Dwukrotnie podróżowałem po USA, raz w Teksasie, raz w Kaliforni. Za pierwszym i za drugim razem miałem podobną myśl: wspaniały, superciekawy kraj do tego, żeby w nim jakiś czas pobyć, pogapić się, pooglądać, ale żyć bym tam nie umiał.
Ktoś gdzieś ostatnio napisał, że Stany Zjednoczone to nie Nowy Jork, czy Waszyngton. Stany Zjednoczone to zapyziałe miasteczko z jednym barem country i stacją benzynową. Odpowiada to mojemu podróżniczemu doświadczeniu.
W tych miasteczkach żyją ludzie z całego świata, którzy rzucili wszystko i pojechali spełniać swój amerykański sen. Oraz potomkowie takich ludzi.
Wyobraź sobie, czytelniku z Bielska-Białej i z okolic, że przeprowadzasz się do miasteczka, do którego nie da się dojechać pociągiem, czy autobusem, a wyłącznie samochodem. I jeśli nie masz pracy zdalnej albo nie zajmujesz się handlem obwoźnym czy czymś w tym rodzaju to dojeżdżasz do swojej firmy autem codziennie, dajmy na to, sto kilometrów, spędzając niewiarygodnie dużo czasu w monstrualnych korkach. No bo jeśli wszyscy jeżdżą samochodami, bo nie ma innego wyjścia, to żadne, choćby i dziesięciopasmowe drogi, nie pomieszczą naraz wszystkich ludzi jadących do pracy i wracających z niej. Wyobraź sobie, że do najbliższego kina masz pięć godzin drogi, do teatru – dziesięć, do najbliższej kawiarni – trzy godziny i, nie masz wyboru, będzie to Starbucks. Najbliżej, bo tylko pół godziny autem masz do hipermarketu Wallmart i do McDonaldsa, który jest brudną, tanią sieciówką, w której obsługują zmęczeni, zestresowani, źle opłacani ludzie.
Na spacer z rodziną w niedzielę możesz iść na pustynię. To będzie krótki spacer w mało urozmaiconym krajobrazie, więc raczej spędzisz tę niedzielę w domu, oglądając seriale z platformy. Po miasteczku raczej nie pospacerujesz, bo będą patrzeć na ciebie jak na dziwaka. Możesz, oczywiście, wybrać się na jakąś dłuższą, niedzielną wycieczkę samochodem, do jakiegoś pięknego parku krajobrazowego na przykład, ale wtedy licz się z tym, że pół niedzieli stoisz w korku.
Różne piękne miejsca w twoim kraju, bo już o świecie nie wspomnę, możesz sobie pooglądać w telewizji, ponieważ w ciągu życia będziesz miał mało możliwości żeby je zobaczyć w realu. Jeśli po latach pracy w ciągu roku dostaniesz tydzień urlopu, to nie zdążysz pojechać za daleko ani specjalnie dużo zwiedzić. Choć oczywiście ludzie to robią, bo chcą zobaczyć, jak to wygląda poza telewizją. Jeżdżą w te miejsca, które widzieli w telewizji, robią sobie tam zdjęcia i wracają.
Zawsze możesz iść do jedynego w mieście baru, gdzie w kółko leci podobna muza, i gdzie spotkasz w piątek wieczorem zawsze to samo grono. Możesz pojechać do baru w sąsiednim miasteczku, gdzie jest inne grono, no ale wtedy musisz jechać autem, więc piwo weźmiesz na wynos, do domu.
I tak sobie spędzasz życie, modląc się, żeby na twojej karcie kredytowej nie zabrakło środków, bo jesteś na kredycie nieustannie, permanentnie zadłużony, a jak sobie z jakiegoś powodu nie radzisz, to nie ma zmiłuj. To jest kraj, w którym musisz sobie radzić i już. A jak już naprawdę sobie nie radzisz, to, na miłość boską, przynajmniej mów, że sobie radzisz!
No i teraz, czytelniku, wyobraź sobie, że ktoś ci daje wybór: możesz spędzać życie tam albo w Bielsku-Białej, mieście pod górami, dość dobrze skomunikowanym z resztą Polski i Europy, z trzema kinami, dwoma teatrami, salami koncertowymi, halami sportowymi etc. etc. Co wybierasz?
No więc w Stanach żyją ludzie, którzy wybrali inaczej. Oraz potomkowie takich ludzi.
Ktoś tam kiedyś powiedział mi, że amerykańskie kino dlatego bywa tak fascynujące, że amerykańskie życie jest tak potwornie nudne. Człowiek szuka ratunku w wyobraźni. Ale to oczywiście częściowo tylko prawda, bo trudno żeby się nudził ktoś, kto walczy o godne przetrwanie, żeby nie skończyć w wynajętej przyczepie kempingowej koło wysypiska śmieci.
Chcę zaznaczyć, że w tym tekście skupiam się nie na tym, co mnie tam oczarowało, ale na tym, co spowodowało myśli, że nigdy w życiu, choćby mi nie wiem ile płacili, nie chciałbym tam żyć. Przy czym chodzi oczywiście o cechy osobnicze, bo sporo ludzi, wiem, wolałoby inaczej.
Musisz znać zasady. Kto nie zna zasad, ma przerąbane. Twój samochód zatrzymuje policja, i podchodzą do ciebie faceci w mundurach z dłonią na kaburze, kładź ręce na blat i nie ruszaj się. Uświadamiasz sobie, że to jest miejsce na świecie, gdzie ludzie do siebie strzelają z broni palnej. Czujesz władzę policjanta? Poczuj! Nigdy w Polsce nie czułeś się taki mały przy policjancie, jak tu.
Ciesz się kolorem swojej skóry, jeżeli jest jasna.
W hipermarkecie incydent. Podczas wyciągania artykułów spożywczych z koszyka, nastolatek dotknął butelki piwa. Jest z ojcem. Ojciec nawet nie zauważył. Kasjerka zatrzymała ruch. Chce wzywać ochroniarza. Kto nie skończył dwudziestu jeden lat, nie ma prawa dotknąć butelki piwa. Nastolatek ma prawo nosić przy sobie w tym sklepie ostrą broń, ale nie ma prawa wyjąć z koszyka butelki piwa, którą kupił jego ojciec, który stoi z boku. Po grubych tłumaczeniach i przeprosinach, kasjerka zgadza się w drodze wyjątku nie robić afery. Potem komentarz: - Gdyby byli czarnoskórzy, już by wezwała policję.
Duma z weteranów. To kraj, który jest na nieustannej wojnie. Ciągle jakaś gdzieś jest. To dobra praca, iść na wojnę. I daje prestiż społeczny.
Mężczyzna, który mnie gości na obiedzie, pokazuje mi kolekcję broni. Dużo pieniędzy przeznacza na broń. Karabiny różnego rodzaju. Trofea myśliwskie na ścianach. Jeździ polować do prywatnego lasu. Płaci za takie polowanie gruby hajs. Las jest ogrodzony, zwierzęta nie uciekną. No ale gdzieś trzeba z tej broni strzelać. Nie wydało się tyle pieniędzy, żeby te karabiny sobie tak leżały tylko w szafce. Kiedy, podczas rozmowy, wychodzi, że pracuję w teatrze, mówi, że jego żona też się udziela w sztuce. Śpiewa w zespole country. Mają koncerty w miejscowym barze.
Ludzie w miasteczkach się spotykają. Nie na spacerach, bo nie spacerują, nie w parkach, bo ich nie ma. Organizują sobie cykliczne spotkania w gronach zainteresowań. Wymieniają się informacjami, co słychać i co kto wie o świecie, bo jednak nie każdy każdą informację wyłapał z internetu, czy z telewizora.
Oczywiście sporo ludzi żyje w tych wielkich miastach. Na przykład w Los Angeles. Żyjąc w Los Angeles, żyjesz w którejś z dzielnic Los Angeles. Jeśli nie musisz, nie opuszczasz jej. Przemieszczać się trudno. Komunikacja publiczna jest słaba. Ulice zakorkowane permanentnie. Więc chodzisz po swojej dzielni i trochę jest, jak w tym miasteczku. Domki, domki, Starbucks. Możesz sobie zrobić wycieczkę do straganiarskich sklepików Hollywood i pooglądać gwiazdy w chodniku, ale to pół dnia w korkach, wiadomo, więc tylko okazjonalnie. Najbardziej przeraziło mnie centrum miasta. Początkowo nie umiałem zrozumieć, że do centrum miasta się nie chodzi, bo to niebezpieczne. Zrozumiałem, kiedy je odwiedziłem. To miejsce, w którym można by nakręcić „Boską komedię” Dantego. Kolejne kręgi piekła. Bezdomni, wariaci, pijacy, narkomani, różnego rodzaju szaleńcy krzyczący, przebiegający i morze nieszczęsnych, pokrzywdzonych przez życie ludzi. Którzy sobie radzą. Radzą sobie! Oczywiście, że sobie radzą! Zapytaj! Powiedzą ci, że sobie radzą. – Więc to jest centrum krainy snów – myślałem sobie, stojąc tam, obok półnagich ludzi krzyczących coś o końcu świata.
Myślę o nich wszystkich teraz.