„Młodości! ty nad poziomy. Wylatuj, a okiem słońca. Ludzkości całe ogromy. Przeniknij z końca do końca!” – pisał dekady temu Adam Mickiewicz, składając ukłon w kierunku ludzi młody, zdolnych, takich, którzy „mogą góry przenosić”.
Polski sport zna wiele pięknych historii, w których doświadczeni zawodnicy, mimo upływu lat, wciąż „ciągną wózek” swoich dyscyplin czy drużyn. Kibice kochają weteranów. Z uznaniem patrzą na ich zaangażowanie, walkę do końca i to, że często stanowią oni symbol pewnej epoki. Kojarzą się z sukcesem. Niełatwo z nich zrezygnować. Trenerom i działaczom również. Ci pierwsi często wierzą, że doświadczony zawodnik wykona jeszcze kilka perfekcyjnych prób. Ci drudzy wiedzą, że rozpoznawalność może dać wymierne korzyści finansowe, wynikające z budowanej latami rozpoznawalności.
Spójrzmy prawdzie w oczy: polski sport cierpi na pewną prawidłowość – zbyt długie przeciąganie karier. Nie twierdzę, że wszystkich i w każdej dyscyplinie. Ale są takie przypadki. Kiedy za granicą następuje naturalna zmiana pokoleniowa, u nas uparcie trzymamy się zasady, że „lepszy stary, ale sprawdzony, niż nowy i niepewny”. To sprawia, że młodzi zawodnicy, którzy powinni otrzymywać szansę i zdobywać doświadczenie na najwyższym poziomie, muszą cierpliwie czekać. Czasem zbyt długo. Dlaczego tak mówię? I skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby postawić taką tezę?
Ostatnio rozmawiałem z Tomaszem Sikorą. Wybitny polski biathlonista, który dziś komentuje wydarzenia z tras, mówił mi, że kiedy był jeszcze czynnym zawodnikiem i odnosił sukcesy, choćby w Pucharze Świata, w kadrze dochodziło do sytuacji, w której przez długi czas uparcie trzymano zawodników, którzy pewnego poziomu już przeskoczyć nie potrafili. I nie był to pułap zbyt wysoki. Tym samym blokowano miejsce utalentowanym i młodszym biathlonistom. A ci, widząc, że nie mają szans na start w pierwszej reprezentacji… kończyli przygodę z tym sportem. Wicemistrz olimpijski podał nawet konkretny przykład – historię Mateusza Janika.
Przykładów można szukać w innych dyscyplinach. W skokach narciarskich dopiero w tym sezonie widoczna jest „zmiana warty”. Stocha, Żyłę czy Kubackiego zastępują Zniszczoł, Wąsek czy Wolny. Ale czy wymienionych można uznać za młodych, skoro mają odpowiednio 30, 25 i 29 lat? Pewnie nie bardzo. Ten problem zresztą widoczny jest również w piłce nożnej. Przecież u nas do niedawna o Piotrze Zielińskim mówiło się, że to „młody talent”, choć ten zbliżał się do trzydziestki. Światełkiem w reprezentacyjnym tunelu wydaje się być Kacper Urbański, który nadal jest nastolatkiem i do tego naprawdę dobrze gra w piłkę. Oby trenerzy znaleźli więcej takich „pereł” i odważniej na nich stawiali.
Wielu młodych sportowców w Polsce trafia na mur. U nas talent to nie wszystko – potrzebna jest cała mieszanka czynników: cierpliwość, mentalna siła, odrobina szczęścia i trochę znajomości. Bywa i tak, że nawet spełniając powyższe, zdolni młodzi ludzie nie mają szans wspiąć się na reprezentacyjny szczebel, bo ten zajęty jest przez starszyznę. I potem trzeba podjąć dramatyczne decyzje: porzucenie sportu, wyjazdy za granicę, pójście do pracy, bo przecież trzeba z czegoś się utrzymać. Jeśli jeszcze wtedy tli się w nich miłość do rywalizacji, to zdarza się, że szukają jej w zawodach amatorskich.
A chyba nie o to chodzi w tym całym szkoleniu młodzieży…