Lubię westerny. Pozostało mi to, z czasów dzieciństwa, gdy owa konwencja filmowa była rarytasem w dwuprogramowej telewizji. Na western można było liczyć na Boże Narodzenie albo Wielkanoc. Podobnie było z kreskówkami Disneya.
Western był nie lada atrakcją, a dla dziecka (jeśli rodzice pozwoli po wieczornym dzienniku oglądać) światem z innego wymiaru w porównaniu do serwowanych radzieckich czy enerdowskich filmideł. Były też westerny czeskie, te przynajmniej były śmieszne. Sceny z Dzikiego Zachodu potrafiły na długo zawładnąć umysłami nastolatków.
Przebiegając pilotem po niezliczonych programach natrafiłem na współczesną wersję „Siedmiu wspaniałych”, klasyk westernu. Wspaniałe wspomnienie z dzieciństwa. Rzuciłem się do oglądania zaciekawiony jak przedstawiono starą historię, w nowy bardziej współczesny sposób. Piękne zdjęcia, scenografia, wszystko na swoim miejscu, ale po projekcji zawładnęło mną poczucie pustki, ponieważ nie napotkałem ducha westernu. Nie było tego czegoś, co zachwycało w dzieciństwie, gdy obserwowałem siedmiu rewolwerowców broniących mieszkańców wioski przed bandytami. Może to subiektywne wrażenie, ale duch westernu wystąpił w słabym stężeniu. Zatęskniłem za starą wersją z lat 70-tych. Zatęskniłem za duchem westernu. Wyruszyłem na poszukiwania.
W sukurs przyszła mi jedna z platform filmowych. Skusiła mnie promocyjną ceną, a tam kilka sezonów współczesnego mrocznego westernu „Yellowstone” z Kevinem Costnerem. Jednak projekcję serii rozpocząłem od prequelu „1883” i to był bardzo dobry wybór. Duch westernu wrócił i to z mocą. Historia podążania oregońskim szlakiem na Zachód przedstawiona w epicki sposób. Jest wszystko co w westernie powinno być i nie zamierzam roztrząsać treści filmu, ale uwolnić krztynę atmosfery zawartej w westernowej opowieści. Zachwycające krajobrazy, bezkresna przestrzeń, bliskie i niebezpieczne obcowanie z naturą, głód wolności i niezależności. Klimat Dzikiego Zachodu oddany pieczołowicie w detalach: strojach, przedmiotach codziennego użytku, wnętrzach, architekturze. Bardzo przekonywująca scenografia. Wdzięczną narratorką całego filmu jest 17-letnia dziewczyna, która podczas podroży przez Wielki Step jest zmuszona do szybkiego dojrzewania. Towarzyszy temu duża porcja jej osobistych refleksji. Serial posiada mankamenty, ale przy całości, minusy są do świadomego przeoczenia. Zazdroszczę Amerykanom w jaki sposób potrafią opowiadać o sobie.
Od początku projekcji uderzyło mnie coś, na co w filmie zazwyczaj nie zwracałem uwagi. Mężczyźni byli przedstawieni w sposób męski, a kobiety kobieco. Przecież to oczywista oczywistość. Nad czym tu rozprawiać? Doszedłem do wniosku, że było to zakamuflowane odreagowanie na próby zamazywania granicy pomiędzy płciami podczas niedawnej Olimpiady. Western podziałał jak odtrutka. Może dlatego łyknąłem go w rekordowym tempie. Prawdopodobnie byłem bardzo spragniony normalności i duch westernu pojawił się w odpowiednim momencie. Wracając jeszcze na chwilę do spraw męsko-damskich w filmie, to w spotkaniu pierwiastka męskiego z pierwiastkiem żeńskim (bez pomieszania) jest zawarte niepowtarzalne piękno. Reżyser zaryzykował i w roli głównych bohaterów zaangażował aktorskie małżeństwo. Podobno funkcjonuje zasada, że takich rozwiązań w branży się nie praktykuje. Nie wiedziałem o tym, ale podczas oglądania byłem przekonany, że parę coś łączy, albo bardzo dobrze weszli w rolę.
A odnośnie Igrzysk w Paryżu. To Olimpiada zmusiła mnie do zagłębienia się w meandry biologii, z którą rozstałem się w ósmej klasie. Ponieważ jednego dnia sportowcy jawili mi się jako kobiety, zaś następnego jako mężczyźni. Przyznaję, że nie chciałem być prędki w rzucaniu i wygłaszaniu jednoznacznych opinii. Gdy już wiedziałem, gdzie przebiega granica i chciałem to publicznie ogłosić i wziąć udział w dyspucie po właściwej i słusznej stronie, wtedy internety podrzucały mi nowe wiadomości i argumenty podważające moją dotychczasową wiedzę. Więc nadrobiłem zaległości z chromosomami, testosteronem. Zorientowałem się na czym polega zaburzenie określane mianem 5-ARD, które sprawia, że organizm sklasyfikowany przy urodzeniu jako kobiecy, kształtuje się w sposób męski, czyniąc go fizycznie sprawniejszym. Ile ja się naczytałem, aby w końcu sobie jasno określić płeć bokserek/bokserów. W międzyczasie kolega opowiedział mi o reality-show, w którym na dwa tygodnie zamknięto kilku mężczyzn z atrakcyjną kobietą. Uczestnikom programu nie powiedziano jednak, że kobieta urodziła się jako mężczyzna. Doszło do skandalu. Występujący w programie podali producentów do sądu, zarzucając im szkody moralne.
O tym, że łatwo jest się pomylić przekonał się również amerykański komentator sportowy podczas Olimpiady. Sprawa dotyczyła kulomiotki, którą przedstawił na antenie jako mężczyznę. Po czym zastygł w przerażeniu i już w myślach wyobrażał sobie, co z nim uczynią właściciele stacji. Okazało się jednak, że wypowiedź nie była podszyta złośliwością, po prostu się przejęzyczył. To nie koniec historii. Sportsmenka oświadczyła, że nie ma pretensji do niefortunnego sprawozdawcy, ponieważ sama uważa się za osobę niebinarną. Tego było już dla mnie za wiele. W ramach ograniczania zamętu zrezygnowałem zupełnie z oglądania ceremonii zakończenia igrzysk, a wrzuciłem następny prequel serialu, czyli „1923”.