Mówi się, że ile ludzi – tyle opinii. Ile charakterów – tyle z kolei możliwych reakcji na jakieś zdarzenie. Prawda znana od pokoleń. Nie jest to w żaden sposób odkrywcze, tak samo jak to, że w niektórych sytuacjach zakładamy maski, aby zareagować niezgodnie z naszą osobowością czy przekonaniami. Często chcemy uchodzić za osoby, którymi nie do końca jesteśmy, ponieważ może nam to przynieść jakąś korzyść. Innym razem nie do końca tego chcemy, ale zmusza nas sytuacja – czy to podczas wykonywania obowiązków służbowych, czy w stosunku do naszych dzieci. Z reguły założenie maski na krótki i z góry określony czas nie stanowi większego problemu. Ale co w sytuacji, kiedy jesteśmy postawieni w ekstremalnej sytuacji? Kiedy całe nasze siły skupiamy na czymś znacznie ważniejszym niż stwarzanie pozorów?
Myślę, że każdy z nas może wskazać przynajmniej jedną taką sytuację ze swojej przeszłości. Sama mam ich kilka, ale dzisiaj odniosę się do tego typu okoliczności w kontekście macierzyństwa.
Wśród lepszych i gorszych okresów mojego macierzyństwa zdecydowanie najtrudniejszy był kilkukrotny pobyt z dzieckiem w szpitalu. Pierwsza hospitalizacja była konieczna, kiedy moja córka nie skończyła jeszcze pierwszego miesiąca życia. O ile zazwyczaj jestem typem zadaniowca i jeśli czegoś nie jestem w stanie osiągnąć po stu nieudanych próbach, to staram się to zrobić po raz sto pierwszy, o tyle w szpitalu nie mogłam zrobić nic, co mnie bardzo frustrowało. Nie przypominam sobie, abym wcześniej w moim dorosłym życiu miała dużo sytuacji, kiedy byłam kompletnie uzależniona od innych osób. Pozbawiło mnie to wtedy poczucia jakiejkolwiek sprawczości i to w tak istotnym temacie, jakim był stan zdrowia mojego dziecka. Jeśli dołożyć do tego moje kiepskie samopoczucie po porodzie, brak pewności siebie w opiece nad noworodkiem oraz ogromne zmęczenie i niewyspanie – była to z pewnością ekstremalna sytuacja. Nie miało dla mnie znaczenia nic poza wyleczeniem choroby i szybkim powrotem do domu. Kiedy miałam chwile załamania, to nie interesowało mnie, czy ktoś patrzy. Nie zwracałam uwagi na to, jak wyglądam i czy przypadkiem nie byłam dla kogoś niemiła. Nie miałam siły, ochoty i warunków na udawanie, że jestem silna – wtedy nie byłam.
Z początkiem tego roku córka jeszcze trzy razy była kierowana do szpitala. O ile wcześniej byłyśmy w sali jednoosobowej i nie miałam żadnego kontaktu z innymi rodzicami, o tyle tym razem trafiałyśmy do rożnych sal z różnymi dziećmi i ich rodzicami. Nie musiałyśmy być izolowane, przez co byłam w stanie więcej zaobserwować. Jeśli miałabym wskazać konkretne osoby i miejsca, gdzie wspomniani ludzie nie stwarzają pozorów odnośnie siebie samych, to bez wahania byłby to szpital i rodzice małych pacjentów.
Oddział dziecięcy to zdecydowanie nie miejsce na zakładanie maski. Rodzice w znacznej większości funkcjonują w trybie przetrwania i ani przez moment nie próbują nic udawać. To rzeczywistość, w której nieważne, jak kto wygląda. Rodzice nie kryją się z żadnymi emocjami. Potrafią pokłócić się między sobą o najdrobniejszą rzecz, po czym wesprzeć się wzajemnie w chwilach słabości. Są świadomi, że nikt tak dobrze nie rozumie ich zmęczenia i poczucia bezradności jak inny rodzic, którego sytuacja również zmusiła do pobytu w takim miejscu.
Pamiętam, że w całej sytuacji bardzo mnie zadziwiały skrajnie odmienne postawy rodziców. Jednym razem dzieliłyśmy salę z dzieckiem, którego rodzice całkowicie podporządkowali życie pod pobyt w szpitalu. Oboje przestali na ten czas pracować, a kiedy jeden przebywał w szpitalu – drugi pozostawał z nim w stałym, praktycznie nieprzerwanym kontakcie telefonicznym. Podczas krótkich spotkań przy okazji zmiany dyżuru przy maluchu wymieniali się bardzo skrupulatnie wszystkimi informacjami odnośnie zachowania dziecka, jego stanu zdrowia, apetytu. Nie poruszali innych tematów – ani między sobą, ani w rozmowach z innymi członkami rodziny.
Innym razem miałam okazję obserwować całkowicie odmienne podejście rodziców do pobytu dziecka w szpitalu. Żadne z nich nie zrezygnowało z pracy zawodowej na ten czas, a nawet z zaplanowanych wcześniej rozrywek. W przerwach między kolejnymi badaniami czy zabiegami załatwiali swoje, całkowicie przyziemne sprawy. Byli w stanie w rozmowach z bliskimi poruszać całkowicie inne tematy, a nawet śmiać się czy żartować w rozmowach ze znajomymi.
Wiele można powiedzieć o obu tych postawach. Myślę, że nie powinniśmy ich w jakikolwiek sposób oceniać. Z pewnością różne reakcje wynikają z odmiennych charakterów i typów osobowości. Żadne nie były dobre ani złe – wszystkie były prawdziwe.