W drugiej połowie XIX wieku budowa w Bielsku tanich mieszkań dla robotników miejscowych fabryk wydawała się wręcz koniecznością. Mimo to sprawa długo nie mogła ruszyć z miejsca natrafiając na silny opór miejskich władz. Czego bał się bielski ratusz?
Rewolucja przemysłowa, która na dobre zagościła w Bielsku w drugiej połowie XIX wieku, zrodziła zapotrzebowanie na dużą ilość robotników. Stosunkowo niewielkie miasto nie było w stanie zapewnić odpowiedniej liczby rąk do pracy, więc za chlebem ruszyli do Bielska mieszkańcy okolicznych wiosek. Ale tu pojawił się poważny problem natury komunikacyjnej - do pracy w mieście najpierw trzeba było jakoś dotrzeć, a potem wrócić stamtąd do domu. A praca w fabryce nie trwała wówczas bynajmniej 8 godzin dziennie, lecz sporo dłużej, więc często wstawało się z łóżka gdy za oknem było jeszcze ciemno i w ciemnościach wracało do swojej chałupy. W stosunkowo najlepszej sytuacji byli ci robotnicy, którzy mieszkali wzdłuż prowadzących do Bielska linii kolejowych czyli przy trasach Bielsko-Dziedzice, Bielsko-Żywiec, Bielsko-Cieszyn i Bielsko-Kalwaria. Pociąg zapewniał im szybkie i regularne połączenie między rodzinną wioską a miejscem pracy. Nie było to jednak rozwiązanie idealne, gdyż i tak pochłaniało wiele czasu biorąc pod uwagę fakt, że najpierw trzeba było dotrzeć z domu na kolejowy przystanek, a potem z kolejowej stacji w Bielsku do zakładu pracy. W dodatku pociągi nie kursowały za darmo i trzeba było zainwestować w kupno biletów.
Nic więc dziwnego, że wielu pracujących w Bielsku mieszkańców okolicznych wiosek rezygnowało z codziennego pokonywania trasy dom-praca oraz praca-dom i wybierało spanie w mieście włókienników. Tyle, że to nie było wcale prostą sprawą. Ponieważ robotnicze zarobki były nędzne, o wynajmowaniu pokoju u bielskich mieszczan mowy być nie mogło, a hoteli robotniczych wówczas w mieście nie było. Pozostawało więc nocowanie na terenie fabryki, w której się pracowało. Spało się tam po kątach, na ławkach, na podłodze, a nawet na schodach. Jeśli w jakieś fabryce zorganizowano prowizoryczną noclegownię, to korzystali z niej prawdziwi szczęśliwcy. I tak spora część bielskich robotników docierała do pracy w poniedziałkowy ranek, spędzała w fabryce cały roboczy tydzień, aby dopiero w sobotę po południu wrócić do domu.
Rozwiązanie problemu wydawało się dość proste - tanie i masowe budownictwo mieszkaniowe dla robotników. Pomysł nie był odkryciem Ameryki, gdyż na przykład mająca identyczne kłopoty Łódź już od połowy XIX wieku stała się miejscem, gdzie na dużą skalę powstawały robotnicze osiedla. Ale w Bielsku lokalne władze do tego rozwiązania podchodziły jak do jeża. Z prostego powodu - Bielsko było miastem zdominowanym i rządzonym przez Niemców, natomiast dojeżdżający do pracy robotnicy byli w zdecydowanej większości Polakami. Gdyby więc szeroko otworzyć drzwi do budowy nad Białą robotniczych osiedli, to narodowościowe proporcje uległyby w mieście zmianie na niekorzyść Niemców. A coraz liczniejsi Polacy nie tylko zaczęliby się domagać wpływu na lokalną władzę ale także oczekiwali polskich gazet, polskich stowarzyszeń czy polskich szkół dla swoich dzieci. Tego natomiast część bielskich Niemców bała się niczym diabeł święconej wody.
Jednak mimo politycznych oporów życie - w postaci dynamicznie rozwijającego się przemysłu - wymusiło ustępstwa na rzecz budowy robotniczych mieszkań. Ich pierwsza, bardzo mała kolonia stanęła w rejonie zbiegu obecnych ulic Kamińskiego i Michałowicza. Tworzyły ją cztery domy parterowe i jeden większy, dwupiętrowy. Inwestycję ukończono w 1892 roku, a godząc się na nią zdecydowano, że jeśli robotnicze budownictwo będzie w Bielsku kontynuowane, to właśnie w tej jego części. Z dwóch powodów: to były wówczas obrzeża miasta i niezbyt ciekawe pod względem architektonicznym robotnicze budynki nie psuły urbanistycznego krajobrazu "małego Wiednia". Po drugie w tej części Bielska było sporo fabryk, więc robotnicy mogli mieszkać blisko swoich miejsc pracy. I rzeczywiście, na początku dwudziestego stulecia doszło do rozbudowy robotniczej kolonii w tym rejonie miasta. Najpierw przy obecnej ulicy - nomem omen - Robotniczej, stanęły dwa rzędy piętrowych, szeregowych domów jednorodzinnych i jeden duży, piętrowy budynek. Co ciekawe, domy szeregowe posiadały niewielkie zabudowania gospodarcze oraz małe ogródki, więc oferowały nie tylko dach nad głową dla robotniczych rodzin. Kilka lat później, ponownie przy obecnej ulicy Michałowicza, wybudowano kolejne dwa duże domy mieszkalne dla pracowników bielskich fabryk. Choć warunki mieszkaniowe w tej bielskiej kolonii robotniczej dalekie były od luksusów (dominowały mieszkania małe, składające się z jednego pokoju i kuchni, ubikacje często znajdowały się na werandach a krany z wodą na korytarzach) to i tak były wymarzoną alternatywą dla życia spędzanego w fabrycznej hali. Szczególnie, że bielska kolonia odgrywała również ważną funkcję integracyjną. Duże budynki mieszkalne posiadały bowiem podwórka, na których bawiły się dzieci, a dorośli spotykali z sąsiadami.