W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

O mało co juliusz, dawniej luj

O mało co juliusz, dawniej luj

Staromodne określenie mężczyzny zajmującego się sutenerstwem, czyli czerpaniem korzyści z cudzego nierządu, stało się nieoczekiwanie na nowo popularne za sprawą jednego z wątków niedawnej kampanii wyborczej, pobocznego i – jak się okazało – mało istotnego dla wyborców. Tak samo jak pogardliwe powiedzonko „typowy Janusz” (również błąkające się na obrzeżach kampanii) stygmatyzuje imię Bogu ducha winne. Patrzę w lustro i wiem, skąd się bierze ów „janusz” (choć ciągle buntuję się przeciw typowości tego, co widzę). A skąd „alfons”? Okazuje się, że historia teatru jest jak Biblia, można w niej znaleźć odpowiedź na każde pytanie.

Na pozór odpowiedzialny za napiętnowanie imienia Alfons jest Aleksander Dumas (syn), który w 1873 napisał komedię Monsieur Alphonse, która bardzo szybko osiągnęła międzynarodową sławę. Ale główny bohater sztuki („uwodziciel najniższej próby i najniższych instynktów”) miał pierwotnie nosić imię Juliusz. Kiedy jednak autor pojawił się z rękopisem u Adolphe’a Lemoine-Montigny’ego, doświadczonego dyrektora paryskiego Théâtre du Gymnase (kierował tą sceną prawie czterdzieści lat, od 1844 do 1880, zasłużył się dla rozwoju nowoczesnej reżyserii) – usłyszał, że Juliusz nie przejdzie: „– Za wiele […] mamy Juliuszów, którzy w ostatnich latach odgrywali wciąż role polityczne”. Tu dyrektor wymienił nazwiska kilku ważnych postaci ówczesnej Francji, którzy nosili imię po rzymskim dyktatorze. „– Daj pokój, kochany Aleksandrze, zmień tytuł, bo gotowi to wziąć jeszcze za przymówkę i stronnicy ich wygwiżdżą ci komedię”. Parę dni później Dumas wrócił do dyrektora z nowym pomysłem: Leon. Dyrektor natychmiast przypomniał o Leonie Gambettcie, polityku, który trzy lata wcześniej proklamował III Republikę Francuską… Po kolejnych kilku dniach Dumas triumfalnie wkroczył do dyrektorskiego gabinetu: „– Eureka, rzekł, mam tym razem doskonały tytuł […]. Pan Adolf”. Tego już dla Lemoine-Montigny’ego było za wiele. Nie dość, że imię to nosił kolejny ważny wówczas polityk (Thiers), to i przecież on sam. Doszło do sprzeczki. Autor stracił cierpliwość, groził, że pójdzie ze sztuką do innego teatru. Wtedy w sprawę wmieszała się pięćdziesięciokilkuletnia ceniona aktorka, która wiedziała, że ma grać główną rolę żeńską w tej komedii. Nazywała się Jeanne Benoît, występowała pod imieniem Alphonsine. “– Ale […] ów pan Julian ma być moim mężem? – Tak, żeni się z tobą dla pieniędzy. – To nazwijcie go pan Alfons. Słusznie, żeby mąż Alfonsyny nazywał się Alfonsem”.

Tak też się stało. Po premierze, która odbyła się w Gymnase 26 listopada 1873 roku okazało się, że obawy dyrektora były słuszne. Otóż autora odwiedził przedstawiciel wpływowego rodu Rotschildów, którego ówczesną głową był niesłychanie bogaty finansista i kolekcjoner sztuki baron Alphonse de Rothschild. Wysłannik zażądał zmiany tytułu: „– Pan baron Rotszyld poczyta sobie za ujmę, że nędzny uwodziciel występujący w tak nikczemnym charakterze nosi nazwę wspólną z nim”. Dumas zgrabnie wywinął się z kłopotu: „– Wszakże panu baronowi o to idzie, że pan Alfons konkuruje do kobiet tylko dla pieniędzy? – Tak jest. – Otóż jeśli pan baron mi dowiedzie, że ciążą na jego sumieniu jakiekolwiek bądź tego rodzaju konkury, gotówem zmienić tytuł. W przeciwnym razie zostanę przy swoim”.

Anegdotę przytaczam za „Kurierem Warszawskim”, który opisał ją 18 grudnia 1873 na pierwszej stronie, mimo że sztuka nie była jeszcze znana na naszych scenach. Po raz pierwszy ujrzy światło polskich kinkietów w maju następnego roku w Krakowie.

Rzecz nie dotyczyła wcale zawodowej prostytucji. Jak streszczała Zapolska w recenzji z wystawienia we Lwowie (1901), chodziło o to, że 

Pan Alfons, to taki pan, który doszedłszy do lat trzydziestu i wyłysiawszy trochę, chce się bogato ożenić. Z kim? mniejsza. – Panów Alfonsów na świecie jest dużo… dużo jest i kobiet, mających pieniądze do rozporządzenia. Lecz pan Alfons chce przedtem uprzątnąć pewne rachunki młodości. I z tego powstaje sztuka Dumasa. Widzimy w niej przez trzy akty, jak ten rozkoszny młodzieniec lawiruje w tych sytuacjach niepewnych, w które poprzednie wesołe życie go wplątało. Gdy wreszcie śmieszna, ale uczciwa kobieta wypędza go, nazywając łotrem – widz mimo woli zrywa się do oklasku. 

Autorka dodaje, że owa stara już komedia jest „jeszcze żywotna, że panowie Alfonsy ciągle spacerują po świecie, szukają posagów i zasługują na wzgardę u ludzi uczciwych”.

W tym czasie słowo „alfons”, jako pisany z małej litery synonim sutenera, wypierało już w polszczyźnie warstw ludowych wcześniej popularne słówko „luj”, pochodzące również od imienia (francuskiej wersji Ludwika). Świadectwem tego są relacje prasowe z kilkudniowych rozruchów w Warszawie i niektórych innych miastach zaboru rosyjskiego, których sto dwudziesta rocznica minęła w ostatnim tygodniu maja. Przeszły do historii pod nazwą pogromu alfonsów.

Zaczęło się od żydowskich rzemieślników i robotników, którzy po południu 24 maja 1905 ruszyli na żydowskich przedstawicieli warszawskiego półświatka czerpiącego zyski z prostytucji i handlu żywym towarem. Na drugi dzień do zamieszek dołączyli chrześcijanie – nie tylko robotnicy, ale i młodzież szkolna, także kobiety. Atakowano domy publiczne i kawiarnie, w których kwitł przestępczy proceder, atakowano sutenerów i złodziei; kiedy zburzono lupanary (z wyjątkiem chronionych przez żandarmerię), rzucono się na mieszkania zajmowane przez bogate kobiety lekkich obyczajów, m.in. na Nowym Świecie. Przez okna wyrzucano luksusowe meble, lustra, drogie ubrania i bieliznę, a nawet pianina. Mieszkania biedniejszych prostytutek oznaczano. Jak zwykle w sytuacjach linczu, były również przypadkowe ofiary. 

Szczegółową relację z wydarzeń zamieścił m.in „Kurier Poranny” z 26 maja 1905: 

Już przed południem gromada uzbrojonych w noże i rewolwery ludzi, wkroczyła do osławionej kawiarenki – giełdy żywym towarem przy ul Zielnej w Hotelu Pretoria […]. W jednej chwili całe urządzenie szyby, stołki, stoły, lada sklepowa utworzyła jedną bezkształtną kupę gruzów, na wierzchu których widniały połamane landszafty i podarte firanki. […] W ladzie sklepu wynaleziono kobiałkę z pieniędzmi. Jeden z biorących w niszczeniu udział, schwycił ją i poniósł do wylotu kanałowego wsypując doń jej zawartość.

Redakcja komentowała na gorąco: 

Przeciw alfonsom-sutenerom i handlarzom żywym towarem stało i od długiego czasu panowało wzburzenie wśród tej części społeczeństwa zwłaszcza, w której łotrzy łowili swe ofiary. Pojedyncze wypadki ginięcia dziewcząt i kobiet poza wzburzeniem wywoływały często pojedyncze starcia, dochodzące do zajść krwawych, niekiedy śmiertelnych. Ubogi pracownik, któremu pasożyci wykradli córkę, siostrę czy żonę by ją zniszczyć w prostytucji nie widząc innego ratunku sam sobie wymierzał sprawiedliwość. Objawy pojedyncze łatwo się mogły rozszerzyć w porze tak znacznego, jak obecnie wzburzenia umysłów. Najprawdopodobniejsza zatem jest pogłoska o impulsie do masowego wystąpienia, iż pewien pojedynczy objaw nowego łotrostwa jednego czy kilku alfonsów wzburzył skrzywdzonego, który łatwo dobrał sobie innych pokrzywdzonych. Na tym tle mogła się rozwinąć dążność do walki zorganizowanej, wymierzonej przeciwko tym pasożytom.

Strukturę ówczesnego półświatka opisał szczegółowo Jan Augustynowicz w artykule Z bagna, opublikowanym w „Przeglądzie Powszechnym” (1905, nr 22):

Bezkarność i zuchwalstwo alfonsów są dobrze ugruntowane, oni sami wiedzą najlepiej, jak mogą się czuć bezpieczni. I czują się… czuli się wszak zawsze. Z wprawą złoczyńców „udoskonalonych” patrzą na pojawiająca się lepsze usiłowania… wiedzą, gdzie i jak ich wiatr wieje… Szajka zorganizowana, rozporządzająca „wiadomościami”, „sposobami”, „taktyką”, znajomością „fachu”, solidarnością i zasobami materialnymi, stanowi, obok zakały, jeden z najwięcej ropiejących, a niebezpiecznych wrzodów miasta. 

Do szajki tej, prócz alfonsów, należą tzw. w gwarze ludowej „maciory”, czyli prostytutki czynne jeszcze, albo już „bierne” tylko, utrzymujące większe, lub mniejsze, jawne, lub tajne, lupanary. Kasta ohydna i zupełnie na jednakowym poziomie, etycznym z alfonsami stojąca, utrzymująca ścisły i „solidarny” związek z nimi. Obok „macior” łączą się z alfonsami tzw. „maciornicy”, mężczyźni, utrzymujący domy publiczne. Należą do tego związku także czasem posługujący w domach publicznych i stale, lub okazyjnie, reszta różnych złoczyńców: nożowcy, złodzieje i paserzy. Granica między poszczególnymi członkami bandy zatraca się często: prawie każdy alfons jest nożowcem, wielu alfonsów jest w „fachowym” znaczeniu tego słowa obok tego złodziejami lub paserami, natomiast nie zawsze „zawodowy” nożowiec bywa sutenerem („fachowym”).

Łotrzy ci działają w porozumieniu, trzymają się solidarnie, wyznając zasadę popierania się wzajemnego i nie wchodzenia sobie w drogę (przynajmniej „oficjalnie”). Uprawiając przeróżne „kombinacje”, stykają się ciągle i znają się między sobą wybornie. Wiele łotrostw i aktów przemocy bywa planowanych i „obgadywanych” wspólnie, wiele „wypraw”, „sądów” i „spekulacji”…

[…]

Alfons, odgrywający w teorii rolę czułego kochanka, przyjaciela i obrońcy, uprawia w rzeczywistości ohydny proceder nie tylko utrzymanka prostytutki, lecz quasi-właściciela tylu a tylu funtów żywego ciała kobiecego, które eksploatuje bezwzględnie i do ostatka, na wszelki dostępny sobie sposób. I gdy wniknąć w istotę rzeczy, dojść trzeba do przekonania, że z pośród wszystkich zbrodniarzy i łotrów, z pośród najwięcej zezwierzęconych nawet nąjplugawszymi są: alfons i utrzymujący lub utrzymujące domy rozpusty. Alfons nie zna, co miłosierdzie: gdy trzymana w szponach jego dziewczyna zdaniem alfonsa względem niego przewinie – nie pożałuje niczego, by „rozum” jej głowie „wrócić”. Jak to „wracanie” głowie rozumu się odbywa – zbyteczne dodawać, Tortury „zmyślne”, bat, pięść, a w potrzebie nóż nawet – wszystko znajduje się na pogotowiu. Nierzadkie są i morderstwa. To za wierną „służbę”…

I tak dalej… 

Minęły lata, biznes się kręci, zmieniając nieco formy. Kultura masowa zaanektowała temat, tworząc z niego barwne, dobrze sprzedające się opowieści. Czasem wybucha panika moralna, ale na ogół wzruszamy ramionami. Tak się toczy światek, nieprawdaż?

 

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart