14 zabitych i 38 rannych, w sądowych aktach znalazła się informacja o 22 zabitych, natomiast ówczesna prasa pisała aż o 35 ofiarach śmiertelnych. Co ważne, zabitych mogło być dużo, dużo więcej, gdyby chwilę przed detonacją z tarnowskiego dworca nie odjechał pociąg z polskimi żołnierzami (trwała właśnie mobilizacja), a pasażerski pociąg do Krakowa nie przyjechał do Tarnowa z małym opóźnieniem. Wygląda zresztą na to, że Guzy czekał na ów pociąg - najpierw wypił piwo w dworcowej restauracji, a potem spacerował po kolejowej stacji. Są podejrzenia, że według planów Abwehry, Guzy nie wiedział, na jaką godzinę nastawiona jest bomba i miał zginąć w wyniku wybuchu, co zamknęłoby polskim organom ścigania drogę do odnalezienia jego mocodawców. Tak czy siak bielszczanin Anton Johann Guzy wpadł w ręce tarnowskiej policji jako osoba, która podłożyła walizki z zegarową bombą. Podczas przesłuchania złożył obszerne zeznania, zdradzając kulisy zamachu i deklarując, że za swój czyn nie dostał żadnych pieniędzy. Stwierdził, iż zrobił to kierując się niemieckim patriotyzmem.
Nie wiemy dokładnie, co potem stało się z bielskim terrorystą. Najprawdopodobniej po niemieckim ataku na Polskę został wywieziony z Tarnowa w głąb kraju i zastrzelony przez konwojentów, aby nie uwolnił go Wehrmacht, darując mu tym samym winy. A po zajęciu Tarnowa przez Niemców kolejowy dworzec w tym mieście odwiedzili funkcjonariusze Abwehry aby ocenić dzieło swego podopiecznego. Uznali, że wykonał porządną robotę ...
Sławomir Horowski