Kamil Stoch nie pojedzie na tegoroczne mistrzostwa świata w Trondheim. Trener Thomas Thurnbichler swoją decyzją wywołał lawinę komentarzy i analiz. Część z nich mówi o „zamachu na świętość”, „nieposzanowaniu legendy”. Inne podkreślają odwagę i niezależność szkoleniowca, który miał przecież zapewniać wcześniej, że jeśli z dwójki zawodników lepiej prezentował się będzie młodszy, to on będzie skakał w konkursach. Tyle że najmłodszy z powołanych, Paweł Wąsek, ma… 25 lat. I to też jest problem…
38-letni Stoch, mający na swoim koncie sześć medali mistrzostw świata, w tym złoty i srebrny indywidualnie oraz złoty i trzy brązowe drużynowo, po raz pierwszy od 2003 roku nie wystąpi na tej prestiżowej imprezie. Debiutował dwie dekady temu w Oberstdorfie, a ostatni raz rywalizował w Planicy w 2023 roku. I najprawdopodobniej tym słoweńskim startem zwieńczył występy na globalnym czempionacie, bo za dwa lata raczej nie wystartuje.
Pewnie dlatego decyzja o pominięciu legendarnego narciarza budzi kontrowersje. Fachowcy określili ją nawet mianem „logicznie nielogicznej”. Mistrz olimpijski w obecnym sezonie nie odstaje przecież od większości reprezentantów, skacząc przeciętnie. Z drugiej jednak strony, skoro on nie odstaje od nich, a oni od niego, to czy nie warto jednak dać szansy młodszym?
Kibice już podzielili się na dwa obozy. Długo jeszcze trwać będą dysputy, czy austriacki szkoleniowiec naszej kadry postąpił słusznie. I pewnie każda strona będzie miała trochę racji. Będą tacy, którzy powiedzą, że z szacunku do osiągnięć i wkładu w polski sport, Kamil jechać powinien. Drudzy odpowiedzą, że za zasługi na mistrzostwa się nie jeździ. Przynajmniej nie powinno. Pamiętacie, jak Paweł Janas nie powołał na mundial w 2006 r. Jerzego Dudka i Tomasza Frankowskiego? Wówczas też traktowano go jak „zabójcę legend”, ale po latach były selekcjoner przyznał, że gdyby Dudek i Frankowski regularnie grali w klubach, to do Niemiec pewnie by pojechali. Ale w przypadku skoków problem wydaje się być dużo, dużo głębszy. Bo po Dudku i Frankowskim przyszli inni, choćby Szczęsny i Lewandowski…
Dziś w Polsce dyskutuje się nad tym, czy 38-latek (nie patrzę na jego niewątpliwe zasługi!) powinien, czy nie powinien znaleźć się w kadrze na jedną z najważniejszych imprez w sezonie. Nie rozmawia się o 20, 25 czy nawet 30-latku, bo obecnie skoczków w tym wieku, na bardzo solidnym światowym poziomie, zwyczajnie nam brakuje. Można by rzec, że „przespaliśmy” czas, w którym można było takowych przygotować do zastąpienia Kubackiego, Żyły i Stocha, grzejąc się w blasku ich sukcesów. Działacze zachowywali się tak, jakby jutra miało nie być, a wspomniana trójka miała skakać dobrze bez końca. Nie twierdzę, że będący w formie Dawid, Kamil czy Piotrek na siłę mieli zostawać w domu, tylko po to, żeby testować młodszych. Nie. Chodzi o inną kwestię. Przez te „tłuste lata” bywały przecież momenty, że w zawodach Pucharu Świata mieliśmy sporą pulę zawodników, którzy mogli startować. Do wspomnianej trójki można było dołączyć młodszych, tak, jak robili (i robią) Austriacy.
Problem braku następców nie pojawił się w tym roku. Wydaje się, że uwidaczniać zaczął się już w czasach Jana Ziobry, który w 2018 r. głośno mówił o sytuacji w kadrze A, w której byli „równi i równiejsi”. Niedawno ten sam Ziobro otrzymał głos na antenie TVP Sport:
„Przykro jest mi o tym mówić, ale nie mamy systemu, który podnosiłby zawodników do tej rangi, kiedy mogliby napierać na kadrę A. Liczę, że ktoś kiedyś postawi skoki do pionu i będzie dobrze. Trzeba uporządkować system w dyscyplinach, które mamy w Polskim Związku Narciarskim, bo ciężko rywalizować nam również w innych dyscyplinach. Widzę możliwości i żyję tym, że ktoś kiedyś tupnie nogą i będziemy mogli zaistnieć. Teraz jesteśmy w takich czasach, jak byliśmy przed panem prezesem Adamem Małyszem. Nie ma nic. Trzeba działać tak, aby polskie dyscypliny zimowe były mocne”.
Widząc aktualną sytuację w skokach, trudno nie przyznać mu racji…
W przypadku Kamila Stocha, jego doświadczenie i osiągnięcia są niepodważalne. Jednak sport rządzi się własnymi prawami, a decyzje personalne często opierają się nie tylko na aktualnej dyspozycji, ale i strategii na przyszłość. Może Thomas Thurnbichler właśnie robi krok w dobrym kierunku? Może ma plan? Może tą „logiczna nielogicznością” daje sygnał młodszym zawodnikom, że czas legend dobiega końca i warto mocniej trenować, bo miejsce w kadrze A czeka. Choćby od przyszłego sezonu?
Jakiś czas temu w sieci spierali się kibice siatkówki. Chodziło o Fabiana Drzyzgę, mistrza świata, którego w swoich powołaniach pominął Nikola Grbić. Wówczas nie o względach sportowych była mowa, bo rozgrywający prezentował bardzo wysoką dyspozycję. Serbski trener miał po prostu swoją wizję reprezentacji. Układał swoje puzzle. A potem został wicemistrzem olimpijskim…
Może więc Thurnbichler też nie patrzy stricte sportowo?
Jakiś wstrząs w naszych skokach - i szerzej, w sportach zimowych - nastąpić musi. Nie brakuje głosów, że tym największym, a i najpotrzebniejszym jest zmiana prezesa PZN. Adam Małysz, wedle wielu opinii, nie jest tak dobrym działaczem, jak był zawodnikiem. Czy znajdzie się odważny, by ruszyć tę legendę?
A może, w myśl tej „logiczniej nielogiczności”, Małysz chce, ale inne czynnik sprawiają, że nie może. Wpływy z reklam, status poszczególnych gwiazd.
Wiem, wiem… to już trochę teorie spiskowe 😊