Mylą się ci, którzy sądzą, że ostre spory o podłożu ideologiczno-politycznym to specyfika naszych czasów. Wydarzenia jakie rozegrały się na cmentarzu w Komorowicach w 1923 roku najlepszym dowodem na to, że do takich właśnie konfliktów dochodziło także sto lat temu.
Komorowice Krakowskie to dzisiaj jedna z dzielnic Bielska-Białej, ale przed wojną stanowiły one samodzielną gminę. Pod względem narodowościowym była to miejscowość polska, a pod względem zarobkowym jej mieszkańców można z grubsza podzielić na dwie grupy. Pierwszą, stanowili włościanie czy też chłopi czyli - jak powiedzielibyśmy dzisiaj - rolnicy, dla których mniejsze lub większe gospodarstwa stanowiły ekonomiczną podstawę bytu. Druga grupa ówczesnych komorowiczan zarabiała na chleb pracą najemną, na przykład w kolejnictwie czy w licznych fabrykach pobliskiej Białej i pobliskiego Bielska. Jeśli chodzi o ideologie polityczne z jakimi sympatyzowali mieszkańcy przedwojennych Komorowic to rolnikom z reguły bliski był konserwatyzm, czyli przywiązanie do wartości rodzinnych, tradycyjnej kultury oraz religii. Z kolei wśród wielu pracowników najemnych sympatią cieszyła się ideologia socjalistyczna, której fundamentem była walka o poprawę warunków życia i pracy robotników różnych zawodów. Prócz tego socjaliści zwracali dużą uwagę na prawa kobiet oraz krytycznie odnosili się często do religii (która zdaniem części z nich "otumaniała" robotników i odwracała uwagę od potrzeby walki o lepszy byt), a także krytykowali wpływ Kościoła na życie społeczno-polityczne w kraju.
Trzeba tu zwrócić uwagę na fakt, iż ruch socjalistyczny był wówczas podzielony na dwie, zwalczające się frakcje. Jedną, liczniejszą, tworzyli ludzie, których dzisiaj nazwalibyśmy socjaldemokratami. Oni chcieli poprawić los ludzi pracy na gruncie demokratycznym, czyli poprzez wybory dojść do władzy i zmieniać ustrój. Ich zwolennicy skupieni byli przede wszystkim w Polskiej Partii Socjalistycznej, dla której wolność i niepodległość Polski były kwestiami pierwszorzędnymi. Druga frakcja to komuniści, którzy na wzór sowiecki planowali obalić kapitalizm na drodze rewolucji proletariackiej. Oni popierali Komunistyczną Partię Polski, która z Polski chciała zrobić kolejną republikę sowiecką i w praktyce była sowiecką agenturą w Rzeczpospolitej. Przedwojenni socjaliści z Komorowic popierali PPS.
Był wśród nich pewien kolejarz, który w 1923 roku zginął uderzony przez pociąg. Ponieważ był on osobą wierzącą i członkiem komorowickiej parafii rzymsko-katolickiej, dla wdowy katolicki pogrzeb z nabożeństwem w miejscowym kościele i udział księdza w pochówku na cmentarzu były kwestią oczywistą. Ale tu pojawiało się potencjalne zagrożenie. Socjaliści bardzo nie lubili kleru, a księża stali w ostrej kontrze do socjalizmu. Dlatego zdarzało się, że gdy działacze PPS przychodzili na pogrzeb pożegnać swego towarzysza i mieli ze sobą partyjny, czerwony sztandar, księża odmawiali udziału w pochówku. Stąd wzięła się obawa, iż taki właśnie scenariusz może mieć miejsce również w Komorowicach. Czas pokazał, że nie były to obawy wyssane z palca. Początkowo jednak wszystko odbywało się tak, jak nakazywała tradycja. To znaczy ciało tragicznie zmarłego kolejarza znalazło się w jego domu, aby rodzina, znajomi i sąsiedzi mogli się z nim pożegnać. Ale kiedy kondukt z trumną miał ruszyć w stronę komorowickiego kościoła, pod domem pojawiła się bardzo liczna, około dwustuosobowa, grupa socjalistów z Bielska, Czechowic, Dziedzic i innych miejscowości regionu. Oprócz Polaków zmarłego przyszli także pożegnać niemieccy socjaliści. Co więcej, grupa ta, kierowana przez kolejowego urzędnika z Bielska, miała ze sobą czerwony sztandar. Prośba wdowy o to, aby sztandar nie odprowadzał na cmentarz jej zmarłego męża pozostała bez echa – czerwona chorągiew łopotała nad konduktem. Reakcja księdza, który czekał na żałobny orszak przed komorowicką świątynią, była zdecydowana – duchowny oświadczył, że nie zgadza się na wprowadzenie czerwonego sztandaru do kościoła. To mocno wzburzyło socjalistycznych towarzyszy zmarłego, którzy zaczęli grozić, że jeśli sztandar ma zamknięte wrota do świątyni to oni sami, bez księdza, urządzą pogrzeb. Wdowa płakała, socjaliści krzyczeli, a ksiądz pozostał przy swoim i koniec końców nabożeństwo zaczęło się bez sztandaru.
Ale po mszy doszło do kolejnej awantury, tym razem na cmentarzu. W pewnym momencie pogrzebowego obrzędu socjaliści, którzy ze sztandarem stali poza nekropolią, wkroczyli jednak na teren cmentarza. Ksiądz widząc łopoczący nad grobem sztandar przerwał swoją posługę i opuścił cmentarz. Wtedy pogrzebową pałeczkę przejęli socjaliści. Najpierw jeden z nich wygłosił pożegnalną mowę, potem odmówiono modlitwę i sztandar trzy razy pokłonił się zmarłemu, a na koniec socjaliści chcieli sami złożyć trumnę w grobie. Temu jednak zdecydowanie sprzeciwiła się wdowa, która stanowczo oświadczyła, że nie pozwoli aby jej mąż spoczął w ziemi bez udziału księdza. W tej sytuacji towarzysze zmarłego zwinęli czerwony sztandar i opuścili cmentarz, na który wrócił komorowicki ksiądz aby dokończyć pogrzebowy obrzęd.