Niedawno Zbigniew Boniek zamieścił na portalu X wpis, który niósł się po sieci. Były prezes PZPN napisał (pisownia oryginalna): Kiedyś to w lutym były ferie, teleranek, 4 pancerni i pies, potem obozy zimowe (zawsze w kraju), sparingi w ciężkich warunkach, gierki na treningach na kasę. Byli piłkarze, kluby i wyniki…. Dzisiaj nadepniesz komuś na stopę, przez przypadek dotkniesz kogoś łokciem i grajkom się film urywa. Nie do wiary. Nie wstyd wam chłopaki?.
Wśród komentujących nie zabrakło głosów, że to typowe kiedyś to były czasy, teraz to nie ma czasów. I trochę prawdy w tym jest. Bo każde, absolutnie każde pokolenie ma tendencję do narzekania na młodszych. Dlaczego? Chyba przez wzajemne niezrozumienie.
Jeszcze dwie dekady temu podwórka i osiedlowe boiska tętniły życiem. Piłka nożna, koszykówka, siatkówka – nie potrzeba było niczego innego. Tylko miejsce, czas i grupa znajomych. Mecze grano do zmroku. A po ich zakończeniu, od razu, umawiano się na rewanż. Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Starsi powiedzieliby, że gorzej...
Większość dawnych boisk, tych, które przetrwały, zyskały nowe oblicze. Tartanowe nawierzchnie, sztuczna trawa, oświetlenie – to wszystko ma przyciągać. I część z nich zadanie to spełnia. Jeśli tylko obiekty są otwarte (bo zdarzają się i takie zamykane na kłódkę), to widuję nań młodych ludzi, grających w koszykówkę albo kopiących piłkę. W mojej rodzinnej miejscowości, w czasie wakacyjnych wieczorów, grupa młodych ludzi regularnie spotyka się na boisku, na którym sam grywałem za dzieciaka, i odbija piłkę przez siatkę. Może więc z tymi nastolatkami wcale nie jest tak źle?
Myślę, że problem tkwi gdzie indziej. Bo oni sport uprawiają, tylko stworzono im inny system.
Współczesny sport dziecięcy w Polsce niemal całkowicie przeniósł się do klubów i akademii. Ci, dla których aktywność fizyczna jest pasją, realizują się poza szkołami i lokalnymi placami gier. Rodzice, zamiast pozwalać dzieciom na swobodne bieganie po podwórku, wolą zapisać je na zorganizowane zajęcia. Zawieźć, poczekać i wrócić spokojnie do domu. Powodów pewnie jest wiele.
Pewnie najważniejsza jest merytoryka trenerów i bezpieczeństwo. Nie wszystkie „dzikie” boiska są przecież bezpieczne. Ale drogi rodzicu, przypomnij sobie w jakich miejscach ty się bawiłeś! Na jakich placach rozgrywałeś swoje pierwsze, wielkie mecze? Jak długo one trwały – pewnie do sygnału mamy, która przez okno wołała na kolację. Czego cię te gry nauczyły? Strzału, dryblingu, podania i umiejętności radzenia sobie w grupie? Mnie tak.
Wielu wybitnych piłkarzy wspomina, że to właśnie gra na podwórku nauczyła ich tego, czego nie da się przekazać poprzez treningowy konspekt – intuicji, improwizacji, odwagi w podejmowaniu decyzji. W krajach takich jak Brazylia czy Argentyna do dziś można zobaczyć dzieci grające na ulicach czy plażach. To właśnie tam wyrastają najwięksi wirtuozi piłki, bo od mała uczą się panowania nad futbolówką w różnych warunkach.
Ale współczesny system stwarza dzieciom inną możliwość. Warunki treningowe, wiedza trenerów – i to bez względu na dyscyplinę – są dziś na dużo wyższym poziomie, przez co młodzi adepci sportu dużo szybciej się rozwijają. Pamiętam rozmowę z pewnym trenerem, z ekstraklasową przeszłością, który powiedział mi, że on, będąc w wieku swojego syna i jego kolegów, regularnie trenujących w akademiach, nie potrafił tak grać w piłkę. Nie rozumiał jej tak dobrze, jak współczesne dzieciaki. I pewnie to samo powiedziałoby wielu trenerów z innych dyscyplin. A i sam mam podobnie, gdy patrzę na swoje dzieci.
Bo każde pokolenie jest inne. Dorasta w innych warunkach. Ma inne możliwości, pokusy, a co się z tym wiąże – różne podejście do sportu i szerzej – do życia.