Downhill to wyjątkowo widowiskowa dyscyplina sportu. Widowiskowa i niezwykle wymagająca. Pewnie, że sprzęt czy umiejętności są w niej ważne. Ale kto wie, czy najważniejsza nie jest odwaga. Bo downhill to sport ekstremalny. Niebezpieczny, ale i generujący adrenalinę. I niezapomniane przeżycia. Takie, które potrafią uzależnić…
Początków takich odważnych rowerowych zjazdów można szukać w drugiej połowie lat 70. w Stanach Zjednoczonych. Konkretniej, to w Kalifornii, gdzie amatorzy i entuzjaści rywalizowali w nieformalnych wyścigach. Z czasem zjazdowe szaleństwo ubrano w formalne ramy. W 1990 w Durango w USA wystartowały nawet pierwsze mistrzostwa świata. Triumfował Greg Herbold z Denver.
I choć przez te kilka dekad dyscyplina ekspresowo ewoluowała, to jedno pozostaje niezmienne. Zawsze wygrywa ten, który najszybciej zamelduje się na mecie, trochę podobnie, jak w narciarstwie alpejskim. Bo downhill to sport, w którym co prawda masz obok siebie konkurentów z krwi i kości, ale najczęściej to czas jest twoim głównym rywalem. Pewnie dlatego, chcąc stanąć na podium i urywać cenne sekundy, trzeba podejmować ryzyko.
W najtrudniejszym terenie, pełnym naturalnych przeszkód i przy prędkościach dochodzących do 70 km/h, sprzęt ciągle musi być pod pełną kontrolą. Trudność polega na znalezieniu równowagi pomiędzy maksymalną prędkością i obniżaniem ryzyka upadku. Taka jazda to ciągły balans. Jeden ruch może decydować o końcowym sukcesie albo porażce. Kiedyś zjeżdżano na sztywnym rowerze. Nierzadko na dzikich trasach. Dziś profesjonalni zawodnicy – ba, nawet amatorzy – posiadają innowacyjny sprzęt. Amortyzatory, opony, hydrauliczne siodełka i wiele innych rozwiązań ma im w tym ich balansowaniu pomóc.
Wraz z rozwojem technologii i rosnącą popularnością ekstremalnych sportów downhill przekształcił się w zjawisko globalne. Zza Atlantyku przywędrował nawet do Bielska-Białej. Więcej, u podnóża Szyndzielni i Klimczoka pojawiły się wielkie talenty. Jednym z nich jest Kacper Sidło. Rocznik 2007.
* * *
Na starcie zapinają kask. Sprawdzają wszystkie systemy bezpieczeństwa i rower wraz z całym osprzętem. A potem ruszają w dół. Strome zbocza gór nie są im obce, tak jak niezliczone zakręty, wąskie leśne drogi, ciasne przejścia pomiędzy drzewami, uskoki i właśnie prędkość – momentami olbrzymia…
Wielu bielszczan, krocząc ścieżkami prowadzącymi na górskie szczyty widuje ich. Całe grupy pasjonatów rowerowych zjazdów. Szczególnie mocno oblegają Kozią Górę, bo trasy, które tam stworzono dają możliwość odpowiedniego "wyżycia się". Pewnie dlatego ciągną nań ludzie z całego kraju.
Kacper z rowerem zaczynał dawno. Sam nie pamięta kiedy. Najpierw, jak każde dziecko, jeździł na zwykłym rowerze górskim. Los ma jednak to do siebie, że często przynosi niespodzianki. – Byłem z rodzicami w Ustroniu. Taki rodzinny wypad. I akurat trafiliśmy na zawody. Wstąpiliśmy popatrzeć. Spodobała mi się ta forma rywalizacji i cała jej otoczka. Po powrocie do domu zabrałem sprzęt i poszedłem na trasy enduro na zboczach Koziej Góry.
Działo się to cztery i pół roku temu. Półtora roku później kolega wkręcił go na pierwsze w życiu downhillowe zawody. Daleko jechać nie musiał, bo na pobliski Żar. Debiut zaliczył udany, a miejsce w połowie stawki cieszyło go niezmiernie. Na kolejnych zawodach był już piąty. Potem nie wypadał poza pierwszą dziesiątkę. Widać było, że więcej niż przypadku, jest w tych wynikach talentu. Dlatego rozpoczął intensywne treningi. W myśl zasady, że ciężka praca popłaca.
Dziś bielszczanin ma siedemnaście lat i jeździ po trasach całej Europy. Najczęściej trenuje we Włoszech, choćby w San Remo. Ma taką możliwość, bo został członkiem profesjonalnego teamu – HR Racing. W grudniu 2023 roku, na oficjalnym fanpage'u zespołu, tak o nim pisano: Kacper, mimo młodego wieku, jest mocno doświadczonym riderem o dużym potencjale. Wyniki w lokalnych zawodach przekonały nas, że chcemy Kacpra w zespole i bardzo się cieszymy, że będziemy mogli towarzyszyć mu podczas pierwszych startów za granicą.
Jakie wyniki? A no niczego sobie! Młody zawodnik wygrał bowiem juniorski Puchar Polski, uczestniczył w Mistrzostwach Europy Urban Downhill, gdzie ledwie o pół sekundy przegrał podium. Dwa lata temu wygrał klasyfikację generalną National Downhill League. W sporcie, którego widowiskowość jest jednym z największych atutów, mieszkaniec Bielska-Białej odnalazł siebie. I sporo dlań poświęcił. – Downhill zabiera mi właściwie cały czas. Trenuję non stop. Często pytają minie o szkołę, bo przecież w moim wieku, to ona jest głównym zajęciem. Nie zaniedbuję jej, ale z powodu startów i wyjazdów korzystam z dobrodziejstw nowoczesnej technologii. Uczę się zdalnie. Naprawdę sporo dla tego sportu poświęcam…
Poświęca, bo ciągle stawia sobie nowe cele. Ma też marzenia. Jedne większe, drugie trochę mniejsze. Najbardziej chciałby pojechać na Puchar Świata. I to realne założenie, przy skali jego możliwości. Kacper ma jednak w sobie duszę prawdziwego sportowca, bo skoro już wyjedzie, to dlaczego miałby nie wygrać tego prestiżowego cyklu? – Każdy sportowiec - bez względu na dyscyplinę, którą uprawia - robi to, by zwyciężać – tłumaczy.
Są też inne przesłanki. Profesjonalny zespół, zagraniczne treningi to jedno. Innym jest sprzęt, a ten też otrzymuje świetny. Wydaje się więc, że najwięcej zależy od niego samego. Tyle że sport lubi swoje rozwiązania. Czasem płata figla, przynosi kontuzje. Sporo też zależy od sfery mentalnej. Kacper zdaje sobie z tego sprawę. I niemało w nim pokory.
– Strach towarzyszy mi przy każdym starcie. Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, to pal licho! Gorzej, gdy wychodzę z jakiejś tam swojej strefy komfortu. Przykładowo nie zapanuję nad rowerem czy gdzieś wpadnę w poślizg. Wtedy siłą rzeczy pojawiają się obawy. Kontuzje? Miałem. Otarcia, naciągnięcia czy potłuczenia to w downhillu codzienność. Rzec by można, że są wpisane w ryzyko zawodowe. Ale zdarzył mi się uraz poważniejszy. W Szwajcarii zaliczyłem upadek z droppa. Spadłem z kilku metrów i poważnie złamałem rękę.
Na szczęście wrócił do startów. Dziś bielszczanin, mimo młodego wieku, ma spore doświadczenie i swoje obserwacje. Jedną z nich jest sytuacja downhillu w Polsce. – Obecnie to sport niszowy. Mam wrażenie, że wręcz umiera, że kiedyś rozmach i skala zawodów były większe, szczególnie tych przed pandemią. Ale jest iskierka nadziei, chociażby Puchar Świata (17-19 maja 2024). Bielsko-Biała będzie gospodarzem wydarzenia, w którym rozegrane zostaną trzy dyscypliny: Enduro, E-Enduro, Downhill. Ta "moja" dyscyplina odbędzie się w Szczyrku.
Downhill nad Wisłą porównuje z saneczkarstwem. U nich widoczny jest brak rodzimego toru, takiego z prawdziwego znaczenia. W zjazdach jest podobnie, bo nie ma porządnych tras. W Europie kilka jest, choć te jego ulubione nie są do końca legalne.
– Uwielbiam trasy w Mariborze w Słowenii, najbardziej te nieoficjalne. Są najlepsze, bo jadąc po nich, czuję siebie. Szkoda, że podobnych nie ma w Polsce. Może ten sport ruszyłby z kopyta? Bo mam wrażenie, że u nas za bardzo się go familizuje, upraszcza. Brakuje trudnych, wymagających odcinków, które byłyby idealne do szkolenia tych najlepszych. Cóż, może kiedyś.
Może.
Może kiedyś Kacper Sidło z Bielska-Białej stanie się dla downhillu kimś takim, kim dla skoków narciarskich był Adam Małysz? Sądząc po talencie i celach, jakie sobie stawia, światełko w tunelu jakby zaczynało się tlić…