W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Między techniką i polityką

Między techniką i polityką

 

1. Taśmy

Ciągle mówimy taśmy, choć jak to naprawdę wygląda i o co w tym chodzi, wiedzą już tylko miłośnicy zabytków techniki lub specjaliści w niszowych dziedzinach, gdzie ciągle się ich używa.

To były takie wąskie a długie paski cienkiego tworzywa, pokrytego z jednej strony substancją, którą można namagnesować. W urządzeniu nagrywającym taśma przesuwała się obok głowicy składającej się z elektromagnesu. Dzisiejszym odpowiednikiem taśmy są różne urządzenia cyfrowe, gdzie nic się nie przesuwa (jak w pendrajwie lub tak zwanym dysku SSD). Rozwiązaniem pośrednim były odchodzące właśnie w przeszłość dyski twarde, gdzie jeszcze kręciły się tarczki magnetyczne, ale dane były cyfrowe, a nie analogowe, jak na taśmie. Zostawmy jednak szczegóły technologiczne.

Ktoś powie, że taśmy w wersji pierwotnej wpłynęły na politykę przy okazji afery Watergate. Tam jednak nie chodziło o treść nagrań, ale o sam fakt montowania podsłuchu w sztabie wyborczym opozycji. O wiele bliżej naszych czasów są taśmy węgierskie z 2006 roku. Ujawniono wówczas wypowiedź socjalistycznego premiera Węgier Ferenca Gyurcsany’ego nagraną ukradkiem na zamkniętym posiedzeniu władz jego ugrupowania politycznego, kiedy po raz kolejny wygrali wybory. „Kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem. Nie możecie mi podać ani jednej rzeczy, z której moglibyśmy być dumni (w ciągu czterech lat), poza tym, że mamy władzę” – mówił do kolegów, podsumowując minioną kadencję i próbując ich zdopingować do przeprowadzenia reform. Fragmenty nagrania puściło węgierskie radio publiczne, co wywołało kryzys rządowy, masowe demonstracje i w konsekwencji utorowało drogę do władzy stronnictwu Viktora Orbana. „Czasy wiktoriańskie”, jak się z przekąsem mówi w Budapeszcie, trwają do dzisiaj, jedną z ich właściwości jest to, że media publiczne i prywatne zostały do tego stopnia spacyfikowane, że żadna tego typu ciekawostka na pewno już nie wypłynie.

Osiem lat później sceną polityczną w Polsce wstrząsnęły nagrania ówczesnej elity rządowej (już chyba nie na taśmach?) wykonywane jakoby przez kelnerów w jednej z warszawskich restauracji. Choć inaczej niż na Węgrzech, podsłuchano rozmowy prywatne, przy ośmiorniczkach (dzisiaj 69 zł/kg w hurcie) i kielichu, styl tych rozmów, a zwłaszcza przebijające z nich cyniczne podejście do wyborców poruszyły Polaków na tyle, że na osiem lat odsunęli od władzy Platformę Obywatelską. Chyba tylko złośliwości losu trzeba przypisać fakt, że cieszący się liczonym w milionach majątkiem prezes banku, autor jednej z najbardziej cynicznych nagranych wówczas, ale ujawnionych dużo później wypowiedzi (o „za… pylaniu za miskę ryżu”), dzięki tym taśmom był przez kilka lat naszym premierem, a jego zwolennicy jak pelikany łykali jego słowa o trosce o prostego człowieka.

Nowe nagrania wypłynęły niedawno. Nie ma na nich jawnego cynizmu politycznego jak u Gyurcsany’ego, ani ośmiorniczek, ani miski ryżu. Jest szare, konkretne ustalanie taktyki, jak „ustawiać” i jak zacierać ślady „ustawiania” konkursów na dotacje z Funduszu Sprawiedliwości. I oto jeden z nagranych głosów, wiceminister Romanowski, który według tych nagrań wiedział, że popełnia przestępstwo, skoro ustalał taktykę zeznawania i informował współpracowników, że skasowane maile śledczy mogą łatwo odzyskać – zwrócił się do Węgrów o azyl polityczny, bo uważa proces w tej sprawie za prześladowanie. I ludzie Orbana azylu mu udzielili, może dlatego, że pamiętają jaką siłę mają taśmy i współczują ideowemu koledze, że dał się nagrać. Może niepotrzebnie mu współczują. On buduje sobie wizerunek osoby prześladowanej, a bratankowie znad Wisły więcej mówią o tym, jak to nieudolne mamy służby, że nie zatrzymały ciągle przecież tylko podejrzanego o przestępstwo parlamentarzysty, niż o tym, za co ma stanąć przed sądem… Że był nagrany? Aaa, coś tam było…

 

2. Arkusz kalkulacyjny

Jednym z głośniejszych skandali nowego początku kapitalizmu w Polsce była afera Art-B. Jej głównymi bohaterami byli dwaj muzycy: pochodzący z Cieszyna Bogusław Bagsik i Andrzej Gąsiorowski rodem z Wałbrzycha. Nie rozumiem, dlaczego Gąsiorowski schronił się przed wymiarem sprawiedliwości nie na Węgrzech, a w Izraelu, ale pamiętam, że z owej przymusowej emigracji nadesłał do jednego z krajowych tygodników artykuł, w którym zapowiedział ujawnienie prawdziwego winnego w aferze Art-B. Po czym szczegółowo opisał… zasadę działanie arkusza kalkulacyjnego. O ile pamiętam, chodziło o najpopularniejszy wówczas program tego rodzaju, Lotus 1-2-3. W napisanym z talentem i subtelnym poczuciem humoru tekście argumentował, że zarzucane przestępstwo nie było żadną przewiną – po prostu dzięki arkuszowi liczyli szybciej niż ówczesne banki. Przyznajmy, że było to śmieszniejsze, niż manifest uciekiniera z Budapesztu, który ogłosił, że stanie przed sądem pod warunkiem, że będzie miał gwarancję uniewinnienia. 

Arkusz kalkulacyjny przypomniał mi się ostatnio z innego powodu. Otóż na początku zamieszania wokół refundacji kosztów kampanii, a w konsekwencji wokół całego sprawozdania finansowego PiS-u, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej próbował tłumaczyć, że komisja nie ma instrumentów do sprawdzania, czy wydatki na kampanię były zgodne z prawem, że mogą tylko sprawdzać formalną poprawność sprawozdań. Czyli, z grubsza biorąc, czy słupki w tabelkach są dobrze podsumowane, co – jak można dowiedzieć się z tekstu Gąsiorowskiego albo od pierwszego z brzegu nauczyciela informatyki – taki arkusz kalkulacyjny „pyka” sobie w niezauważalnie krótkim czasie, a w dodatku, w odróżnieniu od sztucznej inteligencji – nie kłamie, 2+2 zawsze jest 4. Oczywiście, jak się już przekonało kilka stronnictw, PKW może też karać za inne błędy księgowe – ale w odniesieniu do spraw merytorycznych jakoby nie ma narzędzi. 

Nie wnikając w kwestie prawne, zwróćmy uwagę, że do takich analiz wystarczy inspektor skarbówki lub biegły księgowy (zresztą PiS używał argumentu, że biegły nie znalazł błędów). Jeśli rzeczywiście taki jest stan prawny, sędzia Marciniak ze swoim charakterystycznym uśmiechem na twarzy ujawnił najbardziej bulwersującą aferę trzydziestolecia: prawo zostało tak skonstruowane, żeby nie było żadnej kontroli nad tym, czy komitety wyborcze przestrzegają limitu wydatków. Wystarczy, że twórcy materiałów wyborczych nie zapomną o magicznej formule „Sfinansowano przez komitet wyborczy…”, a do sprawozdania dołączy się faktury na taką kwotę, jaka jest dopuszczalna i… hulaj dusza! Podejrzewam tu ponadpartyjny spisek, trwający od wielu lat, a oparty na zasadzie, którą podobno wymyślił Bismarck: ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi politykę, tak jak nie należy im pokazywać, jak się robi parówki. Czy po wyborach prezydenckich (bo teraz już za późno) doczekamy się nowelizacji prawa wyborczego, które naprawi tę sytuację? Wątpię.

 

3. x x x

W internetowym slangu trzy iksy są kryptonimem treści porno (3 razy sex). Specjaliści od technologii twierdzą, że portale oferujące filmy dla dorosłych najsilniej przyczyniły się do rozwoju sposobów przesyłania jakości wysokiej filmów przez internet i że pośrednio ich twórcom zawdzięczamy popularne serwisy typu Netflix, Max czy Showtime. Jednak włączam tu te literki z innego powodu. Niezdrowej obsesji. Internetowy miliarder na jeden iks zmienił nazwę kupionej przez siebie sieci społecznościowej, drugi iks ma w nazwie swojej firmy kosmicznej. Ten iks może oznaczać poszerzenie, powiększenie, zgodnie z amerykańską manierą eksponowania x w słowie eXtension czy eXpansion. SpaceX może więc oznaczać poszerzenie przestrzeni. Słowo space to też swojska spacja, odstęp między literami, puste miejsce do wypełnienia.

Omne trinum perfectum, a Boh trojcu ljubit – jakiego więc trzeciego iksa szykuje nam eXcentryczny miliarder? Zainwestował niewyobrażalną kasę w kampanię nowego starego prezydenta USA (tam to jest dopuszczalne), wykorzystał też portal do jego promocji. Wygrali. Nie mogłem się oderwać od transmisji z inauguracji prezydentury, patrzyłem z niezdrowym zainteresowaniem. Trump, niby znany, ale dopiero teraz skojarzył mi się ze śp. Andrzejem Lepperem, ta sama miłość do siebie samego, miłość do opalenizny i za długich krawatów, i nieśmiertelne lepperowskie „skończył się Wersal”. Są oczywiście różnice. Dwie. Przemówienia Leppera były chyba bardziej spójne niż Trumpa. Za to Polak znika jako punkt odniesienia na polu sukcesu biznesowego.

Podczas zaprzysiężenia musiało Muskowi piknąć serce, kiedy usłyszał słowa swojego nowego nabytku, że nikogo nie będziemy zmuszać do kupowania elektrycznych samochodów. Ale słowa klucze wypowiedzi prezydenta tego dnia musiały mu być bliskie: eXpansja i eXtremum. Mejk grenlandia grin egejn. Patrzyłem na bijących brawo ludzi z kręgów władzy i widziałem, a może tylko chciałem widzieć, że biją brawo nowemu prezydentowi tak ostentacyjnie, żeby nie zauważył, że są za mało entuzjastyczni. Na inauguracji zasłaniał Muska nieprawdopodobnie wyrośnięty syn prezydenta, który został przez rodziców uszczęśliwiony imieniem Barron. Przykuwał uwagę ponurą miną. Może uważał, że wypada mu zachowywać powagę w tej uroczystej chwili, może przeżywa bunt nastolatka, może – demokratyczne książątko – gardził tymi płaszczącymi się przed tatusiem dworakami, którą to rolę przyjęli pospiesznie nawet rywale Muska wśród potęg internetowych, jeszcze niedawno głoszący diametralnie odmienną wizję świata. Może przyjęli strategię, którą widać było później na całym świecie w reakcjach wobec nowej prezydentury, przypominającą wypróbowany sposób postępowania z pijakiem skłonnym do agresji. Chwalić, potakiwać, a może obejdzie się bez awantur? Może nawet pójdzie tam, gdzie my chcemy? Spodziewam się, panie Musk, że i pan się zdziwi, gdzie ego pana nowej „zabawki” zaprowadzi wasz kraj. A nas z nim. Smutny Barron przeczuwa.

 

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart