To dzisiaj będzie o miejscu, które skradło moje serce już dawno temu. Traktuję je trochę jako taki drugi dom, uwielbiam tam być i w zasadzie to wracam tam jak do siebie. Zazwyczaj w listopadzie włącza mi się tęskniacz i łapię się na tym, że sprawdzam ceny biletów, szukam w kalendarzu choć kilku wolnych dni i w myślach spaceruję już po Royal Mile…
Szkocja. Jedno z najbardziej, moim zdaniem, magicznych miejsc na świecie. Potrafi oczarować od pierwszego wejrzenia - malownicze urwiska, setki jezior, górzyste wzniesienia, tajemnicze zamki, dzika przyroda, niezamieszkane wyspy, urocze miasteczka. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Tu wciąż wierzy się w tajemniczego potwora z Loch Ness i wróżki a jednorożec jest symbolem kraju. Ostatnie kilka lat to czas serialu „Outlander”, którego fabuła dzieje się w przepięknych szkockich plenerach a który powstał na motywach powieści Diany Gabaldon. Wiele scen nakręcono w szkockich zamkach i miasteczkach, a miłośnicy filmu przemierzają Szkocję w poszukiwaniu tych miejsc. Biura podróży oferują wycieczki śladami „Outlandera” a w sklepikach z pamiątkami napotkacie wiele gadżetów nawiązujących do serialu.
Podobnie jak Duńczycy hygge, Szwedzi lagom a Japończycy ikigai, Szkoci też mają swoją filozofię szczęścia zwaną còsagach (wymawiane „kos-ah-gogh”) co oznacza przytulność, osłonę i ciepło. To sposób życia mający na celu pokonanie rutyny i zimowej chandry. Surowy szkocki klimat sprawia, że ludzie poszukują ciepła nie tylko zimą, każda pora roku jest dobra na znalezienie chwili dla siebie.
Jak osiągnąć còsagach? Najlepiej w deszczową pogodę wybrać się na krótki spacer, zmoknąć, zmarznąć a po powrocie usiąść przed rozpalonym kominkiem– odprężyć się, włączyć ulubioną muzykę, do tego dobra książka, ciepły kocyk, herbatka z pomarańczą i cynamonem albo szklaneczka dobrej szkockiej ;) – i już… Còsagach…. Można go osiągnąć nie tylko w swoim domu, ale również w pubie czy restauracji, z przyjaciółmi - najważniejsze, żeby było nam ciepło, wygodnie i miło.
Szkocka pogoda to od zawsze temat żartów. W internecie krąży mem z hasłem: „Lubię lato w Szkocji, w tym roku było w środę”. ;) Cóż, faktem jest, że pogoda w przeciągu godziny potrafi zmienić się kilka razy, ale nie jest tak źle, szczególnie gdy traficie w okienko pogodowe.
Kuchnia w Szkocji też potrafi zaskoczyć. To nie tylko tłuste, niezdrowe, ciężkie jedzenie. To również ryby, owoce morza, owies, sery i warzywa.
Do moich ulubionych szkockich dań należy zupa Cullen Skink. Nazwa zupy pochodzi od Cullen, małego miasteczka w północnej Szkocji, a jej podstawowym składnikiem jest wędzony łupacz (zwany też plamiakiem, ang. haddock) i jak większość szkockich dań, wykorzystuje podstawowe, proste składniki - ryba, mleko, ziemniaki i cebula. W smaku jest kremowa i delikatna, serwuje ją wiele restauracji, więc jak kiedyś zawędrujecie do Szkocji - polecam spróbować. W oryginale gotuje się ją z finnan haddie czyli łupacza wędzonego na zimno, zielonym drewnem i torfem.
Narodowym szkockim daniem jest haggis, to jedna z tych potraw, którą się albo lubi albo nienawidzi ;) Jest to wyrób podobny do polskiej kaszanki ale zamiast kaszy wykorzystuje się płatki owsiane i nie ma w nim dodatku krwi. Jest zrobiony z owczych podrobów (serc, wątróbek, płuc), grubo mielonych płatków owsianych, łoju, cebuli, oraz sporej dawki ziół i przypraw. Tradycyjny haggis gotowany jest w owczym żołądku, co nadaje mu charakterystyczny kształt. Pierwszy szkocki przepis na haggis pochodzi z XV wieku, a swoje korzenie ma oczywiście w szkockiej wsi, gdzie nie marnowano jedzenia i każda część mięsa była wykorzystywana. Do popularności tego dania przyczynił się niewątpliwie Robert Burns, szkocki wieszcz, który napisał w 1786 roku poemat „Address to a Haggis” czyli taką odę do haggisa. Szkoci haggis kochają i możecie skosztować kanapki z haggisem, smażony haggis jako danie główne (Haggis Neeps & Tatties - ugotowany haggis z puree ziemniaczanym i rzepą a do tego sos z whisky) i jako składnik śniadania, są chipsy o smaku haggisa a nawet lody. Ja osobiście nie przepadam, ale to już kwestia gustu.
Scotch Eggs to popularna przekąska, którą spotkacie w pubach, jedzona na zimno a składa się z gotowanego na twardo jajka, które jest owinięte przyprawionym, mielonym mięsem, pokryte panierką z bułki tartej i usmażone na głębokim tłuszczu.
Innym klasykiem wśród szkockich dań jest pie - danie składające się z farszu, najczęściej mięsnego (tradycyjnie baranina), ale może być również warzywny lub serowy, zapiekanego w kruchym cieście. Dla mnie często jest to szybka przekąska, podczas spacerów po Edynburgu.
Często, gdy zamówicie tradycyjne szkockie śniadanie (jajo sadzone, bekon, fasolka, kiełbaska, czasami haggis lub black pudding oraz grillowany pomidor lub pieczarki) to w zestawie dostaniecie potato scones czyli placuszki ziemniaczane z gotowanych ziemniaków. Smakują podobnie jak nasze podhalańskie moskole, najczęściej mają kształt trójkątów, bywają podawane również na słodko z dżemem.
Najsłynniejsze szkockie ciasteczka to shortbready - kruche, maślane, składają się tylko z trzech składników (mąka, masło, cukier) i kupicie je w każdym sklepie, również w tym z pamiątkami. Bardziej wykwintnym deserem jest cranachan - czyli bita śmietanka, świeże maliny, whisky i płatki owsiane, kiedyś sterowany z okazji święta żniw, dziś król szkockich deserów.
Szkoci lubią eksperymentować z jedzeniem czego dowodem jest Deep fried Mars bar czyli obtoczony w cieście naleśnikowym (czasem w panierce) smażony w głębokim tłuszczu, baton Mars. "Wynaleziony" w miasteczku Stonehaven pod Aberdeen jest chyba bardziej kontrowersyjny niż haggis ;)
Szkoci mają też swój napój zwany Iron bru, który jest bardzo popularny, o czym świadczy fakt, że sprzedaje się go więcej niż coca-coli, pepsi czy fanty - podobno co sekundę kupowanych jest 20 puszek tego napoju.
Najlepszy Fish and Chips zjecie w Anstruther Fish Bar położonym w malowniczej szkockiej wsi Anstruther, na wybrzeżu Fife. To knajpka z długą tradycją, a obok smażonej rybki dostaniecie tu również smażone krewetki, małże w białym winie czy lokalne specjały. Polecam gorąco (bywał tu nawet Tom Hanks), choć trzeba odstać w kolejce dłuższą chwilę by dostać stolik, ale warto.
Podrzucam Wam przepis na scones czyli bułeczki, które ja najchętniej zjadam na śniadanie w Szkocji. Potrzebujemy: 225 g mąki, 50 g cukru, 75 g masła, 100 g rodzynek, płaska łyżeczka proszku do pieczenia, 1 jajko, 3-4 łyżki mleka. Suche składniki mieszamy, jajko ubijamy i dodajemy wraz z miękkim masłem i mlekiem do suchych składników. Zagniatamy ciasto, wałkujemy na grubość ok 1.5-2 cm, szklanką wykrawamy kółeczka. Pieczemy około 15 minut w nagrzanym do 220 stopni piekarniku. Można je też zrobić w wersji na słono i zamiast cukru dodać odrobinę soli i starty se np. cheddar.
Najlepsze są z masełkiem i dżemem na ciepło. Sprawdzą się również jako przekąska na piknik.
Smacznego!