Jakiś czas temu pojawił się u mnie w domu manekin. Historia tego pojawienia się nie ma żadnego znaczenia, za to sposób, w jaki się umościł, już tak. Czarny, błyszczący, wolny od rąk, z ledwo co zarysowanym kształtem twarzy, za to z długimi nogami biegacza-maratończyka, stanął pośrodku naszego domowego życia i choć w swojej nieruchomości powinien zacząć przypominać zwykły jakiś mebel, to co rusz straszył nas, jak straszą po cichu wchodzące do domu obce osoby, które zamiast krzyknąć radośnie dzień dobry, zakradają się jak złodzieje i dopiero gdy staną tuż za nami, wydają pierwszy słyszalny oddech i to jest koniec fajnych odwiedzin. Teraz sobie myślę, że to nie obcy tak wchodzą, tylko bliscy. Skąd mi ci obcy przyszli w ogóle do głowy? Po tygodniu wspólnego mieszkania im bardziej nie nabierał cech wolnostojącego mebla, tym bardziej upodabniał się do pewnego znajomego, ale tylko z powodu za długich nóg maratończyka i coraz bardziej wzbudzał we mnie niepokój. Nie dawał się oswoić. Zmiana miejsca jego postoju też na nic się zdawała, bo wtenczas nieruchomy wydawał się jednak trochę ruchomy. Mam dom bez przestrzeni, więc manekin zawsze zajmował już jakąś, czyjąś. Kiedy wymagał przesunięcia o kilka, kilkanaście centymetrów, znowu jakby ruchomiał. A kiedy manekin ruchomieje, to trzeba uważać na swoją głowę.
Uruchamianie manekinów nie jest niczym trudnym. Człowiekokształtne formy uruchamiają w mig wyobraźnię. Uruchomiona wyobraźnia odpala mikroruchy tworzywa i zaczyna się Bruno Schulz. Wystarczyłoby teraz tylko jakieś tchnienie ducha. Nieracjonalne? A duch jest racjonalny? Martwota jest jedynie pozorem, za którym ukrywają się nieznane formy życia – pisał Schulz. Nie żebym wierzyła we wszystko, co napisał, ale wystarczy przyjrzeć się manekinom Tadeusza Kantora, które się, kurczę, uruchamiają, trzeba jedynie trochę w tym wszystkim uważności i się uruchamiają. Umarła klasa nie jest umarła!
Niedawno w Muzeum Śląskim oglądałam wystawę scenografii i kostiumów Małgorzaty Bulandy, miałam okazję zupełnie solo, taki dzień, taka godzina, pusto – oglądałam, a właściwie byłam w tej wystawie (mówię „w” bo jest się w jej środku). Półmrok, wysublimowane projekcje na lekko poruszających się wielkoformatowych tkaninach, a wokół jakiegoś w nieistniejącym miasteczku rynku stały manekiny, takie zwykłe ekspozytory dla kostiumów. Ale nie po to Bulanda jest Bulandą, żeby to były takie zwykłe ekspozytory. One nabrały rumieńców, w kuszących, niezwykle zmysłowych, trochę jakby stwarzających się pod wpływem oglądania wielkich sukien na wielkich krynolinach, w kapeluszach, dla których zniewagą jest nazwanie ich kapeluszami, bo na głowach rosły światy, które otwierały coraz to nowe opowieści, w scenicznym świetle, które wydobywało z plastiku po prostu kobiece, alabastrowe ciała i dam sobie rękę uciąć, że gdyby tylko popłynęła muzyka, taki na ten przykład Tomaso Albinoni, to one, te kobiety, ruszyłyby z miejsca. Uruchomiłyby się na pewno. Przez chwilę taki nowy świat, taki stworzony przez człowieka, taki duch tchnięty w formy – też przez człowieka – napawa strachem. Martwota wydaje się być tylko pozorem, gdy człowiek stwarza – nie na swój obraz i podobieństwo, ale na obraz i podobieństwo Bożego wyobrażenia człowieka. Wyobraźnia szczególnie łatwo wchodzi w rozmowę z imitacją człowieka, ta jakoś zawsze kusi. Coraz bardziej plastyczne formy, coraz bardziej finezyjne unieruchomione ruchy manekinów łudzą zmysły. A wystarczy zgasić światło.
Zbyt długo żyliśmy pod terrorem niedościgłej doskonałości Demiurga, zbyt długo doskonałość tego tworu paraliżowała naszą własną twórczość. Nie chcemy z nim konkurować. Nie mamy ambicji mu dorównać. Chcemy być twórcami we własnej, niższej sferze, pragniemy dla siebie twórczości, pragniemy rozkoszy twórczej, pragniemy — jednym słowem — demiurgii. To Schulz, to my, to producenci manekinów sklepowych, to Kantor, chociaż na chwilę, chociaż tak na brudno, stać się demiurgiem. Tchnąć ducha - to Bulenda robi bezbłędnie.
Powód, dla którego piszę o manekinach ujawnię za moment, bo wiadomo, że jest, ale przeglądając niezbyt wnikliwie internetowe ciekawostki, natrafiłam na akcje marki Nike, która w Londynie wprawiła w zdumienie kupujących, gdy na jednym z pięter galerii handlowej stanęły manekiny w rozmiarze, jak subtelnie zwykło się mówić, plus size, w pozbawionych kompleksów pozach, a w fajnych, sportowych ciuchach. Wysmuklone, witruwiańskie, akurat w sam raz na sportowy sklep, pewnie się opatrzyły, pewnie przestały przykuwać uwagę klientów, pewnie się pokryły kurzem podsypywanym przez klientki plus size. A tu buch! Grube uda, mocne ramiona, brzuch do przepracowania. To tylko plastikowa, zaledwie człekokształtna forma, a uruchomiła się bardziej niż Kantorowa (przepraszam Mistrzu!)
Natrafiłam kilka dni temu na zdjęcie, które, gdybym była manekinem, wzruszyłoby mnie do plastikowych łez. Żyjemy w cudnych czasach, gdy trafia się na zdjęcia tak mimochodem, wykonane gdzieś przez kogoś, artystę, który pojawia się w naszym życiu o 16:25 w jakiś wtorek czy czwartek i porywa. Nie mogłam oderwać oczu od historii, która się na tej fotografii opowiada, wyczekuję, ilekroć na nią spojrzę, jakiegoś ulżenia, nie dla siebie, ale dla jej bohatera. Noc.. Sklepowa witryna… niezbyt mocno rozświetlona ledowymi lampkami choinkowymi, ale teraz lamki choinkowe przestały być już tylko choinkowymi. Za szybą dwie kobiety kuszą ciuchami, jedna jeszcze kusi nogami i zalotnie opartą ręką na biodrze, choć zupełnie bez sensu, bo shorty z tą marynarką szału nie robią, może robią, ale nie na niej, założyła ciut za duży rozmiar. Jednak więcej niż ciut, gdy tak patrzę.
Druga ma kopertową, zdaje się, sukienkę, a to są sukienki do stania bardziej, niż do chodzenia, wciąż trzeba się poprawiać i trzymać symetrię wokół i pomiędzy piersiami, bo kopertowe założenie ma naprawdę sporo mankamentów (przemądrzam się, bo spędziłam nieodległą noc w takim fasonie). Ale manekiny je lubią, nawet przy dużych piersiach, patrzę sobie na zdjęcie i tak myślę. Gdyby jednak to była okołobożonarodzeniowa historia, z powodu tych lampek, to porusza mnie do żywego dwudziestocentymetrowy drewniany chłopczyk, który przystanął przed witryną, a za rogiem tego sklepu na pewno siedzi dziewczynka z zapałkami, może się znają.
Cóż on zobaczył w tych przeziemnych kobietach, które patrzą gdzieś przed siebie, wiedzione jakąś plastikową dumą, ani zerkną w jego kierunku! On ma nieco łatwiej, bo stawów ma sporo, może się ruszać swobodnie, kręcić głową, nogami, rękami, jest zupełnie nagi, wszystkie te stawy widać. One nie mają ich za dużo, co najwyżej pod pachami i na biodrach, to zaledwie cztery na głowę. Na głowę nieruchomą. A maluszek, banalnie drewniany, z opadłymi rękoma, jakby uwierzyć nie mógł albo w piękność jednej z nich, albo w ich fajne wystawowe życie, albo w mamę, którą wreszcie spotkał, a porzuciła go sto pięćdziesiąt lat temu, albo tylko mu mamę troszkę przypomniała, albo w ogóle gdyby tak mieć mamę… Albo zachwycił się czymś, co może zachwycić tylko takiego drewnianego maluszka. Ja nie mam wątpliwości, ja wiem, bo lekko rozstawił stopy, dla pewniejszego stania, bo może chwilę będzie musiał zaczekać, długą, bo one nie mają w szyi stawów, nie pochylą głowy, nie zobaczą go. Lewa jego ręka leciutko się przykurcza, to taki dziecięcy gest tuż przed wypowiedzeniem słów, które troszkę onieśmielają. Głowę przechyla w lewo, nie dlatego, że uważnie się przygląda, ale dlatego, że zaraz się rozpłacze, przechyla leciutko ze złudną nadzieją, że obok będzie jakieś drugie, choćby drewniane ramionko do oparcia albo mama drgnie jednak. I pręży tors, torsik, z nadzieją, że go wreszcie zauważy. Boję się, że tematem jego łez ma być kobieta w kopertowej sukience. Ona go nigdy nie zauważy, bo ona nie jest od zauważania. Przestała patrzeć na świat, przestało jej zależeć. Pozbyła się oczu. Czekam, może maluszek podejdzie bliżej i zapuka w szybę. Może wtedy ona poruszy jednym z czterech stawów. Boże mój, tyle tu unieruchomionych emocji, tyle bezradności wobec oczu, których nie ma, które nie rozwieją lęków tej nocy, tyle tęsknoty i żalu, że można się rozbeczeć… Autorem zdjęcia jest Jakub Kościjańczuk, założę fanklub, Panie Jakubie!
Zawsze lubiłam manekiny, ale teraz, po tym zdjęciu, od nowa, już inaczej.
Na zdjęcie i autora natrafiłam na facebooku