Kiedy myślę sobie o powodzi i o ludziach, którzy zostali poszkodowani, to na myśl nasuwają mi się dwie frazy. Jedna, ta z historii Polski tj. Solidarność, a druga religijna: …a bliźniego swego, jak siebie samego. W gruncie rzeczy obie są trafne i obie określają nasz naród z lat jego świetności.
Temat tegorocznej powodzi jest dla mnie szczególny, dlatego że Głuchołazy, czyli miasto, które chyba najbardziej ucierpiało spośród wszystkich, to jeden z moich domów. To właśnie tam, od ponad 10 lat, każdego roku w wakacje udaję się na turnusy rehabilitacyjne jako wolontariusz Stowarzyszenia na Rzecz Osób Niepełnosprawnych „Razem” w Chybiu. Przez to i miasto jest mi doskonale znane i ludzie mi bardzo bliscy tam właśnie żyją.
Powiem Wam jedno. To zupełnie inny rodzaj współczucia, kiedy patrzysz na coś co jest Ci bliskie. Kiedy w telewizji poznajesz miejsca, które mają jakąś historię Twojego życia. Kiedy tętniące życiem ulice spod sztandaru orderu uśmiechu (bo Głuchołazy to miasto orderu uśmiechu) pogrążone stają się w rozpaczy ludzi, którzy potracili dobytek swojego życia.
Dlatego, pokonując w sobie uczucie pękniętego serca, przychodzi refleksja – co ja mogę im dziś dać? Jak mam się zachować?
Pierwszy odruch to była solidarność – zaraz próbowałem pisać, dzwonić do ludzi, których znam. Nie będę pytał: jak się czują? Bo to zdecydowanie niestosowne, ale czy są bezpieczni. I to jest właśnie solidarność. Niewiele mogę w tych trudnych chwilach. Z dnia na dzień pewnie coraz więcej, poprzez zbiórki, może nawet fizyczną pomoc, ale w tym konkretnym czasie, ale teraz też nadal mogę być SOLIDARNY łącząc się dla nas wierzących przez modlitwę, dla innych przez współczucie, ale ponad wszelkimi podziałami politycznymi (o to bardzo ciężko) i ekonomicznymi, jesteśmy razem, bo jesteśmy jedną rodziną i nie mogę przejść obojętnie obok brata i siostry którzy potrzebują pomocy…
I właśnie tutaj ta druga fraza: a bliźniego swego jak siebie samego traktuj. W głowie wciąż kotłuje się myśl: Czego ja oczekiwałbym w takim momencie od ludzi? Czy chciałbym czuć wsparcie? Owszem. Czy chciałbym, żeby ktoś się zainteresował i zapytał czy wszystko ze mną i moją rodziną w porządku? Jak najbardziej. Czy chciałbym, żeby ktoś pomógł mi w miarę możliwości sprzętem, żywnością czy siłą do pracy? No oczywiście, bo sam nie dałbym rady. Proste to gesty, ale jakże budujące, nieprawdaż?
Opowiadając w ubiegłym tygodniu na antenie radia o zniszczonej przez wodę kaplicy w Głuchołazach, Pani Redaktor zapytała mnie: czy mam nadzieję, jeszcze kiedyś stanąć w tym miejscu i sprawować Eucharystię? Nie, ja nie mam nadziei. Ja jestem pewien, że to nastąpi. Bo jak brzmi często śpiewana przez nasze stowarzyszenie pieśń: Bo nikt nie ma z nas tego, co mamy razem. Każdy wnosi ze sobą to co ma najlepszego, zatem, aby wszystko mieć, potrzebujemy siebie razem. Bracie, siostro ręka w rękę z nami idź.