Po premierze teatralnej w okolicach trzeciej rocznicy napadu Rosji na Ukrainę, w czasie gdy amerykański prezydent przemówił językiem Kremlowskiej propagandy, trzy panie, pracownice kultury, paląc papierosy przed teatrem rozmawiały o tym, co zrobić, żeby się jakoś przygotować na wypadek wojny, i naprawdę zaimponowały mi. Mówiły spokojnie, bez emocji, rzeczowo, konkretnie, z rozwagą i bez lęku. Że dobrze jest zrobić zapasy soli, bo sól konserwuje żywność, co jest bardzo przydatne, gdy są przerwy w dostawach prądu. Że należałoby wybrać dzieła sztuki i eksponaty, które należy w pierwszej kolejności wywieźć w bezpieczne miejsce i ustalić kolejność wywozu bądź innego zabezpieczenia pozostałych. Że warto sporządzić instrukcje postępowania w razie bombardowań i ataków rakietowych i przeszkolić w tym zakresie wszystkich pracowników, aby zminimalizować ryzyko chaosu.
Więcej nie podsłuchiwałem, gdyż było mi głupio, ale wraca do mnie ta rozmowa i myślę o niej. Żadna nie powiedziała: „A weźcie nie mówcie o tym, bo jeszcze wykraczecie!”. Przypomniała mi się znów stara stoicka mądrość, że lepiej jest być przygotowanym na najgorszy wariant rozwoju sytuacji, bo jeśli on nie nastąpi, to nic nie tracimy i tylko się cieszyć, a jeśli nastąpi, to wszyscy ci, którzy mówili: „Nie kraczcie! Bądźmy dobrej myśli! Wszystko ułoży się dobrze, zobaczycie!” są narażeni najbardziej na atak paniki i wynikające z niego dodatkowe straty.
Pomyślałem też o zmianie, która następuje. Przestaje być dobrze widziane i fajne deklarowanie, że „ja uciekam, jak tylko się zacznie”. O ile się orientuję, taką narrację o Polsce przyjęła propaganda Kremla. Mówią, że nie ma tu woli walki. Trudniej jest podjąć decyzję o napaści na kraj, o którym wiadomo, że będą się bronić zaciekle. Dlatego korzystniej jest dla nich powtarzać, że Polacy nie będą się bronić. Że będą uciekać, aż się będzie za nimi kurzyło. Najpierw młodzi mężczyźni, bo będą najszybsi, potem dziewczyny, na końcu dowloką się poza granice ich rodzice oraz dziadkowie. Zostawią swoje domy, swoje rzeczy, których nie dadzą rady spakować, swoje koty, psy, jeśli nie dadzą rady z nimi wejść pociągu, do załadowanego auta, samolotu. Zostawią swoje ulice, swoje parki, lasy, rzeki, pola, miasta stare i nowe, wioski i przysiółki i będą uciekać do tych fajnych i bezpiecznych krajów, jak Niemcy, Włochy, Francja itd. itp. Wielu już wie bardzo konkretnie dokąd dadzą nogę. Bo też po co mieliby tu zostać? W imię czego? No faktycznie nieraz się tu takie rzeczy słyszało. Czasami nawet mówione z pewnym poczuciem wyższości i dyskretnego politowania dla tych, którzy z jakichś powodów tu wtedy zostaną, bo za mało sprytni.
Kiedy słuchałem tych trzech pań, pomyślałem, że chyba jednak tak nie będzie. One nie myślą o ucieczce. I raczej będzie, jak zwykle. Najsprytniejsi, najbardziej zdeterminowani oraz najwięksi szczęściarze czmychną i będą się usiłowali odnaleźć gdzieś tam, w świecie, który z coraz większą niechęcią patrzy na wszelkich uchodźców. Tłumy z tobołkami ugrzęzną na zakorkowanych drogach przeganiane tam i z powrotem, a wszystko za późno. Kto miał naprawdę uciec, już to zrobił. Z pozostałymi będziemy musieli jakoś się w tej sytuacji odnaleźć tu i teraz. Wspólnie. I będziemy dzielni. Trochę na żywioł, trochę na hurra, ale przetrwamy. Jak zawsze.
Oczywiście nikt z nas nigdy nie wie, jak się zachowa ostatecznie w danej sytuacji, dopóki ta sytuacja nie nastąpi, a sprawy dzieją się nieprzewidywalnie. Ale wierzę w to, że łatwiej jest się zachować jakkolwiek, jeżeli wcześniej się to jakkolwiek przećwiczy w sobie, w głowie. Jeżeli ileś razy przerzucisz w myślach hipotetyczną sytuację i co i jak wtedy zrobisz, to gdy już ta sytuacja nastąpi masz większe szanse, że zrobisz to faktycznie. Gwarancji nie ma, ale prawdopodobieństwo rośnie. Sól, kolejność wywozu rzeczy do zabezpieczenia, procedury, punkty, scenariusze zachowań. Spokojnie. Bez emocji. Oraz wariant B.
Jeśli okażą się zupełnie zbędne, bo sytuacja wcale nie nastąpi, będziemy mieli wspaniały powód do radości i do świętowania. A sól się i tak przyda.