Trochę żal tej ludowej mądrości… Nikt już jej nie pamięta, nikt już nie poważa, a i też trochę się postarzała, bo wszystko się postarzało. Przez całe pokolenia tzw. ludowa mądrość leżała u podstaw rozumienia świata tuż obok opasłych encyklopedii i miała się dobrze. Ludowe porzekadła nosiły w sobie jakąś taką niepodważalną siłę, były jakieś ostateczne, domykały spory i pozostawały na wierzchu.
Pamiętam jakie na mnie zawsze wielkie wrażenie robiły makatki, które na tamborku haftowała niebieską muliną moja babcia – scenki rodzajowe pamiętam średnio (poza jedną), za to babcine ludowe, czyli babcine życiowe mądrości – do dzisiaj: „Gdzie miłość panuje, tam niewiele brakuje”. Wchodziło się do kuchni i świat uporządkowany. Nie zadawało się zbędnych pytań, bo ta babcina dewiza (a przecież nie babcina, znała ją cała Polska, bo co rusz można w parkach etnograficznych na ten staromodny tekst coachingowy natrafić) była naprawdę prosta w obsłudze, jak podobnie znaczące słowa Świętego Augustyna – „Kochaj i rób co chcesz”. Scenkę rodzajową pamiętam jedną – anioł na kształt pięknej, wysokiej kobiety obiema rękami ochraniał bawiące się dzieci. Świat uporządkowany. Nie zadawało się zbędnych pytań, że się tak powtórzę.
W tej ludowej mądrości była ukryta, a właściwie ujawniona i ogłoszona jakaś magiczna wiedza, jakiś kontrakt z naturą, jakieś fajne porozumienie. Natura, która kiedyś wiedziała więcej niż my, podsuwała co rusz proste rozwiązania, rady, wskazówki, co rusz, to znaczy właściwie na wszystko. „Trudność ustąpi, gdy chęć przystąpi” mówili mądrzy, gdy dopadała niepewność siebie i swoich umiejętności. „Od Zielonych Świątek jajko wlazło w kątek” (???) Nie ma zbędnych pytań, tzn. nie było. Kluć się będą niebawem kurczątka! Oczywiście, gwoli uczciwości, to na niewiele nam się dzisiaj ta wiedza nada, kurczątka klują się nam w kuchniach troszkę rzadziej (w kuchniach, bo u mojej babci kluły się w kuchni pod specjalną lampą), ale przecież nie o to tu idzie. Babcia rozumiała, a my za nią, że wszystko ma swój czas, że natura to mądra nauczycielka, że pór roku nie da się pomieszać, że miesiące mają swoje nienaruszalne miejsce i prawa, i że jest czas czekania, i czas pracy, i czas odpoczynku, i że „Po Świętym Bartłomieju pełno golizny na polach” (???). Nic bardziej mylnego (a propos skojarzeń) – GOLIZNY NA POLACH. Wiedziało się po prostu, że po 24 sierpnia pola pustoszały, że kolejni święci porządkowali świat, wyznaczali reguły gry, wiązali człowieka z naturą i ten pierwszy liczył się z nią jak wariat, bo bez niej nie podziałałaby prosta zasada „Gdy Halina łąki zrosi, rolnik w wodzie siano kosi”. Kosi, nie kosi, przecież wiemy doskonale, że bywało różnie, ale przynajmniej będzie zawczasu ostrożny, alert RCB z dużym, fajnym wyprzedzeniem.
„Lato zrobi, zima zje” – niby oczywiste, ale to uczyło nas kiedyś, że kiszone ogórki nie pochodzą ze spożywczaka, tylko z letnich, dopilnowanych, ostrożnie zebranych świeżych ogórków; ogórki z nieba nie spadały, ogórki rosły latem na zimę. Wiosenne burze dzisiaj stały się bezwartościowe, bezbarwne, jeśli nie liczyć tych, którym towarzyszą nawałnice i ulewy błyskawiczne – choć i takie nadal są bezwartościowe jeśli widzieć wartość w nauce, jaką ze sobą niosą, bo dzisiaj nie niosą żadnej. „W marcu, gdy są grzmoty, urośnie zboże ponad płoty” czy podobne: „Częste w maju grzmoty rozpraszają chłopom zgryzoty”.
Ludowa mądrość nie tylko porządkowała świat względem natury, nie tylko ustawiała wobec niej człowieka, ale dodawała otuchy, podnosiła na duchu, bo natura była wszechmocna, a człowiek po prostu to wiedział. Czasem jednak nie dodawała, bo potężna i wszechmocna - taką się chciała pokazać. Władysław Stanisław Reymont, znając wieś przecież bardzo dobrze, na takie – dzisiaj byśmy powiedzieli wybryki natury – miał prostą ludową dewizę: „Cierp i dufaj w Panajezusowe miłosierdzie”. Bez zbędnych pytań. Ludowa mądrość umniejszała człowieka, ale może w tym umniejszeniu była wartość jednak dodana? Nie jestem panem świata, nie jestem panem natury, więc na kolona i więcej pokory! Nie było eliksirów łatwego szczęścia, podawanych w takich czy innych konsystencjach przez pseudocoachów (piszę pseudo-, bo są też prawdziwi), którzy nam wmawiają, że wszystko jest w naszych rękach. Nie wszystko! Że wczoraj bezpowrotnie minęło i liczy się tylko jutro. Nie, nie minęło bezpowrotnie, zostawiło w nas wielki, ważny ślad, każde wczoraj zostawiło ślad i to forever! Bo czy się to nam podoba czy nie, to czym skorupka za młodu nasiąknie… i tak dalej.
I choć te ludowe porzekadła z uwagi na ich vintage’owe brzmienie na pierwszy rzut oka mogą bawić, to już na drugi niosą w sobie wielką lekcję życia – UWAŻAJ! (bo nie jesteś panem świata, bo nie ma szybkiego, łatwego szczęścia, które zależy tylko od ciebie, bo ty je sobie zrobisz, bo ty po nie sięgniesz, bo ty). „Jak posiejesz, tak i zbierzesz”, to może tak a propos wielu innych sytuacji, a nie tylko ziarna zbóż? „Pośpiech jest dobry tylko przy łapaniu pcheł” – vintage'owo, ale może ciut wszystko wolniej? „Kto dwa zające goni, żadnego nie złapie” – a może ciut mniej, a może nie muszę mieć wszystkiego?
Różnica między mądrością ludową a pseudocoachingową jest taka, że zamiast Boga, natury i drugiego człowieka w tej pierwszej, w tej drugiej jestem tylko JA – człowiek zwycięzca. I żeby nie popaść w przemądrzalstwo – najstarsze przysłowie, jakie mamy zapisane i udokumentowane w Polsce (z 1407 roku), polsko-łacińskie, żeby było bardziej retro, brzmiało: „Quando się łyka drą, tunc ea drzy”, co oznacza „Kiedy się łyka drą, wtedy je drzyj” (tzn. na wiosnę), przez stulecia bowiem chłopi nosili obuwie z łyka – my na szczęście nie musimy i niecała ludowa mądrość ma nam dawać do myślenia :-)