Przeciąganie liny było niegdyś dyscypliną olimpijską. Pięć razy - do 1920 roku - MKOl wyłaniał w niej najlepszą drużynę. W postaci zabawy bądź zorganizowanych zawodów przetrwał do dziś. Bo zasady ma proste, wygrywa ten, kto przeciągnie wyznaczony środek liny na swoją stronę. Dziś taką konkurencję urządzili sobie politycy. Co gorsza, robią to w obliczu wielkiej tragedii…
Zazwyczaj piszę o sporcie. W nim wszystko jest prostsze. Przejrzystsze. Bardziej miarodajne, na końcu przecież „wynik idzie w świat”. Dziś zrobię wyjątek, bo to, co od kilkunastu dni wyrabiają polscy politycy jest godne pożałowania. Ci z prawa i ci z lewa. Ci z rządu i ci z opozycji. Osoby im przychylne, zaślepione i ogłupione partyjną propagandą też nie są lepsze. Idą z nimi w sukurs.
Ludzie tracą życie. Żywioł zabiera im dobytek. Woda zalewa kolejne miejscowości, a wybrańcy narodu urządzili sobie właśnie coś na kształt przeciągania liny. I szarpią się, chcąc udowodnić jedni drugim, kto odpowiada za ten kataklizm. Licytują się na kilometry wałów i rządy, które je budowały. Przerzucają się winą za brak budowy zbiorników retencyjnych. Wypominają kto i po czyjej stał stronie w czasie protestów, mających na celu zatrzymanie tamtych inwestycji, choć prawda jest taka, że gdy popatrzyli na polityczne korzyści w postaci głosów i nastroje społeczne… to stali po jednej stronie. W ciepłych studiach, zza klawiatury komputera na platformie X, albo przed ekranem komputera na Facebooku wypisuje klasa rządząca setki zdań, które - w tym newralgicznym momencie - mają pomóc przeciągnąć linę i jej środek (czytaj wyborców) na swoją stronę. Zdyskredytować konkurencję.
Wstyd! Napiszę dosadniej: rzygać się chce, gdy się widzi, takie konkurowanie. Gracie w swoją grę, nie zważając na wymiar nieszczęścia, z którym zmagają się mieszkańcy terenów dotkniętych powodzią.
Bo liczy się partyjny interes. Kiedy to polsko-polskie szczucie w końcu się skończy?