Sportowo ostatnio o Bielsku-Białej mówi się i pisze, przynajmniej w ogólnopolskich portalach, o siatkarkach (na plus) i Podbeskidziu (na minus). Wczoraj dowiedzieliśmy się, że zatrudnieni ledwie trzy miesiące temu Kamil Kosowski i Marcin Kuźba już nie zarządzają pionem sportowym zespołu. I znów poszło w Polskę, a pewnie ludzi, którzy na bielski sport patrzą tylko przez pryzmat "Górali" jest nad Wisłą wielu. Dobrego zdania mieć więc o bielskim sporcie nie będą…
I w takich chwilach warto sobie przypomnieć, że w naszym mieście i jego okolicach nie brakuje i nie brakowało zdolnych sportowo ludzi czy zespołów. Jest Rekord, są siatkarki, koszykarze, tenisiści, rowerzyści, szybownicy, narciarze. A kiedyś to prawdziwą ogólnokrajową gwiazdą był bielski kolarz. Tak! I to tak jasną, że jej blaskiem zachwycały się legendy! Prasa w Warszawie, Wrocławiu, Łodzi i innych większych miastach, zazdrościła Bielsku-Białej i Pszczynie takiego atlety.
Po szosach Polski i świata ścigał się bowiem Stanisław Gazda. W latach sześćdziesiątych XX wieku w silnego i walecznego kolarza, który przez większość kariery reprezentował barwy Startu Bielsko-Biała, wpatrywały się oczy wielu młodych adeptów rowerowych potyczek. Po latach, w którymś z artykułów Gazdę – pewnie i trafnie - nazwano "Małyszem kolarstwa”. On też był, jak to mówił o Adamie Włodzimierz Szaranowicz, "zjawiskiem socjologicznym". I wzorem dla przyszłych mistrzów. Tak w swojej autobiografii o Stanisławie Gaździe pisał Ryszard Szurkowski:
Na rowerze jeździła większość moich rówieśników, ale – jak wszędzie – najwięcej czasu poświęcaliśmy piłce nożnej, uganiając się za nią każdego wolnego popołudnia. Poza tym graliśmy dużo w siatkówkę i piłkę ręczną. Taka panowała wówczas moda. Aż znów nadchodził maj i rozpoczynały się transmisje z Wyścigu Pokoju. Były to czasy Stanisława Gazdy, Jana Kudry, Bogusława Fornalczyka. Każdy z nas wzorując się na bohaterach kolarskich wyścigów, zwał się Gazdą, to znów Kurdą, i pędził po drogach na złamanie karku, kończąc często „wyścig” w krzakach bądź przydrożnym rowie.
Pszczyna i Bielsko-Biała, miasta z którymi Gazda się związał ,były dumne ze swojego ambasadora. No, ale jak tu nie piać z zachwytu, skoro przy drogach całej polski, w czasie największych kolarskich imprez lat 60. tłumy krzyczały: Jazda, jazda panie Gazda!.
Gdy w 1960 roku przez stolicę Podbeskidzia mknął Wyścig Pokoju, wzdłuż bielskich ulic zgromadziły tysiące kibiców. Najwięcej na lotnym finiszu, zlokalizowanym nieopodal hotelu "Prezydent”. Większość obserwatorów czekała właśnie na tego jednego, na „ich Staszka”. Nie zawiedli się. Bo Gazda jechał w czołówce i jak napisała później Kronika Beskidzka:
Kolarz ten jechał najlepiej z naszego zespołu i w rezultacie zajął piąte miejsce. On był owym "motorem" napędowym wszystkich akcji w tym wyścigu, ale koledzy niestety nie pomagali mu. W każdym razie Bielsko-Biała może być zadowolone, że ma sportowca tej klasy. Zresztą nie tylko Bielsko, bo Gazda pochodzi przecież z Pszczyny.
Grzegorz Pajda, znany dziennikarze sportowy, napisał mi kiedyś, że Gazda był fenomenem. Takim, który wykraczał poza sport. I był gotowy pomóc w odtworzeniu jego historii. Kto wie, może za jakiś czas uda nam się to zrobić (być może wspólnie).
Może opowieść ta, choć na 10-15 minut, pozwoli niektórym bielskim fanom sportu odłożyć na bok "góralskie" troski…