Internety i medialni naganiacze prześcigają się w emocjonalnych komentarzach po "spotkaniu" Dudy z Trumpem. Jakoś spróbuję to uporządkować, a przede wszystkim przedstawić własne spojrzenie na tę smutną sprawę.
Po pierwsze: tak, był to spektakl ukazujący lekceważenie ze strony Trumpa. Ale, drodzy "młodzi, wykształceni z dużych miast" (niezależnie od wieku, wykształcenia i miejsca zamieszkania), to nie było lekceważące wobec Dudy, lecz wobec Polski i wobec wszystkich, którzy czują się z Polską związani. Bo to nie Andrzej Duda odwiedzał Waszyngton, lecz Prezydent Rzeczpospolitej. Każdy, kto o tym w ogniu plemiennych nawalanek zapomina, lekceważy Rzeczpospolitą tak samo jak Trump.
Po drugie: spotkanie Dudy z Trumpem nie miało żadnego znaczenia dla samego Dudy (nie startuje, a jego poparcie dla Nawrockiego...), nie miałoby też większego znaczenia dla Polski (gdyby nie nadgorliwość TV Republika, która rozpętała ten medialny shitstorm); za to mogło mieć istotne znaczenia dla Ukrainy. Tuż przed wyjazdem do Waszyngtonu Duda konsultował się z Zełenskim i przy nadwyrężonych relacjach Kijowa z Waszyngtonem Polska mogła odegrać istotną rolę, przedstawiając punkt widzenia tej części Europy. Dzień po powrocie z USA Duda był w Kijowie. Jeśli zatem ktoś potrafi się cieszyć z lekceważenia naszego prezydenta, to wpisuje się w chór głupców rechoczących z nazwania Zełenskiego "dyktatorem".
Po trzecie wreszcie, zacytuję rozsądny głos ministra ds. europejskich, Adama Szłapki. Minister zdaje sobie sprawę z tego, że relacje z USA są wciąż dla nas kluczowe i estetyka tego czy innego prezydenta nie ma żadnego znaczenia. I wie też, że na czele polskiego rządu stoi polityk, który nie tylko zaangażował się w kampanie wyborczą w USA po stronie przegranej, ale także rok temu nazwał obecnego prezydenta USA zwerbowanym przez Rosjan agentem, co raczej przekreśla możliwość jakiegokolwiek spotkania. Dlatego Szłapka mówi o spotkaniu Duda-Trump tak: "W naszym interesie jest to, żeby mieć jak najwięcej kontaktów z administracją amerykańską, żeby mieć jak najlepsze relacje, niezależnie od tego, jaka to jest administracja. Nawet jeżeli ta wizyta była krótka, ona też ma swoją wartość".
Po czwarte i najważniejsze: Polska niejako na własne życzenie wypisuje się z głównego nurtu europejskiej polityki, przyglądając się bezradnie odradzającej się idei imperialnych stref wpływów. Macron będzie rozmawiał z Trumpem godzinami; przecież nie dlatego, że Trump go bardziej lubi lub szanuje, ale dlatego, że Francja wykazuje chaotyczną ale aktywną postawę wobec aktualnych wydarzeń, a propozycja wysłania europejskich wojsk na Ukrainę jest kluczowa dla planów amerykańskich. Tymczasem Polska (cała klasa polityczna, od lewa do prawa) abdykuje z polityki europejskiej i globalnej. Nasze wojsko będzie dzielnie odpierać ataki Kurdów i Afgańczyków na białoruskiej granicy, a w tym samym czasie Brytyjczycy, Francuzi, Szwedzi i Holendrzy będą zabezpieczać wschodnią flankę NATO. "Dlaczego mamy umierać za Gdańsk?" - znacie to? I pamiętacie ciąg dalszy?
I po piąte: siły zbrojne to narzędzie prowadzenia polityki. Ale, na Boga, polityki zagranicznej, nie wewnętrznej! Tymczasem Polska jako państwo abdykuje z głównego nurtu europejskiej polityki, bo tego wymagają przedwyborcze sondaże! Czyli zachowanie państwa na arenie międzynarodowej wynika z potrzeb kampanii wyborczej, nie z jakiegokolwiek długofalowego interesu państwa, zwanego racją stanu. To pokazuje miejsce, w którym się znaleźliśmy jako państwo i społeczeństwo. Intelektualnie wyjałowione elity polityczne i władza sondażowni.
I to jest prawdziwy dramat, nie dziesięć minut w Waszyngtonie.