Niby doskonale rozumiemy i rozróżniamy oba pojęcia stanów logicznych, ale na co dzień, na własny użytek, przyjmujemy „nieprawdę”, jako eufemistyczne określenia „kłamstwa”, lub jego synonim, czyli zamiennik. I z tym mam pewien problem praktyczny, bo dla mnie nie ma między nimi pokrewieństwa, zwłaszcza, gdy do gry wkroczy jeszcze oszustwo, fałsz czy inny gatunek kuglarstwa. Od ponad 2500 lat na temat kłamstwa napisano niemal wszystko, pełne są o tym biblioteki i traktaty filozoficzne, a mimo tego każdy z nas sam dochodzi do własnej definicji tych pojęć. Mówiąc skrótem; kłamie ten, co znając prawdę, jej zaprzecza, a nieprawdę mówi ten, co prawdy nie zna, czyli tkwi w błędzie.
Mam w tej kwestii różne doświadczenia. Kościół św. Floriana na Kleparzu miał znakomitą akustykę. Sam się o tym przekonałem. Czyhałem na moment, gdy panie z ławki przestaną śpiewać, wtedy ja, oczywiście solo, wyśpiewywałem białym głosem, czyli na krzyku, swoją wokalizę. Byłem sobą zachwycony. Panie z ławki, mniej. Być może zapamiętały moje zgorszenie ich reakcją, na naszą z mamą rozmówkę. Przed wejściem do ławki dygnąłem dyskretnie na lekko ugiętych nogach i zwiniętą w trąbkę prawą dłonią, trzykrotnie, drgającym ruchem, postukałem się paznokciami w pierś, tuż pod gardłem. Panie z ławki parsknęły śmiechem, a mama purpurowa z zawstydzenia kazała mi się jeszcze raz przeżegnać, „tak, jak cię uczyłam”. Moje tłumaczenie, że „zrobiłem wszystko dokładnie, tak samo, jak mama przed chwilą”, tylko ściemniło jej rumieniec. Paniom z ławki powiedziałem, że tak było, ale one nie zrozumiały, że oboje z mamą powiedzieliśmy prawdę.
Pan Józef jedno oko miał szklane, drugie nie. Często, dla postraszenia czterolatka, wyjmował to szklane, ale więcej z tego było we mnie podziwu, niż strachu. Pewnego razu pan Józef wyszedł ze swojego „biura” pod schodami, spojrzał na zegar w korytarzu i powiedział: „idę rzucić okiem na ulicę” i ruszył ku wyjściu. Nie mogłem przecież przegapić takiej okazji i w te pędy ruszyłem za panem Józefem. Niestety, tym razem nie rzucił, ani okiem na ulicę, ani niczym innym nie rzucał. Tylko powiedział siostrze Zofii, że węglarze jeszcze nie przyjechali. Rzeczywiście, węglarzy nie było, więc siostrze Zofii pan Józef powiedział prawdę, ale okiem nie rzucał na ulicę, jak zapowiedział, więc mnie okłamał. U dorosłych to normalne.
Inne zdarzenie tę moją obserwację tylko potwierdziło. Pani powiedziała, bym tak oczami nie przewracał, bo się do lekcji nie przygotowałem. To nieprawda – broniłem się – byłem do lekcji świetnie przygotowany, ale pani pytała mnie o co innego, a od przewracania oka mistrzem był koleżka Andrzej Dziech (pozdrowienia do Czechowic!). Jedną ręką unosił górną powiekę, a palce drugiej ręki wpychał pod gałkę i pokazywał nam tył oka. Do dziś widzę sieć czerwonych żyłek oplatających białą kulkę. Ja tak nie potrafiłem, ale Andrzej potrafił. Co prawda, już wtedy wiedziałem, że kobiety nawet przez telefon słyszą, jak mężczyzna przewraca oczami, ale pani stała obok mnie i musiała widzieć, że nie przewracam oka, a przecież mówiła co innego, więc mówiła nieprawdę, czy kłamała? Sami odpowiedzcie.
Bywają w życiu sytuacje, w których trudno odróżnić kłamstwo od nieprawdy i okoliczności, w których łatwiej usprawiedliwiamy drobne oszustwa, o ile odnoszą się (że tak górnolotnie powiem) do ochrony dóbr wyższego rzędu. Kto by pomyślał w ten sposób, o smakowitych pierogach z mięsem, że stworzone zostały przez świątobliwych braciszków, by ukryć przed Szefem mięso zjadane mimo postu.
Do zbożnego oszustwa posuwali się też peruwiańscy Indianie. W chacie rodzi Indianka, a mąż siedzi w kącie i niemiłosiernie wrzeszczy, niby to z bólów porodowych, by oszukać złe duchy, które przyszły gnębić żonę. W ten sposób, żona rodzi bezboleśnie. (Naśladownictwo niezabronione, ale raczej na własną odpowiedzialność.)
Podobnie niewinnym oszustwem, egipscy Mamelucy wygonili ze swego kraju Napoleona, który planował wykopania kanału łączącego Ocean Indyjski z Morzem Śródziemnym. Wmówili mu, że różnica poziomu wód między obiema akwenami może zalać Egipt bezpowrotnie. Opuścił więc Egipt i naszego Sułkowskiego, a w kilka dekad później, Anglicy przystąpili do budowy Kanału Sueskiego.
Ja też bym Matejki nie podejrzewał o oszustwo, chociaż trąci nieprawdą, gdy na „Bitwie pod Grunwaldem” nie pokazał ani jednej kropli krwi. Może zrobił to z pobudek artystycznych, pacyfistycznych, albo religijnych, tego nie wiem. Chociaż znam osobnika nie cierpiącego widoku krwi, któremu jednak daleko do pacyfistów, o czym grzmi (taki eufemizm, wobec: „wrzeszczy) dość często w krajowych mediach.
Nasza cywilizacja zęby już zjadła w odwiecznym boju o swoje racje, nazywane prawdą. Często ratujemy się odwoływaniem do starożytnych mędrców oraz do ich dzieł, co wcale nie oznacza dotarcia do istoty rzeczy, gdy każdy z nich swoją prawdę uważa za bardziej prawdziwą, od fałszu zwanego prawdą, przez innego mędrca, czy inne dzieło. Można się w tym wszystkim pogubić, gdy się do tematu podchodzi z sympatią lub z antypatią, bo o empatię wtedy raczej trudno. Weźmy na przykład opinię, że Biblia uczy nas, jak mamy kochać, gdy dla mnie, raczej indyjska Kamasutra wydaje się w tej materii być bardziej kompetentna.
We wstępie pokazałem metodykę człowieczka szukającego uniwersalnej wiedzy, o kłamstwie towarzyszącym ludzkości po teraźniejszość. Dlatego pozwolę sobie, za Eubulidesem powtórzyć: Kłamię.
A teraz powiedzcie, czy powiedziałem prawdę?