Od dłuższego już czasu przyglądam się „dużej” polityce z dystansu, choć zapewne moje doświadczenie z przeszłości pozwala mi dostrzec więcej niuansów i ukrytych mechanizmów, które rządzą polityką. Dziś, dwa dni po wyborach, chcę podzielić się z Wami taką refleksją: są w polityce rzeczy niezmienne, trwające pomimo mijających polityków, partii, ustrojów a nawet całych epok. Takie polityczne dogmaty.
Pierwszy z nich brzmi tak: po wyborach zawsze okazuje się, że zwycięzca nie jest ani tak fantastyczny jak myśleli zwolennicy, ani tak fatalny, jak myśleli przeciwnicy.
I teraz też tak będzie. Z rosnącym rozbawieniem oglądałem wahadło emocji, zagarniające niektórych moich znajomych, całkiem przecież rozsądnych i racjonalnych na co dzień. Jedni wieszczyli katastrofę narodową i koniec historii, inni z entuzjazmem w głosie opowiadali o świetlanej przyszłości, czekającej Polskę. A prawda jest taka, że czekają nas trudne i chaotyczne tygodnie ( a może i miesiące) tworzenia rządu, sporów personalnych i programowych, przeciągania liny z Prezydentem, który przecież nie zniknął z dnia na dzień i nadal posiada demokratyczny mandat do aktywnego uczestnictwa w kształtowaniu polityki państwa. Ci, którzy sądzili, że od poniedziałku sądy będą „wolne”, TVP obiektywna, Ziobro pójdzie siedzieć a aborcja będzie na życzenie, przeżyją taki sam zawód jak ci, którzy w niedzielę byli pewni, że wygramy z Mołdawią na Narodowym. Piłkarze zmierzają nieuchronnie w stronę baraży; jest to scenariusz prawdopodobny również w polskiej polityce.
A drugi polityczny dogmat? To stara prawda, sprawdzająca się w wielu dziedzinach, nie tylko w polityce, choć akurat tu w sposób być może najbardziej spektakularny. Brzmi tak: czasem trzeba wiele zmienić, by nic się nie zmieniło.
Ogromne wzmożenie polityczne, wielkie emocje, rekordowa frekwencja (w Bielsku-Białej ponad 80%, ostatni raz tak było za Jaruzelskiego!), po trzy banery na jednym płocie - jak nigdy! No to spójrzmy na efekty. Na 10 mandatów, które były do zdobycia w okręgu bielskim (9 do Sejmu i 1 do Senatu) są tylko dwie nowe twarze: Bronisław Foltyn z Konfederacji i Apoloniusz Tajner z KO (choć w wypadku Tajnera trudno mówić o efekcie świeżości).
Osiem pozostałych mandatów przypadło parlamentarnym wyjadaczom. Łącznie spędzili oni w parlamencie już 72 lata. Nie, nie chodzi mi o to, że to źle. Z wiekiem coraz bardziej doceniam doświadczenie i wcale nie uważam, że młodsi są mądrzejsi od starszych (szczerze mówiąc: uważam wręcz przeciwnie). Chodzi mi o to, że te opowieści o jakiejś nadchodzącej wielkiej zmianie powinny trafić na półkę z propagandowymi mitami. Te wybory nie przyniosły zmiany politycznych elit, wręcz przeciwnie – utrwaliły je. Wyborcy pozostawili przy sejmowym stoliku tych samych graczy, po prostu teraz zamienią się krzesłami.
Taki był werdykt ludu, z nim się nie dyskutuje.