Od dwóch dni wiadomość o śmierci papieża Franciszka nie schodzi ze stron głównych największych portali internetowych. Tak to już jest, gdy odchodzi człowiek, który stał na czele wielkiej organizacji. I nie jest ważne, czy do niej się należy, czy nie. Czy czujemy się jej częścią, czy wręcz ją krytykujemy. Słuchaliśmy, co mówił. Patrzyliśmy, co robił. I znów podobnie, można było się zgodzić, albo nie. A o piłce nożnej papież wspominał nader często…
Franciszek nigdy nie ukrywał, że futbol nie jest mu obcy. Przeciwnie, to jedna z tych pasji, które nosił głęboko w sercu. Urodzony w Buenos Aires, kibic San Lorenzo, znał klimat stadionu, znał gwar kibiców i atmosferę meczów. I znał też to szczególne uczucie, jakie rodzi się w umyśle i sercu obserwatorów sportowego spektaklu, gdy ci czekają na bramkę. Sam w dzieciństwie stał pomiędzy słupkami, bo jak twierdził, miał dwie lewe nogi, a w myśl starych podwórkowych zasad na bramce stawał albo gruby, albo piłkarsko najsłabszy…
W świecie, w którym religia i piłka nożna konkurują o uwagę tłumów pokazywał, że obie dziedziny mogą współistnieć. Żyć w symbiozie. Robił tak, bo był Argentyńczykiem. Rodakiem Maradony i Messiego. To też pomagało mu rozumieć istotę rywalizacji. Tego pierwszego uważał za genialnego gracza i jednocześnie człowieka, który życiowo nieco się pogubił. Drugiego uwielbiał. Nie bał się boskich porównań...
„Gdy ludzie mówią, że Messi jest Bogiem, nie uważam tego za świętokradztwo. Chodzi im o to, że Messi jest Bogiem, gdy ma piłkę przy nodze” – tak mówił o Leo.
Dostrzegał w piłce coś więcej niż 22 facetów (czy kobiety) uganiających się za kawałkiem skóry. W 2013 roku, już po rozpoczęciu pontyfikatu, spotkał się z włoskimi piłkarzami i działaczami. Powiedział wtedy coś pozornie prostego, a przecież niezwykle głębokiego: „Futbol, jak i całe życie, wymaga od nas uczciwości, solidarności, dyscypliny i szacunku dla innych.” To nie są słowa trenera ani kibica – to głos duszpasterza, który widzi w grze potencjał duchowego wychowania. Sport, według Franciszka, był przestrzenią, w której człowiek może nie tylko rywalizować, ale przede wszystkim dojrzewać.
„Ludzie mówią, że piłka nożna to najpiękniejsza gra na świecie. Zgadzam się z tym. Oczywiście w futbolu rządzą pieniądze, czasami do tego dochodzi korupcja, ale jako jezuita dostrzegam w piłce nożnej dużo pozytywów. To gra, która propaguje pokój i edukację” – oceniał.
Czy to znaczy, że futbol można traktować na równi z religią? Niekoniecznie. Ale nie sposób nie zauważyć podobieństw. Tak jak wiara, piłka tworzy wspólnotę. Ma swoich proroków – wielkich graczy i legendarnych trenerów. Ma rytuały – hymny, gesty, znaki. Ma święta – wielkie finały, mistrzostwa świata. A nade wszystko ma ludzi, którzy zasiadają razem, ramię w ramię, wierząc, że akurat dzisiejszego wieczora wydarzy się coś wyjątkowego. Że ich ukochana drużyna wygra mecz, ku ich uciesze. Nie przypadkiem mówi się o „święcie futbolu”, bo emocje, które towarzyszą piłkarskim meczom nierzadko wchodzą w takie ramy. Zobaczcie reakcje tłumów, gdy piłkarz strzela gola na wagę zwycięstwa w doliczonym czasie gry albo w dogrywce. Tak jak Mario Goetze w 2014, albo Iniesta cztery lata wcześniej. Zobaczcie jak zachowuje się sympatyzujący z wygranymi tłum, który celebruje triumf na placach. To prawdziwe święto, które potrafi zjednoczyć. Bez względu na wiek, płeć, kolor skóry, poglądy. To jest siła futbolu.
Z drugiej strony, ta sama siła może i dzielić. Antagonizować. Zależy w czyich rękach i jak używana jest jako narzędzie…
Franciszek to rozumiał. Nie bez powodu, gdy pytano go, komu kibicuje podczas finału mundialu w 2014 roku (Argentyna – Niemcy), odpowiedział dyplomatycznie, że wspiera przyjaźń między narodami. Ale każdy wie, że jego serce biło dla Albicelestes. I nie ma w tym nic niestosownego. Wręcz przeciwnie. To była ludzka strona papieża, która zbliżała go do innych. I to bardziej niż niejedna encyklika.
„Wielu twierdzi, że piłka nożna jest najpiękniejszą grą na świecie. Ja też tak uważam” – mówił w 2019. Pięć lat później wydał książkę, w której wiele miejsca poświęca „Ręce Boga”, ale tej… Maradony. To również świadczy o tym, jak wielkim był miłośnikiem sportu. Jakkolwiek nie oceniać jego pontyfikatu, czy retoryki, którą prezentował w mniej lub bardziej ważnych dla świata sprawach, dla piłkarskiego świata na pewno pozostanie jednym z nas. Kibicem.