Dostałem właśnie kolejną prośbę z Rosji o zgodę na wystawienie mojego tekstu o Marii Skłodowskiej-Curie. Rosyjska reżyserka napisała bardzo miły, bardzo życzliwy i przyjazny list. Zależy jej. Chce być uczciwa. Mogliby nic nie mówić, niczego nie zgłaszać i o nic nie pytać. Kto by to sprawdził? A jeśliby ktoś sprawdził, to kto by egzekwował teraz z Polski przestrzeganie praw autorskich polskiego pisarza w Rosji? Ale ona chce być w porządku.
Kiedy pierwszy raz otrzymałem taką propozycję, chodziłem z tym parę dni. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Radziłem się przyjaciół, co i jak odpisać. I na pewno nie chciałem tego w żaden sposób upubliczniać. Było mi z tym dziwnie, niepokojąco, ale też czułem żal i przykrość. Teraz, po kolejnej takiej korespondencji pomyślałem, że to jednak ciekawe i jakoś chyba ważne.
Monodoram o Skłodowskiej-Curie pt. „W promieniach” był czytany publicznie przez aktorów w Jekaterynburgu, w słynnym teatrze Nikołaja Kolady parę lat przed tym, zanim rosyjskie rakiety zaczęły spadać na ukraińskie miasta. Miałem tam spotkanie z rosyjską widownią, z udziałem przedstawicieli polskiej ambasady. Uderzający był podziw i wielki szacunek dla polskiej uczonej ze strony rosyjskich widzów. Nie przeszkadzało im, że Skłodowska-Curie w monodramie mówi, że nie cierpi Ruskich (to zaczerpnięte z jej listów), że uciekła od nich, i że nazwała pierwiastek „polon” przeciw nim. „Ruscy są różni” - padały głosy z widowni usprawiedliwiające te słowa. „Władze władzami, a my zwykli ludzie to co innego” – mówili. Rosyjska publiczność teatralna, o czym się przekonałem kilkukrotnie, jest chętna do dyskusji. Nie unikaliśmy też rozmów o polityce. W tym czasie w Moskwie, w słynnym teatrze MChAT parę kroków od Kremla grano spektakl „Idealny mąż” w reżyserii Konstantina Bogomołowa, w którym aktor grający Putina deptał wielką rosyjską flagę, a następnie zsuwał spodnie i gwałcił swoich ministrów i oligarchów. Na spektakl waliły tłumy. Trudno było dostać bilety. Pamiętam, że kiedy go oglądałem, pomyślałem, że w Polsce podobny spektakl, tylko z polskimi symbolami i postaciami, wywołałby wielką ogólnokrajową aferę i protesty.
Monodram o Skłodowskiej-Curie trafił na deski Teatru Lensawieta w Petersburgu. Przed tym teatrem w 2022 roku odbywały się protesty przeciw agresji na Ukrainę. W tle, na zdjęciach na fasadzie teatru, widziałem aktorkę grającą Marię. Chcieli ją grać dalej. Że przecież apolityczna. Że przecież wypowiada aktorka ze sceny te pretensje Skłodowskiej do Rosjan. Oparła się naciskom rosnącej w siłę cenzury i mówi to na każdym przedstawieniu. Ale jak? Wasze samoloty bombardują ukraińskie miasta, a tam u was sobie ludzie siedzą w teatrze i kontemplują sztukę? Nie.
Część uczestników protestów trafiła za kraty. Część zespołu wyjechała, choć trudno jest być Rosjaninem, wrogiem putinowskiego reżimu, emigrantem. Bo nikt takiemu nie ufa. Niektórzy nie przyznają się do swojej narodowości. Są i tacy, co zrzekli się rosyjskiego obywatelstwa.
Myślę sobie, że Rosjan deklarujących sprzeciw wobec dyktatury Putina, należałoby przygarniać i mocno wspierać, ale emocje tłumu są inne i co zrobisz, nic nie zrobisz.
Jeśli chodzi o emocje tłumu, przypominają mi się rozmowy w głębi Rosji, z ludźmi z rosyjskiej prowincji i ich wielkie, zaskakujące dla mnie wówczas, poczucie krzywdy. Że porozkradane wszystko, że nędza, że oszukali, zabrali, ograbili. Kto? Zachód, który rozwalił Związek Radziecki, który może nie był rajem, ale dało się żyć, a teraz co? To było naprawdę potężne poczucie krzywdy, powtarzające się w kolejnych rozmowach. Putin w tych aktach rozpaczy, pretensji i żalu rysował się jako wybawca, jako ten, który się wreszcie postawił pyszałkom z Zachodu. Nasz chłopak. A że trochę cwaniak i łobuz, to tylko lepiej, bo przecież jest z nas, więc taki, jak my.
Nie wiem, jak tam jest teraz i co o nim mówią, gdy chłopcy wracają na wioski w zaspawanych trumnach. Podejrzewam, że mówią niewiele, bo po co kusić los.
Najokrutniejszą rozmowę miałem z Jurijem, tłumaczem literatury polskiej, wielkim wielbicielem i znawcą polskiej kultury. Często do niej wracam.
– Wam, Polakom niezmiennie wydaje się, że polityka to takie harcerstwo. Że ma być szlachetna, wspaniałomyślna, honorowa – mówił Jurij, kiedy wychyliliśmy już parę kieliszków i oficjalne grzeczności poszły hen. - Że polityk ma się kierować dobrem i wartościami. A to bzdura! Polityk ma reprezentować lud, który za nim stoi. Dobry polityk to ten, który potrafi zagospodarować niezagospodarowane, odrzucone przez innych grupy. Im jest ich więcej i im więcej mają żalu i pretensji, tym silniejszy polityk. A w polityce chodzi o siłę, o nic więcej. Silniejszy wygrywa. Straciliście, wy Polacy, waszą ziemię, bo byliście słabi i wierzyliście w harcerską politykę. A kto wam ją zdobył i oddał niejako w dzierżawę? No kto?
Zmitygował się Jurij, że za daleko zaszedł i przeprosił. Ale słowa dźwięczą mi w głowie do dziś i powracają przy różnych okazjach.
I kiedy dostaję kolejną prośbę o zgodę na wystawienie monodramu o wspaniałej, wielkiej, wielbionej w Rosji polskiej uczonej, silnej kobiecie, która tyle osiągnęła nauką i pracowitością, przypominają się te wszystkie spotkania, rozmowy, niezwykła, ujmująca serdeczność, porozumienie w rozmowie większe niż z przeciętnym człowiekiem z Zachodu, te teatralne dyskusje pełne szczerej pasji, a z drugiej strony ten żal i to poczucie krzywdy, i pretensje do świata, do Ukrainy, do nas, i ten zimny, kpiący, z nutą szyderstwa, polityczny cynizm, który wylazł nagle z Jurija, znawcy polskiej kultury.
– Jaki jest pani stosunek do wojny w Ukrainie? – spytałem mailem reżyserkę.
– Nasz teatr jest apolityczny – odpisała. – Polityka nas nie interesuje w ogóle. Uważamy, że teatr nie jest od osądzania i prowokowania.
Mogła nic nie pisać. Ale spytała. Chce być w porządku. Po moim mailu mogła po prostu nie odpisać. Mogła dać jakąś wymijającą odpowiedź. Znamy, rozumiemy język niedopowiedzeń i aluzji. A tymczasem bach! Manifestacyjnie wręcz, ostro.
Dlaczego? O co chodzi? Z czego to wynika? Co tam się podziało? Czy to jednak zmyłka na wypadek przechwytywania maili przez służby? Czy rodzaj wewnętrznej ucieczki? Emigracji bez wyjazdu? Czy coś innego, czego nie rozumiem. Da się kiedykolwiek naprawdę dogadać, czy nie? Nie umiem. Nie wiem. Czuję niepokój, żal i złość, i coś, czego nie umiem jeszcze nazwać, i próbuję to zrobić, przetrząsając w głowie te wspomnienia i rozmowy.
„Ok, pogadamy po wojnie” - napisałem, po czym wykreśliłem to zdanie.