Skradziono mi Cygański Las. Odkąd pamiętam zawsze do mnie należał. Żyłem przez długie lata z niezakłóconą niczym świadomością, aż w końcu dotarło do mnie, że nie jestem już u siebie.
Tak było od dzieciństwa, ba niemowlęctwa, ponieważ rodzice wozili mnie po wspomnianej okolicy w wózku, potem jako chłopak biegałem wyhasać się na Błoniach lub basenie. Następnie sam pchałem wózek dziecięcy jako rodzic oraz spędzałem godziny na placu zabaw. Teraz jestem tam niechciany.
Las i Błonia zostały zawłaszczone przez rowerzystów, tradycyjny spacerowicz poruszający się na dolnych kończynach został zepchnięty na pobocze, przepłoszony niczym zwierzyna. Ciągle musi uważać i nasłuchiwać, czy z tyłu nie dotrze do niego niepokojący dźwięk nadjeżdżającego roweru, aby ustąpić na czas. Spacer przestał być sielanką oraz odprężającą czynnością, zamienił się w nerwowe rozglądanie się, czy jest bezpiecznie i można swobodnie stąpać. Po pewnym czasie napięcie spowodowane mijającymi rowerami wzrasta na tyle, że spacer traci swoje funkcje i zaczyna działać wręcz odwrotnie - irytuje.
Zapewniam: nie jestem wrogiem rowerzystów. Cieszę się, że wielu z nas jeździ na rowerze. Problem leży w tym, że szlaki komunikacyjne stały się miejscem konfrontacji i silniejszy wypiera słabszego. Byłem świadkiem kilku przykrych sytuacji na styku pieszy – rowerzysta. Niedogodność dotyczy miejsc skazanych na koegzystencję, a tym samym na kolizje.
Teraz teren Błoni. Po obu stronach przy bramach wejściowych apelują do nas sporej wielkości tablice zakazujące wjazdu na teren Błoni na rowerze, również na asfaltowym chodniku są namalowane przekreślone rowerki. I co? I nic. Kiedyś przez dłuższą chwilę obserwowałem respektowanie zakazu przez rowerzystów, większość wjeżdżała parami i równolegle, nikt nie zsiadał z roweru. Komfort pieszego nie zaprzątał głowy rowerzystom. W łamaniu przepisu dominowały osoby dorosłe, gdyby to byli lekkomyślni nastolatkowie potrafiłbym jeszcze zrozumieć.
Nie ma nikogo, kto by egzekwował normy poruszania się rowerem po ścieżkach Błoni. Z publikacji zawartej na jednym z bielskich portali dowiedziałem się, że Straż Miejska oraz BBOSiR bronią się brakiem podstawy prawnej pozwalającej na interwencje. Tym samym odpowiedzialność przerzucono tu na barki dwóch rywalizujących o rekreacyjny teren grup. Niech się piesi wściekają na rowerzystów, a rowerzyści na pieszych, najważniejsza jest podstawa prawna, akurat w tym przypadku jej brak.
Druga podobna bolączka. Mieszkam na osiedlu, na którym ustawiono znaki informujące o zasadzie prawej ręki obowiązującej na wszystkich skrzyżowaniach. Znaki ustawiono przy wjazdach na osiedle. W praktyce, to szybciej poruszający się pojazd ma pierwszeństwo, a szersza i ruchliwsza ulica wydaje się uprzywilejowana. Zasada prawej ręki w dużej mierze jest fikcją. Tubylcy wprawdzie zakodowali wprowadzone zmiany, ale zmotoryzowani goście odwiedzający osiedle są już bardziej odporni na wiedzę.
W sprawie kłopotliwej zasady interweniowali radni miejscy, dyskutowała rada osiedla, były toczone rozmowy z MZD i Wydziałem Komunikacji, ale okazało się, że od strony przepisów jest wszystko ok. Stwierdzono, że "reguła prawej ręki" jest najbezpieczniejsza i jakiekolwiek korekty nie wchodzą w grę oraz powtórzono sakramentalną mantrę, że nie należy dostosowywać reguł panujących na drodze do braku znajomości przepisów przez kierowców.
Znajomy, który rozbił samochód na osiedlowym skrzyżowaniu powiedział, tu dosłownie cytuję, że dopóki ktoś pokroju prezydenta lub innego wysokiego urzędnika nie rozp*oli w ten sposób własnego auta, to nic się nie zmieni. Rozumiem emocje, ponieważ zniszczono mu niezły samochód. Po zajściu w ciekawy sposób przebiegała rozmowa pomiędzy uczestnikami stłuczki. Mężczyzna, który wymusił pierwszeństwo był święcie przekonany, że to wina mojego kolegi i zażądał wezwania policji; był bardzo zaskoczony, gdy stróżowie prawa go oświecili o obowiązującej zasadzie. Kolizji było więcej. Nie sposób zliczyć, ilu uniknięto dzięki czujności osiedlowych kierowców, którzy przypomnieli sobie o innej regule: zasadzie ograniczonego zaufania.
Znaki przy wjazdach na osiedle starają się usilnie przemawiać do kierowców, podobnie jak tablice do rowerzystów na Błoniach. Służby wykonały wszystko zgodnie z przepisami. Jest postawa prawna. To najważniejsze. Niech się święci. Nerwy, dobytek, zdrowie, bezpieczeństwo, komfort, to sprawy uboczne. Głowiłem się nad wytłumaczeniem zaistniałych sytuacji, doszedłem do wniosku, że chyba mamy do czynienia z odwiecznym napięciem pomiędzy literą a duchem przepisów. I duch jest w odwrocie.