Od kilku już lat toczy się ożywiona, choć kompletnie jałowa dyskusja o telefonach komórkowych, które zawładnęły naszą rzeczywistością i nic nie wskazuje na to, żebyśmy mieli, my, ludzie na całym świecie, pomysł jak to zmienić. Telefony przede wszystkim w najmniejszym już stopniu są telefonami w tradycyjnym, takim sprzed trzydziestu lat, znaczeniu. Dzisiaj to kompaktowe, super szybkie komputery z niezliczoną ilością aplikacji – ultraprzydatnych aplikacji, ułatwiających nam wszystkim funkcjonowanie. Nie widzę powodu, żeby dzielić się teraz tymi, których sama używam, ale niech jedna posłuży za przekonujący przykład – popularna aplikacja parkingowa. Parkomaty mogą przestać zupełnie istnieć! Jest praktyczna, intuicyjna i niezawodna. I jeszcze mi przypomina: przedłuż sobie parkowanie, bo za dziesięć minut funkcjonariusz parkingowy będzie już na ciebie czyhał zza rogu. I tak dalej, i tak dalej, mam takich podręcznych ikonek na ekranie kilkanaście.
Trochę się zżymam na to pojękiwanie, że uzależnienie, że Jezus Maria, że bez smartfonów to już nie umiemy normalnie funkcjonować. Pamiętam, kiedy moi rodzicie wymienili telewizor Rubin na taką… zdaje się… Toshibę. Omal z rodzeństwem nie oszaleliśmy! Dwa programy zamieniły się na milion sto tysięcy! Mogłam tak celować pilotem (pierwszym w moim życiu!) całymi godzinami! A potem rodzice kupili magnetowid. Obejrzałam dwa miliony filmów, nie odrywałam oczu od telewizora, zwłaszcza, że niedaleko ode mnie była pachnąca zachodem Europy, kolorowa i czasami, gdyby tak w odpowiednie miejsce na regałach zajrzeć, nawet troszkę lubieżna wypożyczalnia kaset video. Pięć kilometrów autobusem i wszystkie filmy świata na wyciągnięcie ręki! Kosztowało to wtedy kupę pieniędzy, ale świat oszalał. Mamy pod łóżkiem w sypialni z pięćdziesiąt kaset, które są zdobyczami życia, tamtego rzecz jasna, mamy do nich szczególny sentyment, zostaną z nami na zawsze.
Tamta telewizyjno-magnetowidowa rewolucja kulturowa niczym się nie różniła od dzisiejszej, smartfonowej, zupełnie niczym, choć bardzo chcemy uważać, że nie, że my wtedy uzależnialiśmy się inaczej, mądrzej, na innym poziomie. Nie chcę już pisać tutaj o - na przykład - samochodach, które jeszcze sto lat temu… ble, ble, ble. Nie chcę tutaj pisać o tzw. strefie beauty, która jeszcze trzydzieści lat temu… ble, ble, ble.
Pamiętam, jak bardzo oczarował mnie serial Powrót do Edenu i operacje plastyczne, którymi Danny Marshall zmienił Stefanię Harper w Tarę Welles. Ależ to były emocje, że tak można sobie naprawić, zmienić, upiększyć, ponaciągać, poprostować, poprzesuwać twarz! Ble, ble, ble… kogo to dzisiaj dziwi? A jakoś tak szczególnie uczepiliśmy się tych smartfonów. Myślę, że trzeba być uczciwym – za dwadzieścia lat podzielą los kaset video, to naturalne, tak zresztą jak los podzielił ultra nowoczesny volkswagen golf jedynka, o którym marzyłam bardziej niż o zdrowiu i tak samo jak los podzieliła dyskietka, która przecież zawładnęła nasza potrzeba cyfryzowania rzeczywistości (a też mamy pod łóżkiem kilka unikatowych sztuk). Po co tracić czas na te dyskusje?
Inna rzecz, że próbujemy obarczyć tym uzależnieniem młode pokolenie, jakoś to tak leciało o tym, żeby ktoś pierwszy rzucił kamieniem, prawda? To nie jest żadne uzależnienie, to jest naturalna konsekwencja wyprodukowania smartfonów, czyli super praktycznych i podręcznych, coraz bardziej spersonalizowanych komputerów. Korzystamy z nich często, bo często ułatwiają nam życie, korzystamy z nich często, bo mamy pod ręką szybką informację, korzystamy z nich często bo mamy dostęp do całej wiedzy świata i to w przeciągu jednej sekundy, korzystamy z nich często, bo są zbiornikiem pełnym rozrywki i inspiracji, że nie wspomnę o znakomitych aplikacjach.
Problem leży w innym miejscu – że nie znamy umiaru, że świat dookoła zdaje się być jakby nudny, jakby nudniejszy od tego tam, że ludzie dookoła są jakby mniej atrakcyjni od tamtych tam – i to jest problem, gubimy proporcje, same smartfony są w swojej doskonałości absolutnie doskonałe (a na pewno będą jeszcze lepsze, choć moja wyobraźnia odmawia w tej kwestii współpracy). Myślę, że gdyby przestać mówić: odłóż ten telefon, a zacząć: jeśli teraz nie jest ci potrzebny, to spójrz, to porozmawiajmy, to posłuchaj, jeśli jest ci potrzebny, to zaczekam minutę, to może przywrócilibyśmy sobie proporcje uważności. Często na lekcjach – na przekór światu - mówię: sprawdźcie teraz w Internecie, wyjmijcie telefony, ale potem je odkładamy, mówię odkładaMY, bo ja też wtedy korzystam – czy potrzebuję czy nie, chodzi o ty, by zobaczyć użyteczność, przywrócić proporcje uważności, taki trening z przemyconym komunikatem. Nie da się zwalczać telefonów, trzeba przywracać jedynie proporcje.
Piszę dzisiaj o smartfonach, bo mój mąż wrócił z Toskanii i zachwycony całym dniem spędzonym we Florencji, przywiózł mi zdjęcie instalacji, bo nie wiem czy wypada powiedzieć „rzeźby”, która od marca do dzisiaj stała na Piazza della Signoria, tuż przed Palazzo Vecchio. Instalacja nosi nazwę Time unfolding a jej autorem jest Anglik, Thomas J. Price. Kobieta wykonana z pozłacanego brązu, zdaje się być czarnoskóra, choć to zupełnie bez znaczenia, gapi się w telefon. Time unfolding… no tak, ale kontekst renesansowej Florencji rozkłada na łopatki. Reakcje na pomysł są różne, często zupełnie bezrefleksyjne – często chodzi turystom o to, żeby sobie z babeczką zrobić… selfie. Można by powiedzieć kąsanie do kwadratu. Bardzo mi się podoba ten pomysł, kobieta ma cztery metry wysokości i nie sposób się z nią jakoś nie zmierzyć. Stoi tyłem do wszystkiego, czego się szuka we Florencji i patrzy w ekran smartfona. Podoba mi się ten dogryzający artystyczny komentarz do utraty przez nas proporcji, do przeoczenia tego, o co jednak nadal powinno nam chodzić – o uważność.
A przy okazji tak sobie myślę… Ciekawe ilu ludziom złota kobieta dała do myślenia…