Przy życzeniach, które dzisiaj składamy sobie na potęgę naszła mnie refleksja zamknięta w pytaniu: czy my dzisiaj potrafimy jeszcze świętować?
Tak bardzo dzisiaj walczymy o wolność. Każdy jest w stanie za nią oddać wiele. Słychać z każdej strony sceny politycznej inną definicję tej wolności. No ale nieważne... Jedno jest wspólne – święta. Nie mówię tu o religijności, bo święta przeżywają nawet Ci niewierzący. Jednakże mam dziwne wrażenie, że laicyzacja społeczeństwa, która dzieje się na naszych oczach, przyniosła nieumiejętność świętowania w naszych rodzinach.
Ja mam przed oczami obraz dnia świątecznego, w tym „zwyczajnej” niedzieli, sprzed 15 lat z mojego rodzinnego domu. Rano wszyscy spokojnie wstali, mama przygotowała śniadanie. Wszyscy razem jechaliśmy do kościoła na 11:00, przeżywaliśmy Eucharystię. Po powrocie trochę krzątaniny. Obiad, potem wszyscy zasiadaliśmy w salonie: Familiada, skoki Małysza, ewentualnie jakiś spacer, czasem odwiedziny rodziny i bliskich. Tak wyglądała niedziela.
Dziś patrząc na społeczeństwo dostrzegam dwie formy świętowania. Albo dzień nie różni się niczym od dnia powszedniego: dorośli do pracy, młodzi przed komputer, albo jedziemy gdzieś, spędzając cały dzień poza domem.
Oczywiście nie chcę nikomu projektować życia, ale zastanawiam się czy taka „forma” świętowania naprawdę pozwala człowiekowi odpocząć i sprawia, że dzień świąteczny w jakiś sposób jest wyjątkowy.
Pytanie zostaje otwarte.