W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
RozmowaBB

Opowieść internowanego

Opowieść internowanego

Dziś mija 42 rocznica wprowadzenia stanu wojennego. O momencie internowania, więziennym buncie, Świętach spędzonych w celach oraz podziemnej działalności w więzieniu z Mirosławem Styczniem, jednym z internowanych w 1981 roku bielszczan, rozmawia Jarosław Zięba. 

 

– Jak trafił pan do internowania?

– Zatrzymania w celu internowania zasadniczo przeprowadzone zostały w czasie jednej nocy, z 12 na 13 grudnia. Znienacka odwiedzano nas w domach, jak ktoś nie otwierał, to wyłamywano drzwi. Gdy ktoś się sprzeciwiał to go bito, jak Kazka Firlejczyka z Żywca czy Mietka Hajka z Oświęcimia, którego wzięto w szlafroku.

Po mnie przyjechali jeszcze  w sobotę późnym wieczorem. Dwóch mundurowych i jeden niemundurowy. Trzeci mundurowy siedział w samochodzie, swojej prywatnej syrence. Ponieważ brakowało im radiowozów, wezwano go z samochodem, jednak nie wiedział za bardzo co się dzieje.

Zgromadzono nas wszystkich w Komendzie Wojewódzkiej na Rychlińskiego, ja byłem tam chyba w ogóle pierwszy z zatrzymanych. Im było nas więcej, tym było nam raźniej. Zebrało się kilkadziesiąt osób.  SB-cy byli bardzo pobudzeni, sądzę, że pod wpływem jakichś środków. 

Nad ranem zajechały duże samochody do transportu więźniów, załadowano nas do nich i pojechaliśmy w nieznanym kierunku. W tym samym samochodzie jechał ze mną Janusz Warchałowski, zawodowy kierowca, który zorientował się, że jedziemy  chyba w stronę Jastrzębia. Nie wiedzieliśmy jednak dlaczego. 

Gdy dojechaliśmy było jeszcze ciemno. Zakład Karny Jastrzębie Szeroka. Zrobiono pokazówkę: reflektory, syreny, szpaler z długą bronią, psami i pałami. 

Umieszczono nas po ośmiu w małych celach, gdzie były po dwa łóżka. 

Rano z głośników wbudowanych w ścianę usłyszeliśmy przemówienie Jaruzelskiego. Pamiętam, że Marian Styczyński zerwał się, podbiegł do tego głośnika i go opluł w spontanicznym czynie protestu. 

Wtedy wiadomo już było, że potrwa to dłużej. Nikt nie wiedział jednak jak długo.

 

– Zaczęła się więzienna codzienność.

– Dano nas do normalnych cel, ale nas z nich nie wypuszczano. Jeden dzień, drugi… Żeby zaznaczyć swój sprzeciw wobec tej sytuacji, wieczorem otwieraliśmy okna i śpiewaliśmy hymn. 

To jednak było za mało. Zapytałem jednego z kryminalnych, który rozwoził nam więzienne zupki, jak organizuje się tutaj bunty. Odpowiedział, że platerują.  Gdy zauważył, że nie wiem o co chodzi, popatrzył na mnie z pogardą: macie metalowe miski, trzeba walić nimi o kraty i robić hałas. 

Zaproponowałem więc kolegom bunt, po którym naczelnik zgodził się z nami rozmawiać. Sformułowaliśmy trójkę przedstawicieli, w której znalazłem się ja jako organizator buntu oraz Staszek Gorczyca z regionu śląsko-dąbrowskiego i ktoś trzeci, którego nie pamiętam.  

Pytamy naczelnika: co to w ogóle jest. Wyjaśnił nam więc, że jesteśmy internowani, a on nie ma regulaminu tego internowania. Dlatego trzyma nas w celach. Zapytaliśmy jakie regulaminy są. Tymczasowo aresztowanego i osadzonego - padła odpowiedź. Który jest gorszy? Tego osadzonego. Tymczasowo aresztowani mogą być w ubraniach swoich, nie ma zakazu leżenia na łóżkach, i nie trzeba się strzyc, etcetera.

Ustaliliśmy więc, że my wybieramy regulamin tymczasowo aresztowanych i jeśli naczelnik tego nie zaakceptuje, to będziemy się dalej buntować.

Ustaliliśmy też, że cele nie będą zamykane, jedna z cel przeznaczona zostanie na ogólną toaletę, a w jeszcze jednej będzie kaplica. 

 

– Było łatwiej, ale wcale nie łatwo.

– Największą dolegliwością było to, że nie mieliśmy żadnego kontaktu z rodziną. Spodziewaliśmy się, że rodziny także nie wiedziały, gdzie my jesteśmy. 

Mocnym przeżyciem były też wydarzenia 16 grudnia. Wiadomość dotarła do nas dzień później, gdy górnicy z sąsiedniego pawilonu wrzeszczeli, że nie będą śpiewali hymnu, bo wojsko zabiło ich kolegów na Wujku. To był moment  dramatyczny.

Codziennego śpiewania hymnu jednak nie zaniedbaliśmy. 

Ważne dla nas było to, że jeszcze przed Świętami dotarła do nas pomoc duszpasterska. Spotkał się z nami biskup Herbert Bednorz.

Także przed Świętami dostaliśmy pierwsze paczki od rodzin. Dzięki temu mogliśmy w celach zorganizować Wigilię. Wszystkie dary od rodzin zgromadziliśmy w jednym miejscu i udało się nam z tego zrobić 12 niby-potraw.

Wieczerzę jedliśmy w celach, ale modliliśmy się wspólnie na korytarzu. Umowa z naczelnikiem była taka, że możemy przebywać na korytarzu, ale o 22.00 wracamy do celi. W Wigilię odmówiliśmy powrotu, do 24.00 chodziliśmy czwórkami po korytarzu i śpiewaliśmy kolędy. To był niesamowity moment, który zapamiętam do końca życia.  Do cel wróciliśmy o 24.00 i wtedy mogli nas pozamykać. Tak wyglądała nasza Wigilia. 

 

– Jak to się stało, że podczas internowania powstało mnóstwo ciekawych, podziemnych materiałów?

– Na początku były to pieczątki z ziemniaków, potem rodziny przemycały nam gumki do mazania. Natomiast po przeniesieniu w Bieszczady, do Łupkowa to był już przemysł. 

Wiąże się z tym ciekawa historia. W Szerokiej  w Jastrzębiu, jak nie zdołaliśmy czegoś wypchnąć na widzeniu z rodzinami, to wszystko wpadało na rewizjach. Miały one w celach 100% skuteczności. Mnie to strasznie nurtowało, bo przecież klawisze nie byli ludźmi specjalnie inteligentnymi, a zawsze byli górą. Zacząłem więc z jednym z klawiszy rozmawiać i powoli zdobywać jego zaufanie. Wreszcie wyznał mi, że są do tego odpowiednio wyszkoleni. Zawsze wchodzą do celi w trójkę: dwóch szuka, a jeden patrzy, gdzie my spoglądamy. To jest odruch, że każdy z nas zerkał na skrytkę. Wtedy ten patrzący na nas  specjalnym systemem znaków wskazywał pozostałym, gdzie mają szukać. 

Gdy przeniesiono nas wiosną  do Łupkowa, gdzie więzienie było porządniejsze, bo chociażby podłogi były z parkietu, wziąłem 3 kolegów i kazałem im zrobić skrytki w nie swoich celach, w momencie gdy wszyscy z tej celi wyjdą. Ten prosty zabieg spowodował, że mieliśmy zero wpadek przez cały okres internowania. To spowodowało, że mieliśmy tam wszystko: zaczęła się produkcja kart pocztowych, znaczków, koszulek. Zaczęliśmy produkować nawet kasety magnetofonowe na wynos, na wyjazd z więzienia. Nagrywaliśmy na nich piosenki internowanych. Nazwaliśmy się Wolną Rzeczpospolitą Łupkowską. 

Apogeum tej działalności  była przygotowana przez nas na kasecie audycja, którą puściliśmy przez więzienne głośniki,  aby podnieść kolegów na duchu i rozweselić towarzystwo. Zapytałem kolegę elektryka, czy jak dostanie radiomagnetofon z kasetą, da radę się wpiąć w sieć więziennych głośników. On chwilę popatrzył, sprawdził coś i stwierdził, że nie będzie to trudne. 

Nagraliśmy więc audycję radiową. Włodek Foryś, który miał od narzeczonej gitarę i był naszym głównym śpiewakiem, nagrał taki motyw: „Nie chcemy komuny, nie chcemy i już”. Potem były wiadomości z obozu internowania, z Głosu Ameryki, jakieś piosenki. Wszystko   w lekkiej formie, aczkolwiek tematyka była jak najbardziej poważna.

Pewnego wieczoru, o 11 w nocy, już podczas ciszy, gdy światła były centralnie zgaszone, nagle zachrobotało w głośnikach i rozległ się wspomniany wcześniej motyw: Nie chcemy komuny, nie chcemy już… Trzy razy to powtórzyliśmy, po czym usłyszeliśmy niesamowity wrzask: hurrraaa. Wtedy uzmysłowiłem sobie, że ta sieć głośników dociera nie tylko do politycznych więźniów, ale do całego więzienia, gdzie było ponad 2 tysiące więźniów. To oni wrzeszczeli z radości. Następnego dnia przeprowadzono niesamowitą rewizję, jednak niczego nie znaleziono. 

Wtedy na rozmowę zaprosił mnie sam naczelnik więzienia. Poczęstował mnie kawą i przedstawił swoją prośbę: funkcjonariusze SB, którzy mają służbę oskarżają nas, że nas przekupiliście i to my tę audycję puściliśmy. Czy pan może im powiedzieć, że to wy, a nie my? 

Wtedy zrozumiałem, że to było nasze największe zwycięstwo: poróżniliśmy tych, którzy nas pilnują.

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart